Czas próby dla premiera i dla kraju


Liat Collins 2020-05-30

Premier Benjamin Netanjahu, w maseczce, stoi na sali sądowej okręgowego sądu w Jerozolimie podczas otwarcia jego procesu 24 maja. (zdjęcie: RONEN ZVULUN / REUTERS

Premier Benjamin Netanjahu, w maseczce, stoi na sali sądowej okręgowego sądu w Jerozolimie podczas otwarcia jego procesu 24 maja. (zdjęcie: RONEN ZVULUN / REUTERS



Nazywają to „Procesem Stulecia” – ja tego jednak nie robię. Biorąc pod uwagę to, że w styczniu 2020 roku nikt nie mógł przewidzieć, co w kilka tygodni później spadnie na świat wraz z nowym koronawirusem, nie zamierzam wdawać się w zabawy zgadywania co do reszty tego roku ani dziesięciolecia – nie mówiąc już o 100 latach. Chociaż pojawienie się urzędującego premiera w sądzie na procesie o oszustwo, nadużycie zaufania i korupcję przejdzie do izraelskiej historii – niezależnie od wyniku – prawdopodobnie będą w tym stuleciu większe wydarzenia.

 

Obecnie ważne jest pamiętanie o tym, że Benjamin Netanjahu – tak samo jak każdy inny obywatel – jest uważany za niewinnego dopóki nie zostanie uznany winnym przez sąd. A to nie znaczy sąd kapturowy.


Rządów prawa nie wzmacniają ani obóz „pro-Bibi”, ani „anty-Bibi”. Jeśli nie potrzeba sędziów, żeby ocenili dowody, wysłuchali świadków i rozważyli prawne opinie przed wydaniem wyroku, to przegrał nie tylko Netanjahu, ale przegrał cały kraj. Kiedy media działają jako policjant, sędzia i kat przed tak głośną sprawą, mówią, że nie ma potrzeby istnienia systemu sprawiedliwości. 

 

Przy takim szumie medialnym i społeczno-politycznych naciskach z lewicy i z prawicy, nie zazdroszczę sędziom. Jakikolwiek wyrok wydadzą, rozsierdzą jeden albo drugi obóz. Zbyt wielu ludzi już zdecydowało – winny lub niewinny – i czeka, by sąd zatwierdził ich opinię.   

 

Nikt nie może twierdzić, że Netanjahu chce pozostać na urzędzie dla łatwego życia, jakiekolwiek byłyby dodatkowe korzyści tego urzędu. Niewielu ludzi jest zdolnych do tak ciężkiej pracy jak Netanjahu – który właśnie zakończył trzy rundy wyborów, utrzymując równocześnie bezprecedensowe, międzynarodowe, dyplomatyczne kontakty, radząc sobie z wyższym poziomem zagrożenia bezpieczeństwa kraju, administrując kryzys koronawirusa i przygotowując się do swojego procesu. Kto jeszcze potrafiłby żonglować „Umową Stulecia” z „Procesem Stulecia”.  

 

Jak już pisałam wcześniej, Netanjahu zdecydowanie ma obsesję na punkcie mediów, ale jest to odwzajemnione. Niemniej trudno dostrzec, gdzie premier rzekomo kupił sobie dobrą prasę. Istotnie, wśród bardziej niepokojących aspektów tej sprawy są trzy, znane po hebrajsku jako “hon, iton, shilton” – pieniądze, media i władza polityczna.

 

Oskarżenia przeciwko Netanjahu były wyolbrzymiane, podczas gdy oskarżenia przeciwko wydawcy „Yediot Aharonot”, Arnonowi (Noni) Mozesowi były tuszowane i to nie tylko przez jego imperium medialne. Próba przeprowadzenia prawa przykrojonego specjalnie po to, by zamknąć „Israel Hayom” – jedyną w kraju dużą gazetę na ogół przychylną Netanjahu i głównego rywala „Yediot” – była atakiem na wolność prasy i demokrację, który zasługuje na więcej uwagi.

 

Lewica dała Netanjahu własny prezent – nie cygara i szampana, i z pewnością nie pozytywne głosy w prasie, ale dostatecznie dużo powodów, by premier mógł twierdzić, że jest raczej prześladowany niż podejrzany. Nacisk na prokuratora generalnego, Avichaia Mandelblita, by postawił Netanjahu w stan oskarżenia – który to nacisk obejmował wiece przed jego domem i synagogą – był olbrzymi. Członkowie brygady „anty-Bibi” dowiedli, że są równie zdolni do podżegania, nikczemnych sloganów i gestów, jak ich rywale na prawicy.  

 

W sprawie nieustannych przecieków ze śledztwa powinno się przeprowadzić osobne śledztwo. Kiedy dziennikarz telewizyjny może cytować słowo w słowo zeznania złożone na policji przez świadka państwowego, to nie jest to dziennikarska bomba – jest to świadectwo, że ktoś zajmujący się sprawą chce, by tekst zeznania rozszedł się daleko poza zamknięte drzwi. Nic dziwnego, że miłośnicy teorii spiskowych mają używanie. Sposób, w jaki przekonano niektórych świadków państwowych, by zwrócili się przeciwko swojemu byłemu szefowi, także budzi wątpliwości. Tak samo jak budzi wątpliwości wiarygodność zeznań, jakie złożyli, by uratować się przed poważniejszymi zarzutami.

