Fikcja uznawana za Prawdę (IV)


Lucjan Ferus 2020-04-05


W poprzedniej części cyklu doszedłem do opisu etapu chrześcijaństwa, który „zaowocował” powstaniem Kościoła katolickiego pod panowaniem papieży. Dlatego też zamieszczone przeze mnie cytaty pochodziły już z innej publikacji, mianowicie z książki Horsta Herrmanna Książęta Kościoła i dotyczyły działalności papieży, jak i samej instytucji papiestwa. Jako swoiste dopełnienie tego wątku dołączę pewien znamienny przykład, pokazujący o co tak naprawdę chodzi kapłanom tej religii w tym „uświęconym  procederze”. Wygląda na to, że chodzi o pieniądze, a raczej o dużo pieniędzy.Oto skrócona historia tzw. „Roku Świętego”:

„Papież Bonifacy VIII ogłosił rok 1300 Rokiem Świętym. Miał on przypadać raz na sto lat. Największą atrakcją miały być hojne odpusty dla odwiedzających bazylikę i odbywające się pokazy chusty św.Weroniki. Bonifacy jako papież zajmował się głównie gromadzeniem bogactw i rozszerzaniem swej władzy. Rozpętał wielką biurokratyczną machinę w Roku Świętym, mającą na celu sprawne przyjmowanie ofiar, które wyrażały by pobożność pielgrzymów. /../ Według relacji ówczesnych kronikarzy, duchowni dniem i nocą zgarniali ofiary przy użyciu grabi. /../

 

Klemens VI /../ zgodził się rok 1350 ogłosić drugim z kolei Rokiem Świętym, łamiąc w ten sposób zasadę stuletniej przerwy, ogłoszonej przez Bonifacego VIII. /../ Także gwarantował odpusty pielgrzymom, oddającym cześć chuście św.Weroniki. Tłumy /../ były tak ogromne, że wielu zostało stratowanych i uduszonych. To zagrożenie skłoniło władze kościelne do wznowienia prywatnych pokazów za specjalnym zezwoleniem i – rzecz jasna – specjalną ofiarą. /../ Ten Rok Święty był więc dla Kościoła kolejną okazją do zdobycia bogactw. /../

 

W 1389 r. Urban VI nie mogąc doczekać się końca wieku, ogłosił rok 1390 Rokiem Świętym. Zapowiedział, że odtąd kolejne jubileusze będą się odbywać co 33 lata. /../ Prawdopodobne więc, że w tym czasie dostojnicy kościelni mogli wpaść na pomysł /../ aby całun turyński przynosił im zyski podobne jak znana już od dwóch wieków chusta św.Weroniki. Papieże walczyli wówczas uparcie o tron, chroniąc jednocześnie chustę i przenosząc ją z bazyliki w coraz to bezpieczniejsze miejsca. W  1423 r. Marcin V zorganizował obchody Roku Świętego, przestrzegając ustalonej przez Urbana VI formuły trzydziestoletniej przerwy /../.

 

Papież Mikołaj V, zrezygnował z trzydziestoletniego cyklu pokazywania chusty i rok 1450 ogłosił Rokiem Świętym. Ten rok okazał się szczególnym sukcesem /../. Ogromne rzesze pielgrzymów zginęły wówczas z powodu zimy i zarazy. /../ Jeden z następnych papieży Paweł II zarządził, by Rok Święty obchodzić co 25 lat. Roku Świętego 1475 jednak nie dożył. Zapiski kronikarzy świadczą o tym, że chustę pokazywano częściej /../ nawet co roku. Na pokazy wybierano Wielkanoc. Papież udzielał wówczas specjalnych odpustów, a wierni nadal tratowali się w tłumie. Następni papieże też strzegli chusty, świadomi jakie może im przynieść zyski. /../

 

W 1506 r. papież Juliusz II kładł u podstawy obecnego filaru św.Weroniki kamień węgielny pod budowę nowej bazyliki św.Piotra. Koszty tego przedsięwzięcia miały być ogromne, dlatego też system odpustów został absurdalnie wyolbrzymiony, aby były tym większe zyski /../ Nawet papież Jan Paweł II poczuł się /../ zmuszony do ogłoszenia roku 1983 za „nadzwyczajny Rok Święty”, który miał przysporzyć pielgrzymów i pieniędzy. Ponieważ i to nie pomogło w dostatecznym wymiarze, spróbowano sprzedawać płyty, mające upowszechnić wśród ludu przemówienia namiestnika Chrystusa z podkładem muzycznym. W samym tylko 1987 r. prałaci obliczyli czysty zysk na 13 mln dolarów z 30 mln płyt, sprzedawanych możliwie wszędzie"”. (Robert A. Haasler, Zbrodnie w imieniu Chrystusa).

