Ewolucyjne korzenie sztuki


Andrzej Koraszewski 2020-05-27


Zapytałem lokalnego artystę, czym jest sztuka. Po krótkiej chwili namysłu powiedział, że jest to przedstawienie czegokolwiek w takiej formie, żeby wszystkie dziewuchy piszczały. Znam artystów, którymi ta definicja wstrząsnęłaby do głębi, ale zadałem pytanie kontrolne i zapytałem, czym jest nauka. Młody człowiek uśmiechnął się z zadowoleniem jakby był przygotowany na to pytanie i powiedział, że jest to takie przedstawienie najciekawszej sprawy, żeby tego nikt nie mógł bez ziewania przeczytać. Pomyślałem o naukowych książkach, które czyta się z zapartym tchem, uświadamiając sobie, że wśród naukowców są również artyści prezentacji rzeczy pierońsko trudnych.

Moje pytanie nie było pozbawione podstaw, bowiem od pewnego czasu czytałem sobie pomalutku uczoną rozprawę Jerzego Lutego pod tytułem Sztuka jako adaptacja.


Adaptacja w biologii to taka zmiana organizmu, która poprawia szansę reprodukcyjnego sukcesu. Mutacje pojawiają się nieustannie, ale tylko bardzo nieliczne powodują, że jednostki z minimalnie zmienioną cechą zostawiają więcej potomstwa, stopniowo zwiększając obecność danej cechy w populacji. To może być silniejszy dziób, bo w środowisku pojawiły się twardsze orzeszki, dłuższe nogi, lub dłuższa szyja, lepszy wzrok, Mogą tu być również cechy umysłu, takie jak lepsza pamięć geograficzna, lepsza pamięć zapachów lub smaków, szybszy refleks, zdolność kojarzenia, ale również zdolność trawienia jakiegoś pokarmu, lub odporność na jakąś chorobę zakaźną.      


Jeśli nasze ciała są produktem ewolucji, to i nasze umysły muszą być produktem ewolucji (inna koncepcja wymaga ogromnej kreatywności, czyli stworzenia zgrabnego Stwórcy i dla zdobywania poklasku wdrapywanie się na piękne ołtarze).


Jak też ta Pani Ewolucja mogłaby sprzyjać sztuce? Pojawiają się tu dwa pytania – czy wrażliwość na piękno siedzi w naszych genach, czyli czy ewolucja stworzyła popyt na sztukę, oraz czy sprawności dostarczania tego, co uważane jest za piękne, są dziedziczne, bo dopiero, kiedy jakieś cechy są dziedziczne, możemy zastanawiać się, czy mamy do czynienia z adaptacją sprzyjającą sukcesowi reprodukcyjnemu, czy nie.


Sztuka jest pojęciem niesłychanie szerokim, więc te rozważania mogą zakrawać na błądzenie we mgle. A może jednak nie do końca? „Nie ma sztuki bez oklasków” stwierdził stanowczo wspomniany wyżej artysta. Co mi przypomniało określenie „sztuka dla sztuki”, które nie musi oznaczać ucieczki od oklasków, a zaledwie wybredność. Ojciec estetyki ewolucyjnej  Denis Dutton nie miał wątpliwości, że istnieje instynkt sztuki, czyli że nasze poczucie piękna siedzi w genach i jest silnie sprzężone z instynktem rozrodczym, macierzyńskim i nieco naciągając – instynktem raju, czyli miejscami obiecującymi obfitość zwierzyny i bezpieczeństwo. Czasem mówimy, że zachwycający widok, jest „jak obraz”.

Niewątpliwe istnienie instynku sztuki to jeszcze nie adaptacja. Jerzy Luty przypomina spory o to, czy wrażliwość estetyczna to adaptacja, czy efekt uboczny innych adaptacji? Najbardziej chyba dziś znany psycholog ewolucyjny, Steven Pinker, uważa, że to raczej efekt uboczny rozwoju naszych mocy poznawczych. Amerykański psycholog ewolucyjny Geoffrey Miller zastanawia się, czy przypadkiem gwałtowny rozwój naszego mózgu nie był spowodowany bardziej popisami godowymi niż zabiegami o przetrwanie. Sprawności intelektualne szympansa czy pawiana były całkowicie wystarczające dla przetrwania, a pierwsze homininy pojawiły się w plus minus tym samym środowisku. (Dla ewolucji „plus minus” to głupi wykręt, bardzo drobna zmiana środowiska może powodować drobne adaptacje.) Tak, czy inaczej Miller powiada, że godowe wygłupy mogły być katalizatorem przyspieszającym wzrost mózgu. Dziewczyny homininów lubiły głupie pomysły i nagradzały swoimi wdziękami kreatywnych szaleńców. Niby nic nowego, wystarczy spojrzeć na szaleństwa godowe ptaków, żeby pojąć, że wrażliwość estetyczna nie jest specjalnością wyłącznie naszego gatunku. Jednak tańczące, śpiewające i malujące się małpy mogły na małpach płci przeciwnej robić piorunujące wrażenie. Nic dziwnego, że jaskiniowy celebryta zostawiał więcej potomstwa. Intrygująca i dość mocna hipoteza i wcale nie tak bardzo sprzeczna z twierdzeniem Pinkera. Jak się raz neurony rozbestwiły, to poszło lawiną. Pomysłowość na jednym polu łatwo wykorzystać na innych.


