Najdłużej trwająca mistyfikacja w dziejach ludzkości (VIII)


Lucjan Ferus 2020-02-23


Jest to kontynuacja cyklu opartego na książce Tak wymyślono chrześcijaństwo Leo Zena, wieloletniego włoskiego badacza historii religii. Niniejszą część zacznę od streszczenia rozdziału pt. „Czego chrześcijaństwo powinno się wstydzić”, w którym przedstawione są psychiczne „odchylenia” (łagodnie mówiąc), do jakich doprowadzała ludzi bezrefleksyjna wiara (mówiąc wprost: łatwowierność) w różne religijne „prawdy”, gdzie m.in. Autor pisze:


„Wszystkie religie mające źródło w najbardziej irracjonalnej części człowieka są przesiąknięte perwersjami i przesądami, które prowadzą do przerażających, godnych wstydu zachowań. Ale właśnie chrześcijaństwo, jak żadna inna religia, dało przyzwolenie na liczne haniebne zachowania, które bardzo często graniczą wręcz z szaleństwem. A mimo to miliony chrześcijan, przede wszystkim katolików, zgadzają się na owe potworności, nie dostrzegając ani śmieszności, ani absurdu sytuacji, bowiem od wczesnego dzieciństwa są poddawani głębokiej ideologizacji. /../

 

W Kościele pierwotnym /../ ucieczka od świata, abstynencja, odrzucanie zmysłów i cielesności, najbardziej obsesyjne umartwianie, życie w ciągłej pokucie i myśli skupione na wyznawaniu win, były kategorycznym imperatywem nie tylko wielu przedstawicieli kleru, ale i prostych ludzi. /../ Pogarda dla ciała, „uważanego za śmietnik, coś co napawa cię obrzydzeniem na samą tylko myśl o nim” /../ była tak wielka, że wielu mnichów kompletnie je zaniedbywało, wystawiali się na pastwę niedożywienia, brudu /../ W tym kontekście /../ kobieta była postrzegana jako pokusa, świat jako padół łez, a życie jak nieustające pasmo zmartwień. /../

 

Ale kto wprowadził do chrześcijaństwa ten brutalny i nieludzki rygor, tę anormalną i psychiczną formę pokuty? Nie był to Jezus, który jej nie nauczał, ani nie praktykował. W Ewangeliach nie ma po niej żadnego śladu. /../ Pomysłodawcą był Paweł z Tarsu, który wzywał do „poskromienia i wzięcia w niewolę” ciała /../ Wyłącznie jemu zawdzięczamy wprowadzenie do chrześcijaństwa, /../ owej nieludzkiej postawy /../ odrzucenia radości życia i zdrowych instynktów cielesnych. Liczba okropności, które Paweł przypisuje człowiekowi jest nieskończona /../ co czyni go bardziej złym aniżeli dzikie zwierzęta. /../ Dlatego życie chrześcijanina powinno skupić się na ascezie.

 

Od początków istnienia Kościół w całości zaakceptował te aberracje Pawła i uważał człowieka za najbardziej niegodną ze wszystkich istot żyjących, za niemoralnego i zdegradowanego robaka, padającego łupem /../ zgubnych podłości, niezdolnego do samodzielnego dążenia do zbawienia. /../ świat nie był niczym innym jak „padołem łez”, a życie ziemskie „gnojowiskiem”. Należało żyć w nieustającej żałobie i pokucie, odziewać się w łachmany i nie dbać o włosy. A jaki miał być cel tej wyczerpującej pokuty, odmawiania sobie wszystkiego, co w życiu piękne, dobre, zdrowe, pożyteczne i zachwycające? Wieczna błogość w życiu pozagrobowym.

 

W jakim życiu pozagrobowym?! Utopijnym, chimerycznym, będącym tworem dziecinnej bajki, którego nikt nigdy nie widział i z którego nikt nigdy nie powrócił, by nam o nim opowiedzieć. Monstrualna bzdura wychwalająca fikcję, a jednocześnie uniemożliwiająca nam pełne cieszenie się światem realnym. /../ Obecnie /../ asceza przestała być modna /../ Lecz Kościół dalej tkwi w swej niezdrowej wizji, wg której człowiek jest istotą grzeszną i zdegenerowaną, która od poczęcia aż do śmierci powinna podlegać władzy Kościoła w sposób absolutny, bo nie jest w stanie korzystać ze swej wolności ani o sobie stanowić. Dlatego też Kościół, /../ na wszelkie możliwe sposoby utrudnia korzystanie z radości, które wyrażają wartości życiowe”.

