Trzydziestu wspaniałych i inni


Andrzej Koraszewski 2019-11-23

Profesor Mohamed Dajani przed wizytą w Auschwitz.
Profesor Mohamed Dajani przed wizytą w Auschwitz.

Zmarły 27 października 2019 roku były radziecki dysydent Władimir Bukowski wyśmiewał nazywanie dysydentów w ZSRR „inaczej myślącymi”. Jego zdaniem dysydenci byli po prostu jedynymi myślącymi. Dziwił go świat myślących na komendę, sparaliżowanych strachem, ufających pasterzom. Na dysydentów radzieckiego świata patrzono jednak jak na dziwolągi, jak na durni wierzących, że ich zabawne protesty mogą cokolwiek zmienić. Za mówienie, co myślą, płacili cenę najwyższą. Bukowski spędził 12 lat za kratami, za myślenie zamykano go w szpitalu psychiatrycznym, w więzieniu, w obozie karnym. Dysydent może się mylić, ale odmawia myślenia na rozkaz.

W naszym świecie dysydenci doczekali się upadku komunizmu, niektórzy stali się częścią nowego establishmentu chętnie mówiącego ludziom, co mają myśleć.

 

Mogę być w błędzie, ale mam wrażenie, że dziś najciekawsi dysydenci, to ludzie z muzułmańskiego świata. Ludzie zbuntowani przeciw nowej totalitarnej doktrynie raz jeszcze chcącej podporządkować świat jednej idei, jednej myśli. Ci, których ci dysydenci krytykują, odmieniają przez wszystkie przypadki słowo kalifat, zapowiadają, że islam zdominuje świat, walczą ze sobą o to, kto jest najbardziej radykalny, kto poprowadzi hufce wiernych przeciw zgniłemu Zachodowi i jego pełnej zepsucia demokracji.

 

Ci piewcy islamofaszyzmu mają na Zachodzie miliony sojuszników, tak samo jak miał ich w swoim czasie Związek Radziecki i nazistowskie Niemcy. Papież i prezydenci powtarzają bez końca, że islam jest religią pokoju, lewica radośnie popiera islamofaszyzm, udając, że nie ma on nic wspólnego z terroryzmem. Nie przeszkadza jej dyktatura, dyskryminacja kobiet, prześladowanie gejów, mordowanie opozycji. Obietnica wspaniałego świata, podporządkowanego jednej myśli jest zawsze kusząca. Znajduje również poparcie wielkich umysłow. Nic dziwnego, że dysydenci z muzułmańskiego świata nie cieszą się zainteresowaniem postępowych gazet. To są islamofobi. Są inaczej myślącymi, mówią rzeczy źle świadczące o stanie ich umysłów. Byli antykomunistyczni dysydenci udają, że tych dzisiejszych dysydentów z muzułmańskiego świata po prostu nie ma. Tak jest łatwiej, nie trzeba się zastanawiać. Muzułmańscy krytycy islamu psują interes obrońców praw człowieka i świetlanej  przyszłości.

 

W Londynie w dniach 19 i 20 listopada odbyła dziwna konferencja, 30 dysydentów z 15 arabskich krajów postanowiło założyć Arabską Radę Integracji Regionu. Powiedzieli ni mniej ni więcej, tylko, że najwyższy czas przestać bojkotować Izrael. Orzekli, że bojkotwanie Izraela jest klęską, która szkodzi narodom arabskim i szkodzi również palestyńskiej sprawie. Powiedzieli, że to Arabowie są głównymi ofiarami tego bojkotu. Wezwali do współpracy naukowej, gospodarczej i kulturalnej krajów arabskich z Izraelem, jak również do współpracy z Izraelem na polu walki z terroryzmem.

 

Nie zaproszono na tę konferencję nikogo z Izraela, bo byłoby to nazbyt niebezpieczne, uczestnicy nie ukrywali, że ich opine są w ich krajach politycznie niepoprawne, że są sprzeczne z dominującą opinią publiczną, jak również, że po powrocie mogą spotkać ich przykrości.

 

Kim są ci śmieszni ludzie, ci arabscy don Kiszoci, mający nadzieję na poparcie świata dla takich pomysłów? Jest tu palestyński profesor, który swego czasu zabrał grupę palestyńskich studentów na wycieczkę do Polski, żeby sami zobaczyli jak wyglądał obóz w Auschwitz. Profesor Mohamed Dajani został wyrzucony z uniwersytetu, dostawał groźby śmierci, wielu ludzi zerwało z nim stosunki.

