Najdłużej trwająca mistyfikacja w dziejach ludzkości (V)


Lucjan Ferus 2020-02-02

Paweł z Przemankowa, kanclerz Bolesława V Wstydliwego i biskup krakowski w latach 1266-1292, wg. Długosza porywał, gwałcił i mordował.
Paweł z Przemankowa, kanclerz Bolesława V Wstydliwego i biskup krakowski w latach 1266-1292, wg. Długosza porywał, gwałcił i mordował.

Kontynuacja cyklu odnoszącego się do książki pt. Jak wymyślono chrześcijaństwo Leo Zena, włoskiego badacza historii religii. Z racji na dużą ilość materiału w niej zawartego, muszę dokonywać wyboru cytowanych fragmentów. Pocieszam się tylko, że ów cykl ma zachęcać do lektury tej książki, a nie ją zastąpić, gdyż nie jest to nawet możliwe. W niniejszej części pragnę streścić rozdział zatytułowany „Początki Kościoła”, w którym m.in. czytamy:

„W miarę jak słabł wpływ przywódców duchowych (proroków i Mistrzów), w konsekwencji odkładania w nieskończoność paruzji, w II w. wzrastało znaczenie biskupów /../, którzy rozdzielając dobra materialne i pieniądze we wspólnocie, stopniowo umacniali swoją pozycję i prestiż. W ciągu względnie krótkiego okresu biskupom udało się /../ decydować o podziale i przeznaczeniu wszystkich wpływów i darowizn na rzecz wspólnoty, przy czym nie byli zobowiązani do zdawania raportów ze swojego postępowania wobec nikogo poza samym Bogiem.

 

Sobór w Antiochii (341 r.) na próżno usiłował narzucić kontrolę nad działaniami administracyjnymi biskupów, którzy nadal korzystali z dóbr kościelnych w sposób absolutnie autonomiczny, przede wszystkim konsolidując /../ własną pozycję. Aby zwiększyć wpływy finansowe, poświęcali się w szczególności nawracaniu bogatych, co skutkowało przewartościowaniem bogactwa oraz wyższych warstw społecznych. Napływ coraz to większych bogactw do rąk biskupów powodował /../ pojawienie się poważnych zjawisk upadku moralnego i religijnego.

 

Biskupi, prezbiterzy i diakoni byli często oskarżani o skąpstwo, chciwość, pragnienie władzy, aroganckie ambicje i symonię. Kościół przekształcił się w jaskinię podążających bez skrupułów za zyskiem i szybko uległ zeświecczeniu. Sytuacja uległa pogorszeniu, kiedy /../ biskupi do posiadanych już funkcji ekonomicznych dołączyli również zadania kapłańskie i eucharystyczne. Pod koniec II w. w rękach biskupów znajdowała się cała władza: gospodarcza, prawna, kapłańska (odprawianie eucharystii, przyjmowanie nowych wiernych, udzielanie chrztów itp.).

 

Co więcej, byli oni nieusuwalni ze stanowisk aż do własnej śmierci i rządzili wspólnotami na wzór monarchów absolutnych. /../ Tak istotne i ważne stanowisko wzbudzało zawsze znaczne zainteresowanie i niepohamowane apetyty, a w związku z tym w momencie śmierci biskupa, wybór jego następcy odbywał się nierzadko w atmosferze kłótni i wściekłych przepychanek /../ W 366 r., kiedy dwóch kandydatów /../ rywalizowało o tron biskupi Wiecznego Miasta, zwolennicy obu frakcji starli się i dokonali wzajemnej masakry w kościołach, zapełniając je 137 trupami”.

W książce Jak człowiek stworzył bogów Jerzego Cepika, znajduje się taki fragment: „Na długo przed edyktem mediolańskim /../ podejmowane były prace umacniające pozycję kleru, biskupów. Ci ostatni rychło odsunęli się od wspólnoty pierwszych gmin i pojawiły się dążenia do centralizacji aparatu kościelnego. Już w 189 r. biskup Wiktor Afrykański, pojawiwszy się w Rzymie, zagarnął dla siebie wszystkie urzędy duchowne. /../ Podział widoczny już był w obrządku /../ spożywania ciała i krwi Chrystusa, czyli chleba i wina. Dość wcześnie ustalono, że wierni spożywać mogą tylko ciało-chleb, a dla kapłanów zastrzeżone jest krew-wino”.

