Byli ateiści, obecnie wierzący


Lucjan Ferus 2019-11-17


Od jakiegoś już czasu staram się zrozumieć pewien problem, który przypomniał mi jeden z Czytelników w swym komentarzu, pisząc m.in.: „Bycie ateistą, to wielka frajda, spijanie śmietanki z życia  (wiem, bo nim byłem)”. Z dalszej części owego wpisu można było się domyśleć, iż obecnie jest wyznawcą jednego z licznych Kościołów chrześcijańskich. Chodzi mi właśnie o to niegdysiejsze bycie ateistą i późniejszy powrót (bo większość z nas była w młodości indoktrynowana religijnie) do wiary religijnej, choć niekoniecznie tej z dzieciństwa.

Pierwszy raz zetknąłem się z tym fenomenem w połowie lat 70-tych, podczas lektury bardzo popularnej wtedy serii książek Hoimara von Ditwurtha, niemieckiego lekarza i popularyzatora nauki, będących swoistym kompendium wiedzy o pochodzeniu Kosmosu, świata i człowieka. Niestety czwarta część owej serii, nosząca tytuł „Nie tylko z tego świata jesteśmy”, mało że zaprzeczała trzeciej części pt. „Duch nie spadł z nieba”, ale i jego całemu dorobkowi, jako popularyzatorowi nauki. Bowiem tłumacząc rzeczywistość włączył doń HIPOTEZĘ BOGA, czyli religijny punkt widzenia w postaci „świata nadprzyrodzonego”.   

 

Potem (w latach 90-tych bodajże) czytałem o przypadku pewnego znanego i cenionego przeze mnie filozofa, który na stare lata zrobił się ponoć bardzo religijny, a którego wcześniejsze eseje, powiastki czy też książki charakteryzowało odważne spojrzenie na opisywane problemy, bardziej nawet z pozycji religioznawcy niż filozofa. Mam jeszcze kilka jego książek, do których czasem z przyjemnością wracam. Następny przypadek dotyczył angielskiego filozofa Antony Flew’a, który przez 60 lat swego życia był ateistą, aż w 2004 r. nagle zmienił zdanie oznajmiając, iż obecnie przyjmuje istnienie Boga.

 

Jednak tego przypadku nie można brać pod uwagę, gdyż jak się potem okazało, autorem kontrowersyjnej książki pt. „Bóg istnieje”, napisanej rzekomo przez owego filozofa, i która to pozycja miała wg osób wierzących „rozprawiać się z ateizmem siłą jednego z największych współczesnych filozofów”, a wg innych „zapędzać ateistów w kozi róg” – był jego bliski współpracownik, który podszył się pod schorowanego już mistrza (opisałem ten przypadek w artykule pt. „Nieistniejący Bóg”, który ukazał się w Racjonaliście w 2012 r.). Nie oceniam bynajmniej tych osób, gdyż nie są mi znane prawdziwe przyczyny ich zachowań.

 

Natomiast znany jest mi bezpośrednio przypadek sprzed około dekady, kiedy mój znajomy (podobnie jak ja, parający się rzeźbiarstwem w drewnie), przyznał kiedyś w rozmowie, iż porzucił dotychczasowy ateizm, bo doszedł do przekonania, że musi istnieć jakaś potężna, niewidzialna siła utrzymująca porządek w naszej rzeczywistości, czuwająca nad nim. Długo wtedy rozmawialiśmy, gdyż byłem ciekawy ARGUMENTÓW, które go przekonały do zmiany poglądów, jakie były mu bliskie przez przynajmniej połowę jego dorosłego życia.

 

Byłem zawiedziony rezultatem tej rozmowy. Dowiedziałem się, iż za zmianą jego decyzji nie leżały żadne logiczne argumenty z dziedziny religioznawstwa, które moim zdaniem mogłyby odegrać kluczową rolę w podważeniu ateistycznych poglądów i w rozsądny sposób uzasadnić zmianę jego dotychczasowych zapatrywań. Uważał, iż piękno dzikiej nieokiełznanej natury życia na Ziemi, jak i ogrom Wszechświata przemawiają za tym, iż nie można wykluczyć istnienia jakiejś potężnej, nieznanej nam SIŁY, która kieruje tym wszystkim. No cóż, mogłem przedstawić wiele argumentów podważających jego rozumowanie, ale tego nie zrobiłem. Skoro było mu to potrzebne dla lepszego samopoczucia? To tyle tytułem wstępu.