W kontekście tego teologicznego problemu, zastanawia mnie nieodmiennie jedno i to już od wielu lat. Że też twórcy tego „zdegenerowanego i grzesznego na wskroś” wizerunku człowieka, który jest tak bardzo ułomny rozumowo, iż nie potrafi samemu przejść przez życie o własnych siłach psychicznych jeśli nie będzie miał religijnego wsparcia – nie pomyśleli przy okazji o jednym: jaką oni tym samym wystawiają mierną ocenę swojemu Stwórcy, który mimo posiadanych nieskończonych możliwości (cały Wszechświat stworzył słowem!), a nie był w stanie stworzyć doskonałych istot myślących – ludzi!?

 

Czy nie pomyśleli oni choć raz, że wszechmocny, wszechwiedzący i wszechobecny w swym dziele Bóg i jego bardzo, ale to bardzo ułomne stworzenie – człowiek, stanowią problem albo  całkowicie ze sobą sprzeczny, a więc zupełnie niewiarygodny, albo – co logiczne – stawiają Boga w jeszcze gorszej sytuacji jako Stwórcę tego dzieła? Skoro bowiem wszechmoc boża jednoznacznie sugeruje, iż Bóg mógł stworzyć doskonałe istoty, a mimo to są one ułomne, to pozostaje tylko jedna możliwość: Bóg po prostu nie chciał, by stworzone przez niego istoty rozumne były doskonałe. Czy to nie świadczy jeszcze gorzej o naszym rzekomym Stwórcy?

 

Odpowiedź na to pytanie pozostawiam wierzącym Czytelnikom tego portalu. W rozdziale pt. „Seksofobiczna moralność”, Autor książki przedstawia inny aspekt tego problemu:

„Już od czasów Pawła w oczach Kościoła najbardziej perwersyjną formą grzechu był i jest nadal grzech seksualny, ponieważ w najwyższym stopniu obrazuje wolność jednostki. Wszyscy wiemy, że popęd seksualny jest motorem, który popycha nasz gatunek do reprodukcji i przetrwania. Lecz pragnienie, jakie rodzi ten popęd jest tak silne, iż wykracza poza cele czysto biologiczne i determinuje większość pragnień, emocji i sporów ludzkich. Być może bylibyśmy lepszymi /../, gdyby nasza seksualność /../ nie zajmowała tak sporej części naszego życia, ale musimy zaakceptować siebie takimi, jakimi stworzyła nas ewolucja.

 

Jednakże chrześcijaństwo, mnożąc zakazy boskiego pochodzenia, wymusza kryminalizację każdego impulsu seksualnego i pragnie ograniczyć seks wyłącznie do celów prokreacji, wyłączając jakąkolwiek formę przyjemności fizycznej, uczuciowej i psychologicznej, która się z nim wiąże, ponieważ uważa, że są one /../ zabronione z woli Boga. /../ Dochodzimy do absurdu, zgodnie z którym prawdziwy katolik, w ciągu całego życia małżeńskiego, powinien ograniczyć się do sporadycznego współżycia z żoną, ponieważ jak tylko zorientuje się, że jest ona w ciąży, musi (jak nas tego uczy św.Augustyn), zaprzestać współżycia aż do momentu porodu.

 

Każdy bowiem akt seksualny w tym czasie pozbawiony jest celu prokreacji, a więc staje się grzeszny i hedoniczny. Co więcej, po okresie menopauzy, z uwagi na to, że kobieta nie jest już płodna, wszelkie stosunki seksualne małżeńskie powinny ustać całkowicie. Autorstwo tych absurdalnych zakazów Kościół przypisuje swemu Bogu, który jawi się jako nałogowy podglądacz wpychający nos w każdy zakątek seksu. /../ Kościół doskonale zdaje sobie sprawę z problemów współczesnej rodziny, która żeby przeżyć, zmuszona jest planować swoje powiększenie.