 

Z powyższych świadectw wyraźnie wynika, że ta religia już u swoich początków została przejęta przez bezwzględnych cwaniaków i hochsztaplerów, którzy traktowali ją jako znakomity sposób do zdobywania bogactwa, przywilejów i władzy. Dużo się zmieniło od tamtych czasów? Raczej niewiele (oprócz tego, iż znacznie rozbudowana została hierarchia owych „czczonych pasożytów”): teraz także nie tłumaczą się nikomu ze swego postępowania, nie rozliczają ze swoich wydatków, są nieusuwalni ze swoich urzędów do końca życia i nie potępiają bogactwa i bogatych (jeśli tylko są hojni dla Kościoła). Kto jeszcze może się poszczycić tak długą tradycją posiadanych synekur? Nikt! Dalej czytamy:   

„Pomysłodawcą koncepcji Kościoła był Tertulian. To właśnie on przeszczepił do stworzonej przez siebie instytucji całą rzymską strukturę prawną. Pół wieku później Cyprian ogłosił Kościół jedynym narzędziem zbawienia: „Poza Kościołem nie ma zbawienia”. Od momentu założenia Kościół zawsze wspierał koncepcję nieprzerwanej sukcesji apostolskiej, która służyć miała uprawomocnieniu przekazania funkcji kościelnych najpierw od Boga Jezusowi, a następnie od Jezusa Apostołom i od Apostołów biskupom i kolejnym papieżom.

 

Ale owa „sukcesja” nigdy nie miała miejsca. Jedynie w następstwie wszelkiego rodzaju zafałszowań wypełniła ona brakujące przestrzenie między Apostołami a biskupami-monarchami i stworzyła całą serię bezwartościowych i fałszywych pojęć. Termin „apostolski” stał się uniwersalnym spoiwem. Doktryna, dogmaty, formy obrządku, przepisy prawa kanonicznego, sam Kościół i cała reszta, wszystko to ma rzekomo, zdaniem Kościoła właśnie, pochodzenie apostolskie. W rzeczywistości chodzi jedynie o nagromadzenie przekłamań”.

Tzw. „sukcesję apostolską” wymyślił biskup Lyonu Ireneusz w II wieku. Natomiast każdy, kto czytał np. „Poczet papieży” Wierusza Kowalskiego czy inną pozycję podejmującą niechlubną historię papieskich dworów (nawiasem mówiąc urząd sprzeczny z nauczaniem Jezusa w Ewangeliach), zobaczy od razu bezczelną fikcję tego pomysłu: były bowiem okresy gdy nie było żadnego papieża, albo było ich trzech naraz i każdy uważał się za prawowitego. Byli też tzw. antypapieże, którzy nie zostali uznani za prawowitych, a mimo to jakiś czas zasiadali na stolcu w Rzymie. Tę instytucję można śmiało nazwać odpowiednikiem mitycznej „stajni Augiasza”, bo i Herkules nie dałby rady jej oczyścić. Dalej Autor pisze:  

„Całe wczesne chrześcijaństwo, /../ było skoncentrowane na mającym wkrótce nastąpić powrocie Pana z niebios. /../ Przez cały II wiek również pochodzące od Pawła chrześcijaństwo podtrzymywało nadzieję na rychły powrót Jezusa, o czym świadczą antyczne źródła chrześcijańskie. /../ W związku z silnie zakorzenionym przekonaniem o powrocie Jezusa, w owych czasach miały miejsce wręcz groteskowe sytuacje, jak choćby ta, kiedy jeden z biskupów syryjskich wyprowadził na pustynię rzesze wiernych, w tym dzieci, by wyjść naprzeciw nadchodzącemu Panu. /../

 

Jednak w miarę upływu czasu stało się dla wszystkich jasne, że Jezus pomylił się co do mającego rychło nastąpić końca świata. /../ Kościół chcąc zapobiec rozczarowaniu chrześcijan /../ uciekając się przy tym do niewiarygodnych teologicznych wygibasów, postanowił przesunąć dzień paruzjido dnia Sądu Ostatecznego, /../. W ten sposób Kościół zdołał ocalić i wilka i owce oraz uprawomocnić swoje istnienie. Po tym, jak cesarze wynieśli chrześcijaństwo do rangi religii państwowej, biskupi, którym się wtedy świetnie powodziło ogłosili, że nie należy już mówić o rychłej paruzji, /../ ich zdaniem takie oczekiwania należało zdecydowanie zwalczać jako wyraz naiwności.

