Ministrze, daj małpie brzytwę Ockhama


Marcin Kruk 2020-09-26


Obudziłem się pełen niepokoju i próbowałem sobie uświadomić jego źródło. Po chwili dotarło do mnie, że rozmawiałem z Ministrem Edukacji Narodowej. Z tym ministrem, bo innego nie mamy i była to rozmowa przyjazna. Zdumiony próbowałem odwinąć film, który zaczynał się w mordowni „Pod Jagienką”, gdzie naród siedział przy stolikach i rozważał, pogłębiając stan upojenia. Wszedłem do lokalu, wszystkie stoliki były zajęte, ale minister siedział sam, więc zapytałem, czy mogę się przysiąść. Skinął głową, nie porzucając swoich myśli. Usiadłem, udając, że na niego nie patrzę. Przez zakurzone szyby przenikało światło, ale przy pochmurnym niebie było skąpe, więc minister nie był oświecony.

Jagienka podeszła do stolika i wytarła ściereczką moją połowę stołu, oferując wgląd w zamożny dekolt. Zapytała co dla mnie. Poprosiłem o kieliszek jabcoka, rocznik 2019. Minister rzucił okiem, a Jagienka poszła realizować.


Czekałem niechętnie, ale nie chcąc, aby ta niechęć była źle odczytana, uśmiechnąłem się do ministra. Minister spuścił wzrok na ekran leżącego przy kuflu piwa smartphona. Jagienka przyniosła mój jabcok w nieco wyszczerbionym kryształowym kieliszku. Kompletuje kieliszki na pchlim targu i ten spodobał jej się szczególnie, więc serwuje w nim napoje tylko specjalnym klientom, którym ufa, że nie zrobią sobie krzywdy. Uśmiechnęliśmy się do siebie porozumiewawczo, a minister sięgnął po swój kufel i zerknął w moim kierunku.


Jagienka odeszła, ja uniosłem kieliszek, próbując mojego jabcoka. Był wyborny, ale od ministra wiało chłodem, więc postanowiłem przełamać lody.


- Pan z daleka – zapytałem.


Przytaknął z asertywnym zakłopotaniem i powiedział, że jest w drodze do Torunia, bo musi doładować akumulatory. Domyśliłem się wszystkiego, ale niczego nie zdradzałem. Przy sąsiednim stoliku mówiono o suszy, która dobrze nie wróży. Wiedziałem o czym mówią, bo sąsiad wierci nową studnię, gdyż stara wyschła. Niby nie moja sprawa, a przecież może okazać się fundamentalna. Uczę ich dzieci, a dzieci mają potrzeby, których zaspokojenie w dużym stopniu zależy od wody. Zastanawiałem się, czy minister mógłby to zrozumieć, ale wolałem nie kusić diabła. Powiedziałem, że lubię Toruń. Twarz ministra się ożywiła, ale przygasła, kiedy dodałem, że studiowałem na UMK.


- Wie pan - powiedziałem – tam dalej jest duch Wilna.


Minister spojrzał na mnie pytająco. Wyjaśniłem, że po wojnie wielu profesorów wileńskiej uczelni przeniosło się do Torunia. Kiwnął głową bez zainteresowania, więc nie kontynuowałem. Zapadła cisza.

- A co pan studiował – zainteresował się minister nieszczerze.


Powiedziałem, że biologię i dodałem natychmiast, że ewolucyjną, bo kto wie, co taki białostocki historyk może pomyśleć.  Pomyślał chwilę i zapytał, co robię. Powiedziałem, że uczę historii, historii życia, pokazuję również dzieciom jak łatwo wyhodować gruszki na wierzbie i że ci, którzy mówią, że to nie jest możliwe, mówią o rzeczach, o których nie mają pojęcia. Minister patrzył, może nawet zastanawiał się, czy go poznaję. Zerknął na ekran smartphona i schował go do kieszeni, miałem nadzieję, że zapłaci i pojedzie pielgrzymować dalej, ale nie, przyglądał mi się z uwagą próbując się czegoś dopatrzeć.     


Też na niego patrzyłem i wspominając później zdałem sobie sprawę, że to była straszna chwila. Przerwałem milczenie i powiedziałem, że dzieciaki to uwielbiają.

- Co uwielbiają – zapytał groźnie.


Jagienka przechodząc zapytała, czy coś jeszcze przynieść, ja podziękowałem, a minister zbył ją milczeniem. Kiedy ucichł szum jej spódnicy powiedziałem, że dzieciaki uwielbiają eksperymenty, że słowa ich nie przekonują, chcą zobaczyć gruszki na wierzbie, więc zapraszam je jesienią do mojego ogrodu, ale muszę ostrzegać, żeby nie próbowały, bo gorzkie i cierpkie, a pewnie i niezdrowe. To znaczy można, lekko ugryźć, żeby poczuć smak i wypluć. Potem łatwiej się z nimi rozmawia o GMO… Minister zachmurzył się, więc in vitro już nie dodawałem. A to przecież prawda, gruszki na wierzbie pozwalają lepiej zrozumieć różnicę między naturalnym zapyleniem, a sztucznym skrzyżowaniem, jak również to, że w rolnictwie właściwie wszystkie rośliny są GM, tylko wcześniej robiliśmy to przez selekcję i krzyżówki, a dziś wiemy więcej.