No cóż, jest takie powiedzenie, które doskonale pasuje do problemów tu opisywanych i do ludzi (kapłanów), którzy są głównymi bohaterami niechlubnej historii owej religii: „Ludzi nie można winić za to, że chcą posiadać, ani za to, że chcą posiadać więcej – ale za to, że kiedy mają więcej, chcą jeszcze więcej, a gdy mają jeszcze więcej… i to im nie wystarcza! Po prostu nie ma takiej granicy, przy której powiedzieliby: dość! I o to można ludzi winić!” (niestety nie wiem czyjego autorstwa jest ta nadzwyczaj trafna konstatacja). Mam jeszcze mnóstwo materiałów pokazujących chciwość owych zachłannych „sług bożych”, ale na powyższych poprzestanę, by pokazać (także w skrócie) ciemniejszą stronę tej religii.

 

Mimo wszystko bowiem, nie są to jeszcze najgorsze zachowania, na jakie stać hierarchów, kapłanów, jak i wyznawców tej nowo utworzonej religii. Wszak dotyczą one jedynie sfery materialnej ludzkiego życia – chciwości, czyli nadmiernej potrzeby posiadania różnych dóbr. Jak pokażę w dalszej części tego cyklu, kapłanów i wyznawców chrześcijaństwa (w tym przypadku katolicyzmu) stać jest na o wiele większe i bardziej odrażające zło, jakie człowiek potrafi wyrządzić drugiemu człowiekowi, całym narodom, czy nawet ludzkości. Mam na myśli stosowanie przemocy w relacjach międzyludzkich, bo jak to ujął Lawrence Durrel: „Gdziekolwiek pojawia się kościelny, katolicki Chrystus, tam zawsze są łzy i krew”.

 

Zanim zacznę przytaczać cytaty z religioznawczych pozycji, pokazujące w jaki sposób Kościół kat. „ewangelizował” ludzkość i „pomagał jej” w „zbawieniu” dusz (wg własnej, autorskiej koncepcji), wpierw zacytuję najwyższy autorytet dla chrześcijan (wbrew pozorom nie jest to papież), czyli przedstawione w Nowym Testamencie słowa Jezusa Chrystusa, z których można łatwo wywnioskować, jak ten problem widział sam chrześcijański Bóg:

„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne /../ Kto wierzy w Niego nie podlega potępieniu; a kto nie wierzy, już został potępiony, bo nie uwierzył w imię Jednorodzonego Syna Bożego” (J 3,16,18). „/../ Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi” (Rz 3,25) „Słyszeliście, że powiedziano: „Oko za oko i ząb za ząb!” A ja wam powiadam: nie stawiajcie oporu złemu; lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! /../ miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5,38,44).

 

„Lecz powiadam wam, /../: miłujcie waszych nieprzyjaciół, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają i módlcie się za tych, którzy was oczerniają” (Łk 6,27). „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie i was osądzą; i taką miarą jak wy mierzycie, wam odmierzą” (Mt 7,1). „Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym Ojcem; jeden jest bowiem Ojciec wasz, ten w niebie /../ największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża będzie wywyższony” (Mt 23,9).

Z powyższych nauk Jezusa można odnieść wrażenie, iż zbawienie człowiekapolega na jego wierze w Syna Bożego i w jego odkupicielską ofiarę na krzyżu. Sam Jezus w innych swoich naukach  uszczegółowił nieco tę kwestię, podnosząc znacznie „poprzeczkę” wymagań w stosunku do wiernych, co dobrze oddaje jego wypowiedź: „Czemu to wzywacie Mnie: „Panie, Panie!”, a nie czynicie tego, co mówię?” (Łk 6,46). Bowiem prócz wiary zalecał też właściwą postawę moralną, wynikającą z jego nauk zapisanych w Ewangeliach.