 

Biskupi identyfikowali Królestwo Boże z oczekiwaniem pozaziemskim, zmieniając w ten sposób o 180 stopni pierwotną wiarę chrześcijan. Za pomocą tej sztuczki ocalono chrześcijaństwo, a Kościół na wieki umocnił swoją pozycję. Niewielu dzisiejszych chrześcijan jest świadomych faktu, że ich religia narodziła się w przekonaniu, iż Chrystus powróci jeszcze za życia naocznych świadków jego nauczania, tzn. tuż po jego ukrzyżowaniu. W następstwie porzucenia idei paruzji chrześcijaństwo zaczęło /../ pogrążać się w regresie /../ podporządkowane biurokratycznemu pośrednictwu kleru.

 

Instytucja Kościoła w sposób niezgodny z prawdą upatruje swojej legitymacji we fragmencie /../ kiedy Jezus mówi: „Ty jesteś Piotr (czyli skała) i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Słowa absolutnie niepojęte i nie do przyjęcia w ustach Jezusa, który cały czas głosząc mające wkrótce nadejść Królestwo Boga na ziemi, nie mógł przecież jednocześnie przepowiadać ustanowienia Kościoła, który na tej ziemi miał trwać na wieki. Eschatologia i Kościół wzajemnie sobie zaprzeczają”.

W innym miejscu książki Leo Zen tak uzupełnia ten problem: „Jednakże i w tym przypadku chodzi o kolejny spektakularnie sfałszowany fragment, podobnie jak wiele innych, dopisany do Ewangelii Mateusza po IV w., kiedy skonsolidowało się już pojęcie Kościoła, w całości przejmującego strukturę prawną”. Z powyższym fałszerstwem wiąże się inne, dotyczące rzekomego pobytu św.Piotra w Rzymie. Autor tak pisze o nim: „Tak więc pobyt w Rzymie i papieska katedra Piotra należą do grupy najefektowniejszych kłamstw dokonanych przez Kościół, w celu uzasadnienia dogmatu o uniwersalnej posłudze biskupa Rzymu. Piotr nie był ani pierwszym biskupem domniemanej „sukcesji apostolskiej”, ani tym bardziej pierwszym papieżem”. Na dalszych stronach czytamy:

„Na przestrzeni III i IV wieku pogaństwo i chrześcijaństwo wykazywało te same cechy charakterystyczne i dzieliły tę samą koncepcję zbawienia – stanowiły religie powstałe na gruncie wiary w Zbawcę, który przybrał ludzką postać, umarł i zmartwychwstał. Obie miały te same sakramenty, a w szczególności chrzest i  /../ eucharystię. U ich podstaw znajdowały się takie same święte księgi objawione (pisma święte, apokalipsy i proroctwa), obie dopuszczały istnienie tych samych cudów. Tym samym przechodzenie z jednej wiary na drugą /../ było niezwykle proste.

 

Czy Ojcowie Kościoła zdawali sobie sprawę z podobieństw między obrządkami i mitami pogańskimi a /../ chrześcijańskimi? Oczywiście, że tak! /../ dobrze wiedzieli o prawie doskonałym podobieństwie Chrystusa do bóstw pogańskich. I jak na ten fakt reagowali? Bezwstydnie kłamali, twierdząc, że to poganie skopiowali chrześcijaństwo, pomijając milczeniem fakt, iż misteria eleuzyńskie były odprawiane daleko wcześniej. Albo też głosili, że to diabeł w okresie przedchrześcijańskim zdradził poganom /../ sekrety chrześcijan i dlatego /../ działo się tak tylko i wyłącznie za sprawą szatana.