 

Wracając zaś do meritum, chciałbym niniejszym pokusić się o przedstawienie argumentacji uzasadniającej moją tezę, że jeśli ktoś jest ateistą „z prawdziwego zdarzenia”, to istnieje małe prawdopodobieństwo, aby stał się z powrotem osobnikiem religijnie wierzącym.  Jednak nie wykluczam, iż także w tej kwestii się mylę i popełniam błędy w ocenie ateizmu, dlatego postanowiłem ową tezę poddać weryfikacji przez Czytelników tego portalu. Do rzeczy zatem. Jakie argumenty przemawiają na jej korzyść? Ale przede wszystkim, jak rozumiem to nieco enigmatyczne określenie „ateista z prawdziwego zdarzenia”? Czyżby też byli inni ateiści? Wygląda na to, że tak.

 

Nie chcąc uogólniać tego problemu (bo zapewne każdy ateista inaczej „dochodził” do swych poglądów), napiszę jak u mnie to wyglądało. Można uznać, iż na drogę do ateizmu popchnęła mnie silna potrzeba POSZUKIWANIA PRAWDY o naszej rzeczywistości, a już szczególnie prawdy o bogach/Bogu. A ponieważ ani Biblia, ani inne apologetyczne pozycje nie potrafiły w przekonujący sposób zaspokoić mojej ciekawości i rozwiać wątpliwości, ani wyjaśnić skąd w religijnych prawdach (objawionych ponoć) jest tyle różnych sprzeczności, było tylko kwestią czasu, abym zaczął jej szukać w publikacjach religioznawczych. I tak to się zaczęło.

 

Widocznie zbyt mocno wziąłem sobie do serca słowa naszego wielkiego rodaka i genialnego pisarza (nie, nie papieża Jana Pawła II) Stanisława Lema, który zostawił swym czytelnikom m.in. takie przesłanie: „Najwyższą wartością naszej kultury jest prawda. Jest ona wartością naczelną, bez względu na to, czy jest to prawda deprymująca czy ekscytująca i prawdzie powinniśmy wszyscy służyć”. Oczywista oczywistość, wydawałoby się. Przez te wszystkie lata pasjonowania się religiami i religioznawstwem starałem się w każdy dostępny sposób docierać do różnych prawd i weryfikować je w oparciu o różne źródła.

 

Dlatego kiedy tylko dowiadywałem się o jakiejś apologetycznej publikacji, która z założenia miała „zapędzać ateistów w kozi róg i powalać na kolana”, rzucałem się na nią zachłannie, by poddać kolejnej próbie swoją wiedzę religijno-religioznawczą. W ciągu tych lat zdarzało się to wiele razy, gdyż pragnąłem mieć absolutną (o ile to możliwe) pewność, że moje areligijne poglądy oparte są na solidnej autentycznej PRAWDZIE, którą nie sposób podważyć rozumem. I jak dotąd nikomu to się nie udało, mimo to, iż do moich tekstów w Racjonaliście napisano ok. 3 tys. komentarzy i to nie takich przyjaznych jak w „Listach z naszego sadu”.

 

Zatem „ateista z prawdziwego zdarzenia”, to taki osobnik, którego areligijne poglądy oparte są na WIEDZY religioznawczej. Który dobrze zna historię naszych religii, a w szczególności tej, w której został wychowany (np. w moim przypadku – katolicyzmu). Dlaczego wg mnie to takie ważne? Bo z historii tej wynika aż nadto wyraźnie, że to nie Bóg stworzył ludzi na własne podobieństwo i obraz, lecz odwrotnie: to ludzie tworzyli swych bogów na własne podobieństwo, obdarzając ich nie tylko ludzkimi zaletami, ale też typowo ludzkimi wadami, jakich powstydziłby się niejeden porządny człowiek.

 

Mam m.in. książki przedstawiające historię religii od paleolitu po religie współczesne, w których opisano imponujące ilości naszych bogów (np. w tekście „Święto zmarłych bogów” wyszczególniłem ich 420 włącznie z pełnionymi funkcjami). Religie „adaptowały” do swych potrzeb IDEE z innych religii, modyfikując je i przedstawiając wiernym jako natchnione. Np. idea „zbawiania” ludzkich dusz istniała dużo wcześniej, nim pojawiło się chrześcijaństwo, a Zbawicieli przed Jezusem istniało wielu i były nawet całe rodziny zbawicielskie. Także matki bogów zazwyczaj były niepokalanymi dziewicami. Tak samo zresztą jak w przypadku idei Trójcy Świętej, która jest o wiele, wiele starsza od katolicyzmu.