 

Można więc przyjąć, iż w taki sposób sam Bóg (w tym przypadku jako swój Syn) określił zasady i wytyczył drogę, po której powinien pójść każdy wierzący osobnik – chrześcijanin, chcący dostąpić zbawienia swej duszy. Jak natomiast „ewangelizował” i „zbawiał” ludzi Kościół katolicki od początku swego istnienia, aż po upadek państwa kościelnego? Oto co mają do powiedzenia na ten temat niektórzy historycy. Poniżej przedstawię jedynie nieliczne, wybrane fragmenty z książki Opus diaboli Karlheinza Deschnera:

„Dla najdawniejszych chrześcijan służba frontowa była nie do pomyślenia. /../ I oto w 313 r. cesarz Konstantyn obdarzył chrześcijan pełną swobodą praktyk religijnych, po czym w 314 r. uchwalono ekskomunikę dla dezerterów. /../. Dawnych pacyfistów zastąpili więc kapelani polowi /../ Sprzyjający armii Kościół odtąd wspierał władców dopuszczających się masowych mordów, a nawet niebawem sam ich zaczął do takich mordów nakłaniać. /../ Krótko mówiąc, już w IV wieku a jeszcze wyraźniej w V w. Kościół idzie ku triumfowi krzyża po zgliszczach i trupach. /../

 

Ale i papieże zaczęli niezadługo pokazywać się w hełmach, zbrojach, z mieczami. Mieli własne wojska lądowe, marynarkę wojenną, fabrykę broni. Walczyli o każde hrabstwo, każdy zamek, każdą twierdzę. Zagrabiali całe księstwa. /../ Ulubiona dewiza Grzegorza VII to: „Niech będzie przeklęty ten, kto nie chce miecza umaczać we krwi!” /../ Juliusz II (dewiza: „Jeśli nie pomogą klucze Piotrowe, to niechaj pomoże jego miecz!”), prowadził wojny nieomalże w każdym roku swego pontyfikatu /../ Paweł IV wyznał w połowie XVI wieku, że ma ręce „po łokcie unurzane we krwi”. /../

 

Przez wieki kler propagował też świętą wojnę, do której Urban II jeszcze w 1095 r. /../ nakłaniał zbójców. Papież zapewniał odpuszczenie grzechów, obfity łup, krainę mlekiem i miodem płynącą i krzyczał: „To nakazuje Chrystus!” /../ Krucjaty stały się wkrótce dla świata katolickiego jedną wielką klęską. Całe armie znikały bez śladu, zniknęło nawet 50 000 dzieci; potem już tylko Hitler posyłał dzieci na wojnę. Umocnił się natomiast islam i to był najtrwalszy efekt wypraw krzyżowych /../ Ale papieże nie ustawali w nakłanianiu do nowych krucjat /../ Jeszcze pod koniec XV w. Pius II żądał od wszystkich europejskich monarchów powszechnej krucjaty. /../

 

Ale sporadyczne akcje przeciw „kacerzom” nie zadowalały papieży. Pogrążyli oni całą Europę w wojnie. /../ To, co nie było katolickie, musiało zniknąć, /../ Tymczasem Innocenty III wezwał /../ cały świat chrześcijański do palenia „kacerzy”, którzy nie wyrzekliby się swej wiary /../. Krucjaty i wojny religijne szaleją odtąd w Europie przez całe stulecia. /../ W 1147 r. odbywa się krucjata na ziemie Wenetów. Hasło: „Kto nie zechce się ochrzcić, niech zginie!” /../ We Francji w 1573 r. doszło do wymordowania w ciągu jednej nocy 20 tys. hugenotów (bojowy okrzyk: „Niech żyje msza! Zabijajcie, zabijajcie!”). „wyplenienia” ich żądał Pius V”. 