 

Dlatego, by „wilk był syty i owca cała”, Kościół-hipokryta wymyślił metodę, której za wszelką cenę nie chce nazwać antykoncepcją, lecz nazywa eufemistycznie „Naturalną metodą zapobiegania ciąży” /../ Metoda ta umożliwia spółkowanie bez grzechu w dni niepłodne cyklu kobiety, /../ aby dobry Bóg, którego w ten sposób traktujemy jak bałwana, nie wkurzył się na nas podczas stosunku. Jednakże jest jeszcze jeden aspekt, /../ zależny od seksofobii Kościoła wspieranego przez poddańczych polityków. Chodzi o edukację seksualną nieletnich. /../ Kościół sprzeciwiając się edukacji młodocianych w zakresie seksu oraz jakiejkolwiek formie antykoncepcji, ponosi odpowiedzialność za prawie wszystkie przypadki aborcji dokonywanej przez katolików”.

W rozdziale zatytułowanym „Niepodlegające negocjacjom pseudowartości”, czytamy: „Chrześcijaństwo /../ w wydaniu katolickim, nie ogranicza się jedynie do tłamszenia seksualności, lecz nadużywa władzy również w wielu innych obszarach życia ludzkiego. Jego przedstawiciele opracowali całą serię absurdalnych zasad moralnych, nazywanych szumnie „wartościami niepodlegającymi negocjacjom”, i przemycili je pod przykrywką „prawa naturalnego”, by w ten sposób narzucić je ogółowi obywateli, również /../ niewierzącym”. Następny rozdział nosi tytuł „Wstecznictwo kulturowe”, gdzie m.in. czytamy:

„Trzy światowe religie monoteistyczne, uzurpując sobie prawo do przekazywania prawdy pochodzącej wprost od Boga, a więc niepodlegającej zmianom i krytykom, są wrogie wszystkim przejawom swobodnej myśli, które mogłyby się przyczynić do powstania idei i wizji świata niezgodnych z ich własnymi. W zgodzie z tą zasadą Kościół chrześcijański od zawsze wspierał maksymalny obskurantyzm kulturowy, polityczny i naukowy w całym świecie katolickim, przede wszystkim we Włoszech.

 

Wiemy, że od samych początków istnienia Kościół był wrogi kulturze świeckiej, a często nawet religijnej, rozumianej jako swobodny dostęp do świętych dokumentów (synod w Tuluzie, w 1229 r., który zabraniał świeckim posiadania Biblii, albo synod w Tarragonie w 1234 r., który nakazał spalenie wszystkich Biblii przetłumaczonych na języki miejscowe). Jedyną formą kultury, na jaką zezwalał Kościół wierzącemu, była znajomość /../ katechizmu Kościoła rzymsko-katolickiego /../ (najlepiej po łacinie, żeby niewiele rozumieć). /../ W 1559 r. powstał tzw. Indeks ksiąg zakazanych, który obowiązywał aż do 1996 r. /../

 

Jako że osądem prawomyślności religijnej książek zajmowali się wyznaczeni duchowni, niewykształceni i ignoranci, stopniowo zabroniono prawie wszystkiego, co publikowały włoskie wydawnictwa, w ówczesnym świecie najbardziej postępowe w całej Europie. /../ Upadek kulturowy był masowy i trwał przez kilka kolejnych wieków. /../ we Włoszech powszechny analfabetyzm, wspierany do granic możliwości przez Kościół /../ pogrążył cały półwysep w najbardziej głębokim obskurantyzmie. /../ Kościół zawsze sprzeciwiał się upowszechnienia wykształcenia i wszyscy papieże w XIX w. z zapałem zwalczali koncepcję obowiązku szkolnego. /../

 

Pius IX oświadczył wręcz, że obowiązkowe „kształcenie” to „istna plaga”. /../ Państwa katolickie /../ zdominowane przez religijny konserwatyzm /../ pozostały zacofane zarówno pod względem ekonomicznym, jak i kulturowym. /../ Włochy, przeżywając okres pełnej dekadencji, starały się przede wszystkim zwiększyć liczbę świąt ustanowionych na cześć nowych świętych, nowych kultów maryjnych, nowych cudownych objawień, nowych dogmatów i nowych obrządków. Wszystko to  służyć miało wzmocnieniu i tak już ogromnych przesądów istniejących w powszechnej świadomości”.