 

Urodzony w Tunisie Hassen Chalghoumi (rocznik 1972), jest dziś imamem w podparyskiej miejscowości Seine-Saint-Denis. Na konferencji w Londynie mówił rzeczy, które powtarzał już wiele razy, że nauczany w szkołach islam jest praniem dzieciom mózgów, że uczy się tam nie religii, a politycznej, wojowniczej ideologii; inny uczestnik, Saleh Hamed (z  Libanu), wezwał kraje europejskie do rozprawienia się z meczetami, w których imamowie nauczają nienawiści. (Naiwny, czy tylko przekonany, że zwyczajna ludzka uczciwość wymaga, żeby to głośno powiedzieć?)  

 

Saleh Hamed mówił nie  tylko o konieczności uznania przez kraje arabskie prawa Izraela do istnienia, mówił również, że Żydzi powinni mieć prawo osiedlania się w krajach arabskich, powinni mieć prawo powrotu.

„Chcemy – mówił – by Żydzi z arabskiego świata wiedzieli, że potrzebujemy ich obecności i ich pracy, ponieważ budowanie narodu bez nich nie jest pełne. Kraje arabskie powinny chronić swoich obywateli, ich praw ekonomicznych, ich prawa do budowania miejsc świętych, by mogli się modlić i korzystać z wolności”.

Zapewne te właśnie słowa skłoniły innego uczestnika tej konferencji, dziennikarza telewizyjnego ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Sukayna Mushaykhisa, do gorzkiej uwagi, że nietórzy uczestnicy, tacy właśnie jak szejk Saleh Hamed z Libanu, ryzykują życie uczestnicząc w tej konferencji. Mushaykhis jest szyitą i dobrze wie, z której strony jego libańskiemu koledze grozi największe niebezpieczeństwo po powrocie do domu.      


Uczestnicy tej konferencji to nie są jakieś płotki, mówi James Sorene, dyrektor zajmującego się Bliskim Wschodem think-tanku BICOM, są przywódcami wpływającymi na myślenie innych. Był tam przywódca partii politycznej z Egiptu, były minister z Kuwejtu, dziennikarze.  Mostafa El-Dessouki, kierujący panarabskim magazynem Al-Majalla mówił:

„Żeby odbudować nasz region, musimy zerwać z tragiczną historią. Ponieważ wojna z prawomocnością Izraela dominuje w arabskich mediach i w arabskiej polityce, musimy rzucić jej wyzwanie, mówiąc w tych samych mediach uczciwie o konstruktywnych ideach Izraela i o naszej wspólnej przyszłości.”

Z zachodnich polityków obecny był tylko Tony Blair, który w latach 2007-2015 był przedstawicielem „kwartetu” (ONZ, Unii Europejskiej, USA i Rosji), który równie bezskutecznie jak inni próbował doprowadzić do pokoju na Bliskim Wschodzie. Blair o tej konferencji powiedział:

”[Ta propozycja] nie odsuwa pokoju, w mojej ocenie przybliża pokój między Izraelem i Palestyńczykami”.

Dysydenci to ludzie, którzy cenią prawdę wyżej niż swoją osobistą wolność. Przez jednych uważani są za marzycieli, przez innych za frajerów. Ta konferencja nie przebiła się na czołówki europejskich gazet i nie ma w tym nic dziwnego. Jej echa znajdziemy na fejsbukach arabskich pisarzy i studentów chcących wierzyć,  że pewnego dnia historia przyzna rację trzydziestu wspaniałym.           


W arabskim świecie dysydenckie głosy wydają się nasilać. Kilka dni temu MEMRI informował o serii artykułów Abd Al-Hamid Al-Ansariego, byłego dziekana wydziału Prawa Islamskiego na katarskim uniwersytecie, a obecnie publicysty katarskiej gazety “Al-Watan”. W tych artykułach Al-Ansari krytykuje programy nauki islamu, które, jak mówi, propagują ekstremistyczne pojęcia, takie jak dżihad jako osobisty obowiązek każdego muzułmanina, nienawiść do innych wyznań lub poglądów i wykluczenie kobiet z publicznej areny, jak również teorie spiskowe, na przykład, że muzułmanie są pod nieustannym atakiem świeckich i globalistycznych sił.  


Skupiając się głównie na kwestii dżihadu, Al-Ansari mówi, że system edukacyjny w świecie islamskim uczy młodzież, jak umierać za Allaha, ale nie uczy, jak żyć dla Allaha.


Czy te głosy dysydentów z muzułmańskieg świata rokują nadzieję na szybką zmianę? Mało prawdopodobne, ale warto o nich pisać. (Albo to tylko głupie przyzwyczajenie z dawnych czasów, kiedy wpychałem szwedzkim gazetom teksty dysydentów z Europy Wschodniej).