W taki bardzo ogólny i wyrywkowy sposób chciałem pokazać dalszą historię religii, której prawdopodobne początki opisał Leo Zen w książce Tak wymyślono chrześcijaństwo. Czy Paweł z Tarsu, który tworzył jej ideowe podstawy potrafiłby wyobrazić sobie akurat takie ewoluowanie tej „świętej” idei? Może ktoś powiedzieć, że to nie jest wina Boga, tylko ludzi, którzy jak to ludzie są zawsze niedoskonali. Otóż takie tłumaczenie jest całkowicie błędne w tym przypadku. Ani hierarchowie, ani Kościół kat. nie może być winny czemukolwiek z racji na to, że prowadzony jest przez Ducha Świętego, o czym mówi Dictatus papae z 1075 r.:

 

1.Kościół rzymski przez samego Boga został założony.
8. On sam tylko (papież) może używać insygniów cesarskich.
9. Tylko papieża stopy całować mają wszyscy książęta.
10. Jego jedynego imię ma być wspominane w modlitwach kościelnych.
11. Ten jeden jedyny jest tytuł (papież) na całym świecie.
12. Jemu wolno władcami rozporządzać (a więc i cesarzy z tronu składać).
18. Orzeczenie jego przez nikogo nie może być zaczepione, on sam zaś może unieważniać (orzeczenia) wszystkich innych.
19. Przez nikogo nie może być on sądzony.
22. Kościół rzymski nigdy nie pobłądzi i po wszystkie czasy, wedle świadectwa Pisma Świętego w żaden błąd nie popadnie. (wg Religie Wschodu i Zachodu).

 

Jakże więc ta „święta instytucja założona przez samego Boga” (ciekawe którego, bo chyba nie Jezusa Chrystusa, który zalecał wiernym, bo nikogo na ziemi nie nazywali swoim Ojcem, a już tym bardziej „świętym”?) mogłaby odpowiadać za cokolwiek, co wyprawiali papieże przez te wszystkie wieki „bezbłędnego” rządzenia? Wypadałoby myśleć, iż raczej ludzie są winni, że musieli oni sięgać do takich drastycznych środków „ewangelizacji”, by móc ich „zbawić” według własnej (bo nie jezusowej) koncepcji i jakże często wbrew ich woli i pod przymusem. Ale cóż, wszak „Cel uświęca środki”, a „zbawienie” ludzkości jest warte każdej ceny (oczywiście dla jej „duchowych przewodników”), nieprawdaż?

 

Wystarczyło tylko odpowiednio „zmodyfikować” ludzkie wyobrażenia o rzeczywistości, religijnymi fikcjami (czyli wg Słownika: „zmyślonym stanem rzeczy, nie istniejącym w rzeczywistości, wytworem wyobraźni, wymysłem”) i w tak zafałszowany sposób nauczać wiernych od maleńkości, aby potem jako dorośli nie potrafili już odróżnić rzeczywistej prawdy o świecie i o nas samych, od religijnej wyrafinowanej fikcji:

„Człowiek zwiedziony przez szatana, pogrzebał w swym sercu zaufanie do Boga, nadużył danej mu wolności i sprzeciwił się Bożemu przykazaniu. W tym objawił się pierwszy ludzki grzech. Odtąd prawdziwa powódź grzechu zalewa świat: Kain zabił Abla; grzech stał się zgubą ludzkości” (wg Katechizmu Kościoła katolickiego). Oraz:

„W ciągu bowiem całej historii ludzkiej toczy się ciężka walka przeciw mocom ciemności; walka ta zaczęta ongiś u początku świata trwać będzie do ostatniego dnia, według słowa Pana” (Sobór Wat. II, Geaudium et spes, 1965 r.).

I zapewne nikomu z wiernych nie przeszkadza, że prawie każde z użytych tu określeń jest religijną fikcją, a dokładniej ujmując: religijną mistyfikacją (wg Słownika: „wprowadzenie w błąd, zwodzenie kogo przez nadanie czemu pozorów prawdy”), co bardziej odpowiada opisywanemu tu stanowi rzeczy. Ale kto by się tym przejmował oprócz nielicznych, którzy wzorem przytłaczającej większości zamiast wziąć „Autorytet za Prawdę”, odważyli się postąpić zgodnie ze swym rozumem i wzięli „prawdę za autorytet”. No, też coś! Rzeczywista prawda ma być ważniejsza od wiary w uświęconą Prawdę?    

 

Kwiecień 2020 r.                                ------ cdn.------