Na wszelki wypadek zmieniłem temat i opowiedziałem ministrowi legendę o wileńskiej przekupce, która przeniosła się do Torunia i opłakiwała brak Matki Boskiej Ostrobramskiej. Teraz minister naprawdę się zainteresował, ale nie mogłem mu opowiedzieć całej prawdy, bo mógłby się zgorszyć. (A przecież ona chciała tylko porozmawiać z Matką Boską jak kobita z kobitą, a nie żeby ten maluch cały czas tam siedział i wszystkiego słuchał.) Wykręciłem się mówiąc, że jest parafia Ostrobramskiej w Bydgoszczy, ale to nie to samo. Rozumiem, że pan jedzie do Torunia do ojca – dodałem szybko, żeby znów zmienić temat. Potwierdził, że on istotnie, do ojca Tadeusza, ale szczegółów intencji nie wyjawił.

Plotki chodzą, że minister na wylocie, więc z samej ciekawości zapytałem, co myśli o brzytwie Ockhama. Spojrzał na mnie zaniepokojony i widać było, że się z Ockhamem nie spotkał. Powiedziałem, że chodzi mi o Williama Ockhama, takiego franciszkańskiego teologa z XIV wieku, który się trochę poróżnił z Kościołem, bo chciał zbyt wiele i bez zbędnego naciągania wyjaśniać.

- Czyli heretyk – mruknął minister.

Powiedziałem, że tak i nie, bo po śmierci papież go rehabilitował. Minister stwierdził, że czasem mądrych ludzi wyrzucają, a potem muszą ich rehabilitować. Zapytał, co też ten Ockham właściwie mówił. Dopiłem jabcoka 2019 i powiedziałem, że chciał, żebyśmy się trzymali tego, co najbardziej prawdopodobne, a nie tworzyli niestworzonych bajek, ale w jednym zdaniu podsumował to inny filozof, że „nie należy tworzyć zbędnych bytów”.


- Czy chodziło panu o rekonstrukcję rządu -  minister patrzył i na mnie podejrzliwie i domyśliłem się, że się domyśla, że ja wiem z kim rozmawiam.


Zapewniłem go, że nie to miałem na myśli, że martwi mnie, że wszyscy są teraz trochę meszuge, ale to nic dziwnego, bo można małpę wyjąć z dżungli, ale trudno dżunglę wyjąć z małpy.  
  

- Meszuge – powtórzył pytająco minister.

Wyjaśniłem, że chodzi o stukniętych, pokręconych, albo jak to mówią szurniętych. To z jidysz, ale weszło do polskiego jak słowo balvan do języka mieszkańców Nowego Jorku.


- Balvan do języka mieszkańców Nowego Jorku – zaniepokoił się znów minister.



- No tak, w jidysz jest sporo słów z polskiego, więc bałwan jako głupek z jidysz przeskoczył tam do angielskiego. Słowa czasem zachowują się jak pchły.


- A o co panu chodzi z tą małpą i dżunglą – zapytał.


- Wie pan, mamy wspólnego przodka z szympansami…


- Pana babcia była małpą - zapytał minister.


Zastanawiałem się przez chwilę, czy powiedzieć, że babcia miała sklep, czy, że wszyscy nadal jesteśmy małpami, że wyszliśmy z dżungli, ale dżungla jest nadal w nas. To drugie wymagałoby inteligentnego słuchacza, bez małpich reakcji. Postanowiłem być uczciwy.


- Panie ministrze, człowiek jest małpą, a człowiekiem uczy się być, więc gdyby małpa dostała już w przedszkolu brzytwę Ockhama, to kto wie, może dałoby się z niej wyjąć troszkę więcej dżungli.


Minister kiwnął ręką na Jagienkę, dając do zrozumienia, że chce zapłacić. Spojrzał na mnie gniewnie i powiedział, że od razu się tego domyślał.


- Pan mi nie wyglądał na dobrego chrześcijanina, pan wcale nie wyglądał na chrześcijanina. Pan jest, jak pan to powiedział? Meszuge?


Wstałem z łóżka i już miałem iść do łazienki, kiedy żona weszła do sypialni z kuchni.


-  Strasznie jęczałeś przez sen, jakieś koszmary ci się śniły?


Powiedziałem, że śnił mi się minister edukacji.

- Ten minister edukacji – zapytała – właśnie mówili w radiu, że go wyrzucają.


- To kto mi się teraz będzie śnił?


- Tego jeszcze w radiu nie mówili.     


Marcin Kruk
Autor wielce nieprawomyślnej książki Grzeszyć inteligencją, wydanej przez wydawnictwo "Stapis", opowiadającej o szkole w małym miasteczku, o buntującej się "dzisiejszej młodzieży" i środowisku nauczycielskim.