Wspinaczka na szczyt
nieprawdopodobieństwa
Marcin Kruk
Gdyby kuratorium dowiedziało się, że nazywam Zosię Słoneczkiem dostałbym za swoje, bowiem w zasadzie nie powinienem. Tak wyszło w trakcie zajęć pozalekcyjnych. Stanowiliśmy grupę nieformalną w terenie. Zosia perorowała, sprawiając wrażenie zjawiska paranormalnego i w końcu instynkt pedagoga kazał mi powiedzieć – „nie bredź, Słoneczko”, co w jej grupie rówieśniczej przyjęło się szybciej niż wschodzi rzodkiewka. Osobiście pomny niefortunnych konsekwencji zdarzeń błahych i zgoła niewinnych, unikałem jak ognia powtarzania tej nazwy, chociaż chwilami cisnęła się na usta, jako, że u Zosi paranormalność splatała się z normalnością, często spychając ją z pola widzenia.
Z jej Facebooka wynikało, że jest osobą memetycznie rozbudzoną, więc nie zdziwiło mnie pytanie jak się pisze wiersze. Poważna odpowiedź wymagałaby wiedzy, której nie posiadam. Owszem, pisałem kiedyś, kiedy w okresie formatywnym przerost duchowości powodował galopadę myślątek pospiesznie zapisywanych w kajecie. Patrzyłem podejrzliwie na Słoneczko zastanawiając się, czy można jej powiedzieć prawdę, że wiersz jest zapisem podejrzenia własnej genialności, wyrazem zachwytu, że złapaliśmy w słowach to, co nieuchwytne i teraz już tylko czekamy na oklaski.
- Wszyscy młodzi ludzie piszą wiersze – stwierdza Słoneczko i patrzy na mnie z wyrzutem, nie wiedząc dlaczego siedzę zasępiony, zamiast powiedzieć jej w prostych słowach jak zostać geniuszką.
- Hm – powiedziałem – jak się pisze wiersze? Potrzebna do tego jest iskra boża oraz długi wysiłek szukania tego, co człowiek lubi, prób zrozumienia, masy prób i błędów, krytycznego spojrzenia, dystansu do samego siebie. Bardzo przydaje się poczucie humoru.
Słoneczko słucha niechętnie, przerwa mi w końcu stwierdzając, że wie, że jestem ateistą, i domaga się odpowiedzi, o co mi chodzi z tą iskrą bożą.
- O Jezu – odpowiedziałem, tak się mówi, rozumiesz chyba, że chodzi o pewne wrodzone lub nabyte predyspozycje.
Słoneczko stwierdza stanowczo, że czytało w Internecie, że ateiści nie powinni używać takich słów.
- Predyspozycje – zdziwiłem się, nie bardzo rozumiejąc dlaczego ateista miałby unikać tego pojęcia.
- Powiedział pan, o, Jezu – oznajmiło Słoneczko oskarżycielsko. Domyśliłem się, że brało udział w dyskusji na poważnym forum i wyjaśniłem, że mamy do czynienia z wielowiekowym nawykiem sygnalizowania uczuć. W zależności od tonu, można sygnalizować przy pomocy powiedzenia „o, Jezu”, zniecierpliwienie, strach, radość i podobne. Przywiązujemy wagę do tonu, a nie do samego słowa, które w tym przypadku nie ma żadnego znaczenia.
- Tak pan myśli – powiedziało Słoneczko retorycznie.
Nie byłem pewien, czy powinienem przywoływać inne analogie, ale porzuciłem ten pomysł z wiadomych względów, na wszelki wypadek powróciłem do kwestii wyjściowej i zapytałem, czy pisze wiersze. W oczach Słoneczka pojawił się niepokój. Powiedziało, że pisze, ale to co ona pisze, to się nie nadaje. Zgodziłem się, że tak właśnie z poezją jest, że czasem się nie nadaje.
Podejrzliwość Słoneczka wzrosła i zapytało, skąd wiem, że nie ma boga. Odpowiedziałem, że nie wiem, tylko nie podejrzewam, że jest, to istotna różnica, która pozwala na odkrywanie poezji tam, gdzie jest ona zakorzeniona w rzeczywistości.
- Czyli nie chce mi pan powiedzieć jak się pisze wiersze?
- Nie tyle nie chcę, ile nie umiem, bo to prawdopodobnie nie jest możliwe.
Słoneczko wyciągnęło z torby książkę, którą pożyczyło jeszcze przed pandemią, Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa, Dawkinsa. Odpowiedź na pytanie, czy przeczytała, była jakby dwuznaczna, więc pytania kontrolne były niewskazane. Pożegnała się i poszła, życząc miłych wakacji.
Powiedziała jeszcze, że życie jest trudne.
Nihil novi, Słoneczko – odpowiedziałem zamykając furtkę.
Żona zapytała co robiłem tyle czasu w ogrodzie. Odpowiedziałem, że rozmawiałem ze Słoneczkiem o poezji. Spojrzała na mnie badawczo, przyglądając się jak odkładam książkę na półkę. Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa – powiedziałem. Odpowiedziała, że widzi i powróciła do swoich zajęć.