Znamy to, znamy! Polska też miała „swojego” papieża Polaka, który wyświęcił dobrze ponad tysiąc różnych „świętych”, i rozbudował kult Maryjny do granic absurdu (i upodobał sobie Matkę Boską Fatimską). Papieża, któremu podczas „pielgrzymek” do Ojczyzny budowano gigantyczne ołtarze (oczywiście za pieniądze podatników). Mieliśmy też swojego kardynała Tysiąclecia, który rozpropagował peregrynację po kraju kopii „świętego” obrazu tzw. Czarnej Madonny (a który ową „świętość” nabył poprzez przyłożenie go do oryginału). Mieliśmy też prymasa, który pozostanie w pamięci (szczególnie tych mniej wiernych), dzięki powiedzeniu o „szczekających kundelkach podwórzowych” i „karawanie idącej dalej”, mimo bezsilnego ich jazgotu. Nie tylko Włochy doświadczyły licznych „dobrodziejstw” katolicyzmu.

 

Z następnego rozdziału pt. „Naciski polityczne” możemy się dowiedzieć, że: „..zdaniem Kościoła wolność, każda forma wolności, zawsze była uznawana za wymysł szatana. To dlatego Kościół od początku istnienia udzielał największego wsparcia systemom absolutnym i tyranii. Czynił to również w całkiem nieodległych czasach, kiedy popierał wiele krwawych i totalitarnych reżimów”. Dalej są cytowane niektóre słynne encykliki papieży, potępiające działania rządów państw na rzecz wolności ich obywateli.

 

I tak na przykład: „Cóż można wymyślić bardziej bezsensownego aniżeli ogłosić ową równość i wolność dla wszystkich?” (papież Pius VI). Zaś Pius VII potępiał „wielką swobodę myśli i słowa, czytania i pisania”. Natomiast papież Pius IX w encyklice „Quanta cura” z 1864 r. pisał: „Przekleństwo niech spadnie na tych, którzy uważają, że papież może i powinien pogodzić się z postępem, liberalizmem i cywilizacja współczesną”.

„Trzeba było wieków twardych i bezlitosnych walk, naznaczonych torturami, stosami, wyrokami na śmierć i wszelkimi innymi okropnościami, aby zwalczyć absolutyzm polityczny i religijny i wywalczyć podstawowe swobody obywatelskie. Walki te trwały prawie cały XIX wiek. Państwo Kościelne, istniejące we Włoszech do 1870 r., poza tym, że teokratyczne, było najbardziej zacofane, okrutne i represyjne w Europie i zacieklej aniżeli jakiekolwiek inne zwalczało wszelkie próby dążenia do demokracji ze strony swoich poddanych pod groźbą kary więzienia i stryczka.

 

Dopiero w XX w. Kościół, acz niechętnie, zaakceptował konsolidację demokracji i świeckość państwa w świecie zachodnim, jednocześnie /../ uważając je za szatańskie objawienie i próbując na wszelkie sposoby się im przeciwstawić. Faktycznie, zaledwie tylko pojawili się /../ dyktatorzy w stylu faszystowskim, Mussolini /../ Franco /../ i Pinochet /../, Kościół udzielił im poparcia, uważając, że zostali oni zesłani przez opatrzność boską i usprawiedliwiając zbrodnie, których się dopuścili. Wsparcie udzielone reżimom faszystowskim stanowi niezmywalna skazę w historii Kościoła.

 

Na dowód tego, jak zagorzałym wrogiem wolności jest Kościół, wystarczy przypomnieć, że Państwo Watykańskie /../ nie podpisało Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Dlaczego? Dlatego, że Deklaracja ta, wśród wielu innych praw, dopuszcza też prawo do zmiany wyznania, jak i do nieposiadania żadnego wyznania. Żartem jest nadzieja, że autokratyczny i teokratyczny Kościół podpisze podobny dokument! Zaprzeczyłby sam sobie i całemu dotychczasowemu wstecznictwu. /../ ponieważ Kościół już od czasów Pawła pogardzał człowiekiem /../ i uważał go za niezdolnego do samodzielnego korzystania z jakiejkolwiek formy wolności, a w związku z tym przekonywał, że potrzebuje on jego przewodnictwa i absolutnego autorytetu”.

Luty 2020 r.                                       ------ cdn.-----