 

Jaka z tego wynika konkluzja? Można znaleźć ją w książce Jak człowiek stworzył bogów Jerzego Cepika, gdzie m.in. napisano: „Nasza cywilizacja, nasi bogowie rodzili się z nas, przez nas, na Ziemi. Z naszych lęków, z naszej niewiedzy, z naszej ciekawości poznania”. Oraz: „W obserwacjach rozwoju pojęcia Boga /../ znajdziemy wielokroć potwierdzenie, iż historia Boga powstała nie w wyniku zdecydowanego przełomu, a więc objawienia,lecz stanowi ona sumę nakładających się doświadczeń” (egiptolog prof. Morenz). A także: „W dziejach cywilizacji naszej planety, jedynym stwórcą i twórcą był człowiek. Nie było cudów ani działań ponadludzkich i nikt spoza Ziemi do interesów naszej rodziny się nie wtrącał”.

 

Zatem ateista znający dobrze historię naszych religii wie dobrze, iż to sami ludzie tworzyli swych bogów w bardzo długim i burzliwym procesie kulturotwórczym. Wie też, że wszelakie inne byty „nadprzyrodzone” (jak np. niebo, piekło, czyściec, anioły, demony, diabły, duchy święte i przeklęte, jak i dusze zbawione i potępione, Opatrzność oraz Sąd Ostateczny, etc.), są także wytworem ludzkiej wyobraźni zapładnianej przeróżnymi ideami religijnymi. Co więc pozostaje ateiście uczynić w tej sytuacji? Może co najwyżej zadać sobie pytanie: „Cóż warte jest to wszystko, wymyślone przez nas samych, dla uspokojenia samych siebie?” (z poz. jw.).

 

Bowiem z religioznawczej perspektywy (którą cechuje także ateistyczne spojrzenie na religie) tę sytuację można streścić w następujący sposób: Religie przez kilkadziesiąt tysięcy lat swego istnienia wygenerowały miliony różnych „prawd” rzekomo „objawianych” przez bóstwa, bogów i boginie swym wyznawcom. Te „prawdy” miały być dla nich święte i obowiązujące w życiu, pod groźbą surowych kar, także pośmiertnych. Natomiast ATEIŚCI przy pomocy religioznawstwa odkryli ich prawdziwe pochodzenie, udowadniając, iż one wszystkie są wytworem ludzkich umysłów, ludzkiej wyobraźni. Krótko mówiąc: odkryli to gigantyczne „ŚWIĘTE” OSZUSTWO, a ściślej, wielką ilość oszustw immanentnych religiom.  

 

Czy wobec powyższego, ateistę wracającego na opiekuńcze łono jakiejkolwiek religii, nie da się porównać obrazowo do sytuacji „cofnięcia motyla do stanu poczwarki”? (L.Feuerbach). Co mogło przemawiać za takim zachowaniem? Czy znaleziono nowe dowody na istnienie Boga, których jak dotąd nikomu nie udało się obalić? Podważono ustalenia religioznawstwa, z których wynika, iż historia religii ludzkich liczy sobie ok. 40 tys. lat, a nie zaledwie 3 tys. i zaczęła się od objawienia Izraelitom Boga Jestem, Który Jestem? Że przed nim istniały setki, a nawet tysiące innych bogów i bogiń, religii i kultów, które przenikając się i zapożyczając od siebie idee, ewoluowały w kierunku późniejszych monoteizmów?

 

Czy takie powody podają ateiści na uzasadnienie zmiany swych dotychczasowych poglądów? Nie sądzę! Nie słyszałem bowiem, aby cokolwiek z podanych wyżej przykładów miało miejsce w rzeczywistości. Nie ma nowych „dowodów” na istnienie Boga, a te tradycyjne są dawno obalone. Historycznych świadectw opisujących przeszłość naszych religii, też jak dotąd nie podważono, co nie znaczy, iż nie dochodzą nowe odkrycia uzupełniające dokonania badaczy, archeologów, etnografów i innych naukowców. Co więc może być wystarczającym powodem, by ateista stał się na powrót wierzącym religijnie osobnikiem? 

