Demokracja Izraela nigdy nie była zagrożona


Jonathan S. Tobin 2020-03-29

Premier Benjamin Netanjahu podczas konferencji prasowej w dniu 16 marca 2020. Zdjęcie: Yonatan Sindel/Flash90.
Premier Benjamin Netanjahu podczas konferencji prasowej w dniu 16 marca 2020. Zdjęcie: Yonatan Sindel/Flash90.

Wygląda na to, że trwający od roku impas koalicyjny Izraela wreszcie skończył się i nie stało się to ani o jeden dzień za wcześnie. Bez trwałego rządu – w odróżnieniu od tymczasowego rządu, któremu Benjamin Netanjahu przewodził od ponad roku – nie można było stworzyć budżetu, który zacząłby radzić sobie z wpływem pandemii koronawirusa na krajowy system opieki zdrowotnej i na gospodarkę.

 

To jest dobra wiadomość dla Izraelczyków, którzy marzyli o tym, żeby ich polityczni przywódcy przestali wykłócać się i zabrali się za walkę z tym bezprecedensowym kryzysem. Oszczędza im to także udręki czwartych wyborów w mniej niż dwa lata, gdyby nie udało się teraz dogadać. Jednak powinno to także spowodować wyrzucenie na śmietnik fałszywego oskarżenia, że Netanjahu niszczy demokratyczny system kraju – a to twierdzenie zostało w znacznej mierze zaakceptowane przez liberalnych amerykańskich Żydów, którzy nie rozumieją lub nie zgadzają się z poglądami większości Izraelczyków w sprawie bezpieczeństwa.


Nieczysta gra, jak również retoryka przywódców kraju w ostatnim roku, szczególnie w ostatnich tygodniach, od trzecich wyborów na początku marca, były zarówno przygnębiające, jak nieodpowiedzialne. Pokazuje to jak zabałaganiona i niespójna potrafi być izraelska polityka.  


Teza jednak, że taktyki używane przez Netnajahu i jego partię Likud w celu dotarcia do tego wyniku, była w jakikolwiek sposób ciosem dla demokratycznego systemu kraju, zawsze była nieprawdą. System polityczny Izraela ma swoje wady. Jedną z nich jest brak spisanej konstytucji, która zapewniłaby rozdział między władzą ustawodawczą a sądowniczą. To spowodowało awanturę między byłym przewodniczącym Knesetu, Juli Edelsteinem  o techniczną kwestię, czy ustępujący przewodniczący musi opróżnić swoje miejsce pod nieobecność nowego rządu.

 

Taktyka Edelsteina trzymania się swojego stanowiska, aby dać więcej czasu na rozmowy między Netanjahu a Gantzem, nie była budującym spektaklem. Jednak zadziałała i – podobnie jak jeremiady dochodzące z lewicy o gotowości premiera do użycia władzy państwa do narzucenia środków, które zatrzymają szerzenie się wirusa – nie był to sygnał, że kraj jest w niebezpieczeństwie stoczenia się w rządy autorytarne, gdzie opozycja i prasa zostałyby zdławione.


Rzeczywisty zarzut przeciwników Netanjahu nie dotyczy porzucenia demokratycznych wartości, ale wyniku demokratycznego procesu, w którym systematycznie przegrywali. Netanjahu znowu wziął górę, ponieważ jedyna realna alternatywa do rządu pod jego przewodnictwem – koalicja, która wymagałaby poparcia antysyjonistów i Wspólnej Listy – była nie do przyjęcia dla izraelskich wyborców i także dla wielu członków opozycji w Knesecie, którzy byli zdecydowani na usunięcie premiera.


Główną kwestią dla społeczeństwa w trzech wyborach przeprowadzonych w ostatnim roku było dalsze trwanie Netanjahu na stanowisku premiera. Niemniej o ostatecznym wyniku zadecydowała kwestia, której właściwie nie omawiano w tych kampaniach: konflikt z Palestyńczykami. Netanjahu pozostanie na najwyższym stanowisku z powodu solidnego konsensusu, który rozciąga się od umiarkowanej lewicy do prawicy w społeczeństwie izraelskim, a który sprzeciwia się próbom zmuszenia państwa żydowskiego do pójścia na dalsze ustępstwa wobec sił, których celem jest zniszczenie tego państwa.  


Umowa zawarta między Netanjahu a przywódcą partii Niebiesko-Białych, Bennym Gantzem, da Izraelowi stabilny rząd, który może uzyskać poparcie ponad 70 członków Knesetu. Podobno według tego paktu, Netanjahu ma kontynuować jako premier przez kolejne 18 miesięcy, zanim ustąpi miejsca Gantzowi, który poprowadzi kraj przez taki sam okres czasu. 