Nie da się już tego przetestować, ale jest ogromne prawdopodobieństwo, że dobór płciowy, z jego śpiewami, tańcami i ozdobami wpływał na większy sukces rozrodczy pomysłowych. (Nie pytajcie mnie skąd tylu idiotów, bo będę musiał spekulować, a tego nie lubię.) Tak czy inaczej, słysząc słowa piosenki: „Hej, hej ułani!/Malowane dzieci!/Niejedna panienka za Wami poleci!” mamy dziwne wrażenie, że malowane pociąga bardziej od naturalnego.


Zastanawiając się nad tym wszystkim, zaczynamy się domyślać, że pogłoski jakoby Caravaggio umarł z wyczerpania nie tyle pracą, co aktywnością seksualną, mogą być prawdziwe. Zdolność tworzenia piękna jest bez wątpienia afrodyzjakiem. A tego ewolucja nie mogła nie zauważyć, chociaż Bernard Shaw zauważył, że ewolucja chodzi krętymi drogami. Kiedy pewna pani napisała, że chciałaby mieć z nim dziecko, które miałoby jej urodę i jego intelignecję, Shaw zapytał, a co będzie, jeśli będzie odwrotnie? Istotnie, nie jest prawdą, że artyści taśmowo płodzą nowych artystów, a artystki rodzą wyłącznie artystów. A jednak statystycznie jest większe prawdopodobienstwo, że dziecko muzyka będzie muzycznie uzdolnione (i natychmiast pojawi się odwieczny problem – geny czy wychowanie, a mędrzec odpowie, że jedno i drugie.)   

 

Tak czy inaczej, sztuka uwodzi i bez trudu możemy to zauważyć we wszystkich społeczeństwach i na wszystkich szczeblach rozwoju. Sztuka nie broni nas przed drapieżnikami (chociaż czasem pomaga walczyć z tyranami), ale odgrywa ważną rolę w procesie doboru płciowego. A to nie w kij dmuchał. (Chociaż  dmuchając w odpowiednio wydrążony kij można publiczność zachwycić bez reszty.)  


Pojawia się tu jednak fundamentalne pytanie – jeśli sztuka jest adaptacją, to co z tego?


No cóż może to zmienić nasz sposób patrzenia na sztukę, na sposób jej badania, na jej rozumienie i na jej powiązania z innymi aspektami naszej psychiki.


Już słyszę trąby jerychońskie oznajmiające, że zabijamy duchowość i pozbawiamy w ten sposób sztukę jej mistycznego wymiaru. A przecie wiadomo, byle małpa Siódmej symfonii ani nie  napisze, ani nie zagra.Czy możemy się spodziewać masowych protestów przeciwko literackiemu darwinizmowi? Bóg mi świadkiem, że nie jestem wróżką, ale wydaje mi się to mało prawdopodobne. Po prostu otwiera się nowe pole badań i zapewne pojawi się tu trochę ciekawych prac i dużo więcej mniej ciekawych.


Troszkę się obawiam, bo nazwa zawodu – estetyk ewolucyjny wydaje się mało porywająca. Nie to jest jednak istotne. W miarę rozwoju neurologii siłą rzeczy pojawiło się więcej badań nad naszą wrażliwością estetyczną. Psychologia ewolucyjna musi uwzględniać dobór płciowy, a więc i sztukę, zainteresowanie antropologów sztuką w społeczeństwach pierwotnych jest równie stare jak sama antropologia, ale zyskuje nowe możliwości interpretacyjne.     


Jerzy Luty zasadnie zwraca uwagę, że jest i będzie tu sporo kłopotów, bo i sztukę zdefiniować trudno, i adaptacje nie zawsze łatwo przygwoździć. Jest zatem nowa dziedzina, ale nie do końca wiemy, co badać i jak badać. Ale, jak powiadał Cyprian Norwid – wielcy poeci przychodzą, gdy wielkich poetów nie ma.


Czy zatem estetyka ewolucyjna stanie się modna? Osobiście mam nadzieję, że bez przesady, bo jak się esteci ewolucyjni zaczną nadmiernie rozmnażać, to nikt tego nie opanuje.


A czy sztuka ma ewolucyjne korzenie? Głupie pytanie, mogę dać słowo honoru, że ma i to potężne.                   


Zainteresowanym polecam: Jerzy Luty Sztuka jako adaptacja. Uniwersalizm w estetyce ewolucyjnej. Wydawnictwo Aureus, Kraków 2018r.