 

Wydaje mi się, iż głównym powodem, dla którego ateista staje się na powrót osobą wierzącą jest jego UŁOMNA NATURA, a konkretnie jego EGO, które bojąc się śmierci i nieistnienia, do tego stopnia potrafi zdominować świadomość człowieka, iż nie potrafi on zapanować nad wrodzonym strachem przed śmiercią (wzorem Epikura). Woląc podporządkować się iluzjom religijnym i obietnicom życia wiecznego po śmierci. I w taki (raczej irracjonalny) sposób zapewnić sobie komfort psychiczny w postaci ułudy bezpieczeństwa, co wyrażane jest znanym porzekadłem: „Jak trwoga, to do Boga”. Moim zdaniem, nie jest to postawa ani charakterystyczna, ani godna ateisty „z prawdziwego zdarzenia”.

 

Dochodzi bowiem wtedy do ciekawego PARADOKSU psychologicznego. Ateista doskonale wie (a przynajmniej powinien wiedzieć), że idea bogów/Boga i na jej kanwie powstałe religie, są ideową odpowiedzią człowieka myślącego, na bezlitosne prawo natury, które mówi, iż wszystko co żyje musi kiedyś umrzeć i przestać istnieć. Odkąd tylko ludzie uświadomili sobie własną śmiertelność nie mogli i chyba nie chcieli pogodzić się z tym okrutnym prawem natury, więc w jego miejsce (nieświadomie na początku), wprowadzili niepisaną zasadę, iż „Lepsze jest piękne kłamstwo (nazywane Prawdą), niż nieludzka i bezlitosna prawda”.

 

Dlatego ludzie wolą wierzyć w osobowych bogów, którzy obiecują im życie pośmiertne w zamian za utrzymywanie ich kapłanów przez całe swoje życie, głoszących im te odwieczne „oszustwa w dobrej wierze” (albo też w „szczytnym celu”). Kapłanów i Kościoły, które do perfekcji opanowały psychologiczne mechanizmy zakłamywania rzeczywistości. Bo jak mówi stara maksyma: „Świat chce być oszukiwany, więc niech go oszukują”. I właśnie oni z poświęceniem i oddaniem – choć nie bezinteresownie – to robią od wielu tysiącleci.

 

Paradoks owej sytuacji polega na tym, iż nikt bardziej nie jest świadom psychologicznych i społecznych MECHANIZMÓW działania i oddziaływania religii na wiernych niż ateiści, którzy także są świadomi przerażającej CENY, jaką płaci ludzkość za istnienie religii, za pocieszanie się w kwestii naszej obiecanej „nieśmiertelności”. A jednak mimo wszystko zdarzają się przypadki (nie wiem czy i jak liczne), że człowiek woli wybierać piękne iluzje życia wiecznego i nieskończonej szczęśliwości u boku Boga w niebie, niż mieć odwagę przyjąć rzeczywistość taką jaką jest: śmierć to niebyt, a nie życie w zaświatach.

 

Biorąc powyższe pod uwagę jestem przekonany, iż ateizm jest rozumową drogą w jedną stronę, podobnie jak życie: od wiary religijnej do wiedzy o religiach. Wiedzy, która nam uświadamia nieczyste metody jakimi posługują się religie (wszak „Cel uświęca środki”), by panować nad umysłami ludzi. Jak choćby to znamienne zdanie użyte w kontekście „prawd” religijnych: „i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,31). Rzeczywiście prawda potrafi wyzwalać i w istocie wyzwala także od religii. Dzięki np. takim spostrzeżeniom: „Człowiek nigdy nie czyni zła tak starannie i tak chętnie jak wtedy, gdy działa z pobudek religijnych” (B.Pascal). No cóż, nie mylił się pisarz noblista Mika Waltari pisząc:

 

„Człowiek jest niepoprawnym kłamcą; wierzy w to, na co ma nadzieję i uważa za słuszne to, czego pragnie. Ale w sercu nie może jednak oszukać samego siebie”. I właśnie ateiści to tacy ludzie, którzy nie pozwalają sobie na oszukiwanie się (i siebie) w istotnych życiowych kwestiach. No i mają zaufanie do własnego rozumu, stosując w praktyce maksymę Kanta: „Sapere aude! – „Miej odwagę posługiwać się własnym rozumem!”. I już na koniec pytanie odnoszące się do zamieszczonego na wstępie cytatu. Ciekawe jaką odmianę „ateizmu” reprezentują sobą te osoby, które mówią o sobie „były ateista”, a teraz religijnie wierzący? Można je zresztą uważać za pytanie retoryczne.

 

Listopad 2019 r.                                ----- KONIEC-----