 

Przy okazji patrystyki warto przypomnieć, że /../ ok. 1200 lat historii chrześcijaństwa jest bardzo słabo udokumentowane. Niestety znanych jest niewiele dokumentów Kościoła sprzed 1198 r. Dlaczego? Ano dlatego, że w tym właśnie roku papież Innocenty III /../ powołał do życia Tajne Archiwa Watykanu /../ ukryto w nich wiele dokumentów, które całkowicie zaprzeczały istnieniu Jezusa i chrześcijaństwa /../ To tłumaczy dlaczego nie zachował się żaden ślad wielu dzieł antychrześcijańskich /../ zaś wszystkie dokumenty popierające Kościół przetrwały w całości. /../

 

Prof. Edmond S.Bordeaux, spędziwszy kilka lat w Watykanie na studiowaniu części owych archiwów, w swojej książce zatytułowanej Jak umarł Wielki Pan, w rozdziale pt. „Jedność Kościoła to nic innego jak kłamstwo działające wstecz”, napisał, że odkrył, iż Kościół opatrzył wstecznymi datami wiele pism Ojców Kościoła, po uprzednim dokonaniu w nich zmian, a nierzadko i przekłamań, tak, by wyglądało na to, że zostały one napisane dużo wcześniej i tym samym mogły służyć za dowody pochodzące z I, II i III wieku”.

Ów znamienny tytuł rozdziału bardzo dobrze charakteryzuje historię tej zakłamanej od początków „świętej” instytucji, o czym już wielokrotnie pisałem. Co ciekawego jest jeszcze w tej części? Otóż Autor przedstawia pierwszą herezję – marcjonizm, powstałą od nazwiska jej twórcy Marcjona, filozofa z Synopy. Mówiąc krótko, odrzucał on Stary Testament jako pismo natchnione, ponieważ uważał, iż starotestamentowy Bóg Jahwe był najbardziej okrutnym i mściwym bóstwem w historii wszystkich religii. Jako pierwszy rozpowszechniał w Rzymie Listy Pawła, ale tylko 10 z nich uznawał za oryginalne. Dalej czytamy o nim:

„Największą zasługą Marcjona i jego uczniów była reguła czynienia dobra bez oczekiwania na konkretną nagrodę; należy czynić dobro dla samego dobra, ponieważ postępowanie w zgodzie z etyką jest już samo w sobie wartością i nie ma potrzeby oczekiwać w zamian raju. Zasada kompletnie nie do przyjęcia przez Kościół, który twierdzi, że dobre uczynki nie są popełniane bezinteresownie, lecz w celu zasłużenia na własne zbawienie, a więc w perspektywie innego życia: ot i prawdziwy materializm religijny. Oczywiście Marcjon został uznany za heretyka i był zajadle zwalczany przez Ojców Kościoła, przede wszystkim przez Tertuliana”.

Jak widać Kościół także i w tej kwestii sobie przeczy, twierdząc, iż dobrymi uczynkami może człowiek zasłużyć sobie u Boga na zbawienie. Nic bardziej błędnego! Czyż w Biblii uważanej przecież za Słowo Boże nie jest wyraźnie napisane: „Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga; nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił” (Ef 2,8,9). Otóż to! L.Feuerbach tak wytłumaczył ów problem (w dużym skrócie):

„Gdybyśmy mogli zmazać nasze grzechy uczynkami i dostąpić łaski, to krew Chrystusa byłaby przelana bez potrzeby /../ Byłaby to nasza zasługa, a nie boska. /../ Te dwie rzeczy wzajemnie się znoszą /../ Łaska albo zasługa; łaska znosi zasługę, zasługa znosi łaskę /../ Jeśli Bóg jest istotą, która aktywnie działa dla człowieka w imię jego zbawienia i szczęścia, to aktywność człowieka na rzecz samego siebie jest zbędna” (Wybór pism).

Tym bardziej, iż w innym miejscu Biblii jest także i to napisane: „Ja wyświadczam łaskę komu chcę i miłosierdzie nad kim się lituję, (Wybranie) więc nie zależy od tego, kto chce lub o nie się ubiega, ale od Boga /../ A zatem komu chce, okazuje miłosierdzie, a kogo chce czyni zatwardziałym” (Rzym 9,15-18). Wygląda na to, iż Marcjon miał rację w tej kwestii, a nie ów „święty Kościół” prowadzony rzekomo osobiście przez „nieomylnego” Ducha Świętego.

 

Luty 2020 r.                           ------ cdn.-----