 

Netanjahu nie dowiódł swojej niewinności, ale z pewnością pokazał odporność i wytrwałość. Wielu pamięta sposób, w jaki stare rządy partii Pracy zostały obalone w 1977 roku, kiedy ludzie głosowali nogami – powtarzając w drodze do urn wyborczych – mantrę “Mushchatim, nimastem” – „Nadojedli nam skorumpowani”. Nawet ci, którzy wierzyli, że w sprawach przeciwko Netanjahu będzie rozprawa sądowa, wątpili, by on sam przyszedł do sądu w obstawie ochrony jako urzędujący premier.   

 

Przez trzy kolejne wybory Netanjahu potrafił zdobyć wystarczająca liczbę głosów, by utrzymać swoją wysoką pozycję. Był to głos zaufania do Netanjahu – a dla niektórych, głos nieufności wobec systemu prawnego, który tak całym sercem przyjął filozofię sądowego aktywizmu promowanego przez byłego prezesa Sądu Najwyższego, Aharona Baraka. 

 

Izraelczycy lubią nawiązywać do Mivhan Buzaglo, Testu Buzaglo: zasady, że najwyższa osobistość w kraju i najzwyklejszy obywatel – hipotetyczny oskarżony Haim Buzaglo – mają być sądzeni według tych samych standardów sądowych. Sprawiedliwość nie tylko ma zostać dokonana, ale ma być widać, że jest dokonana.

 

Izrael miał wiele okazji przeprowadzanie tego testu. Fakt, że były prezydent, premier, minister finansów, minister spraw wewnętrznych, minister zdrowia, naczelny rabin, kilku bankierów i liczni burmistrzowie nie byli uważani za istoty ponad prawem, jest czymś, z czego można być dumnym, byłoby jednak większym źródłem dumy, gdyby nie było tak długiej listy publicznych osobistości, które trzeba było postawić przed sądem. Czy pojawienie się premiera w sali sądowej rzeczywiście oddaje krajowi sprawiedliwość?  

 

Z pewnością wydarzenia przed sądem i wewnątrz jerozolimskiego sądu okręgowego wyglądały jak ostateczna rozgrywka versus cyrk. Sędziowie nalegali, by premier przyszedł osobiście wysłuchać zarzutów przeciwko niemu – nie zaś wysyłał tylko prawnika, by go reprezentował. Przesłanie było jasne: pod żadnym względem nie traktujemy cię ulgowo.

 

Netanjahu postanowił, że skoro musi mieć swój dzień w sądzie, powinien on zacząć się od konferencji prasowej i był otoczony ministrami z Likudu i swoimi zwolennikami, kiedy krajowa i zagraniczna prasa skierowała na niego kamery. „Policja, prokuratura, prasa i lewica oraz prawny establishment połączyli się, by mnie obalić, ponieważ nie chcę ewakuować żydowskich społeczności w Judei i Samarii. Nie podoba im się, że nie jestem pudlem” – oświadczył Netanjahu. Nie pierwszy raz oskarżył oskarżycieli o próbę przeprowadzenia zamachu stanu.

 

Prawdopodobnie nie zyskało mu to sympatii trzech sędziów, rozpoczynających proces, w którym zadecydują o jego losie. Nie było to jednak skierowane do nich. To było polityczne oświadczenie premiera świadomego tego, że kolejna runda wyborów może mieć miejsce przed zakończeniem procesu. Kto potrafi przewidzieć, kiedy kraj ze swoim ciężkim i niezdarnym rządem jedności następnym razem pójdzie do urn wyborczych?

 

Mniej więcej połowa wyborców w kraju pokazała jasno w wyborach za wyborami, że chcą, by Netanjahu nadal przewodził krajowi. Jeśli zostanie skazany, uznają to za najgorszy rodzaj politycznego wyroku. Podnoszono pytania, czy w ogóle może być uczciwy proces przy tym całym szumie medialnym. Z drugiej strony, jeśli zostanie uniewinniony, druga połowa politycznej mapy kraju powie, że system sprawiedliwości ugiął się przed zastraszaniem przez Netanjahu. To jest sytuacja, w której są tylko przegrani. Jak napisał w tym tygodniu Herb Keinon z ”Jerusalem Post”: „niezależnie od wyniku procesu, kraj traci… Albo kraj traci wiarę w system polityczny, albo w system sprawiedliwości”.

 

Uważam, że jakiś rodzaj tak zwanego francuskiego prawa byłby dobrym pomysłem – ograniczając liczbę następujących po sobie kadencji dla premiera, ale dając mu immunitet przed śledztwami policyjnym i zarzutami prokuratorskimi podczas sprawowania urzędu. Tak samo, jak nikt nie jest ponad prawem, nikt na takim stanowisku nie uniknie takich lub innych zarzutów. 

 

To nie jest ”Proces Stulecia” i to nie jest nasza najlepsza godzina.

 

Trying times for the prime minister and country

Jerusalem Post, 27 maja 2020

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 



Liat Collins

Urodzona w Wielkiej Brytanii, osiadła w Izraelu w 1979 roku i hebrajskiego uczyła się już w mundurze IDF, studiowała sinologię i stosunki międzynarodowe. Pracuje w redakcji “Jerusalem Post” od 1988 roku. Obecnie kieruje The International Jerusalem Post.