Chociaż większość nowo wybranego Knesetu chciałaby zastąpienia Netanjahu innym premierem już teraz, fakt, że wymagałoby to polegania na głosach wrogów państwa żydowskiego, ostatecznie skazało te starania na przegraną. Dodajmy do tego spokojne i budzące zaufanie kierowanie przez Netanjahu walką z kryzysem koronawirusa, a jego pozycja była dużo silniejsza niż pozycja Gantza.


Gantz nie mógł stworzyć rządu, ponieważ wielu w partii Niebiesko-Białych nie poparłaby rządu, polegającego na sojuszu z arabskimi partiami, których członkowie są oddani idei zlikwidowania państwa żydowskiego. Niedawne starania Gantza o stworzenie takiej koalicji były negatywnie oceniane przez większość Izraelczyków.


Podobno sondaże, które pokazywały wrogość społeczeństwa izraelskiego wobec takiej koalicji, przekonały Gantza, że pójście na czwarte wybory – jedyna alternatywa do umowy z Netanjahu – byłaby katastrofą dla Niebiesko-Białych. Mocny wynik Gantza przy urnach wyborczych w zeszłym roku był rezultatem prowadzenia kampanii idącej bardziej na prawo od premiera w sprawach bezpieczeństwa, nie zaś na oferowaniu alternatywy do jego polityki. Strach Gantza przed pociągnięciem go do odpowiedzialności przez wyborców w kolejnych demokratycznych wyborach zmusił go do zgodzenia się na kontynuowanie sprawowania urzędu premiera przez Netanjahu. Dlatego też najbardziej lewicowa frakcja w luźnej koalicji składającej się na Niebiesko-Białych – partia Jesz Atid Jaira Lapida – będzie w opozycji zamiast dołączyć do Gantza w rządzie. Inni, którzy także nie mogą znieść Netanjahu, również pozostaną poza tymi staraniami o jedność.


Netanjahu ma swoje wady i spektakl urzędującego premiera, sądzonego pod zarzutem korupcji, (co zdarzy się za kilka miesięcy), jest niefortunny, nawet jeśli oskarżenia są bardziej liche niż o nich mówią jego krytycy. Pozostaje on człowiekiem, któremu ufa większość Izraelczyków, że przeprowadzi ich przez kryzys, nawet jeśli jest chodzącym argumentem na rzecz ograniczenia liczby kadencji sprawowania urzędu premiera.  


Mimo histerycznej krytyki Netanjahu ze strony jego wrogów (tak Izraelczyków, jak również Amerykanów), którzy fałszywie oskarżają go o rasizm i podważanie procesu pokojowego, który Palestyńczycy nieustannie odrzucają – idea, że trzyma się władzy niedemokratycznymi metodami, jest oszczerstwem. Nie będzie rządził wiecznie i prawdopodobnie zostanie zmuszony do odejścia albo przez umowę z Gantzem, albo przez wyrok „winny” w sądzie (w zależności od tego co przyjdzie pierwsze). Jednak skład nowej rządzącej koalicji pokazuje oczywistość, która była przesłonięta wszystkimi sporami na temat Netanjahu. Rząd, który będzie kierował krajem przez następne trzy lata, odzwierciedla szeroki konsensus w sprawach, które są najważniejsze dla większości obywateli. Jeśli to nie jest demokracja, to co nią jest? 


Israel’s democracy was never in danger

JNS. org, 26 marca 2020

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Jonathan S. Tobin

Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.

 

Od redakcji „Listów z naszego sadu”

 

Tymczasem Haaretz opublikował w dziale opinii zdumiewający jak na to medium artykuł znanego (również w Polsce) pisarza, historyka i dziennikarza Gadiego Tauba. (Na język polski tłumaczone były, o ile się orientuje wyłącznie jego książki dla dzieci.) Taub w artykule pod tytułem „Izraelski Sąd Najwyższy ponownie nagina reguły gry” pisze, że nie trudno zrozumieć tych, którzy uważają izraelski Sąd Najwyższy za lewicową instytucję, która nagina reguły prawa. Autor pisze to na marginesie decyzji Knesetu nakazującej przewodniczącemu Knesetu zorganizowanie głosowania, które usunęłoby go ze stanowiska. Juli Edelstein zrezygnował ze stanowiska odmawiając tym samym wykonania polecenia sądu. Izrael – przypomina Taub – nie ma konstytucji, ma prawa podstawowe, a wymiar sprawiedliwości uzurpował sobie prawo do ich interpretacji. W efekcie izraelski system polityczny można określić jako sądokrację. Kiedy SN chce narzucić stanowisko swoich postępowych sędziów, a nie ma do tego podstaw w prawach podstawowych, odwołuje się do „fundamentalnych zasad systemu”. Ponieważ takie zasady nigdzie nie są spisane, więc mogą mówić, co dusza zapragnie. Ilekroć ten zwrot się pojawia, jest to wyraźny sygnał, że sąd zamierza naruszyć zasady rozdziału władzy ustawodawczej i sądowniczej.

 

Artykuł Tauba jest ważnym i ciekawym uzupełnieniem artykułu Tobina.