Dla kogo feralna okaże się trzynastka?


Andrzej Koraszewski 2019-08-31

Twój głos może zmienić historię.

Twój głos może zmienić historię.



Trzynasty października zbliża się nieubłaganie, sondaże nastrajają jednych optymistycznie, drugich wręcz przeciwnie. Mamy prawo być zdumieni. Zawalił się Skok, zatrzęsła się Srebrna, „Tylko nie mów nikomu” poruszyło Polską, marszałka trzeba było jednak uziemić, mała Emi przyznała się do grzechu. Więc nawet gdyby uznać demontaż armii i kwestie konstytucyjne za sprawy nazbyt skomplikowane, to wszystko inne powinno jednak skłaniać wyborców Bezprawia i Nieprawości do zmiany opcji wyborczej. Jedni powiadają, że alternatywa jest zbyt mało kusząca, inni, że działa stare hasło: kto ma telewizję, ten ma władzę. Prawdą jest, że znaczna część społeczeństwa korzysta z jednego źródła informacji, jak również, że zachowania wyborcze silniej związane są z tożsamością niż z analizą faktów i chłodną kalkulacją racjonalnych argumentów.

Czy sprawa jest już przesądzona? Zdarzało się, że przedwyborcze sondaże okazywały się rażąco odmienne od rzeczywistych wyników. Nie zdarza się to jednak często. Margines niezdecydowanych nie przekracza 13 procent badanych. Większość z nich w dniu wyborów pozostanie zapewne w domach. W domach zostanie znacznie więcej ludzi, podejrzewam jednak, że frekwencja będzie wyższa niż w poprzednich wyborach i podobnie jak wielu innych zastanawiam się nad pytaniem, co podtrzymuje atakcyjność Bezprawia i Nieprawości dla tak znacznej części społeczeństwa?


Czy patrzeć na zmienne lokalne, czy spojrzeć na to, co rzadziej jest brane pod uwage, gdyż zbyt zajęci jesteśmy sobą? Hasło Donalda Trumpa Make America Great Again skłaniało raczej do kpin niż do  analiz. Ciekawe, bo jak się wydaje działało silniej niż długie przemówienia. Nie było również nowe. W Ameryce pojawiło się w 1979 roku w kampanii wyborczej Ronalda Reagana. Tamta frustracja związna była z kryzysem gospodarczym, załamaniem się przemysłu samochodowego i grozy, że Japonia zacznie wypierać Amerykę z międzynarodowych rynków. Fakt, że odmiana tego samego hasła pojawiła się w tym samym czasie w Teheranie, pozostał niezauważony. Tam obietnica dotyczyła przywrócenia minionej świetności islamu, szyickiego islamu, dodałby Chomeini.

 

Ronald Reagan oceniany jest przez jednych tak, a przez innych inaczej, z całą pewnością jego polityka gospodarcza ułatwiła przystosowanie się USA do nowego świata, w którym koszty ropy naftowej poszybowały w górę, a dotychczasowy absolutny monopol Zachodu na najbardziej rozwiniętą technologię zaczął odchodzić w przeszłość. Reagan przyspieszył również upadek Związku Radzieckiego. Hasło przywrócenia utraconej wielkości Rosji, pojawiło się właściwie natychmiast po upadku ZSRR, ale wcześniej pojawiła się idea przywrócenia dawno utraconej wielkości Chin. W Chinach funkcjonowano na innych sloganach, próbując przekonać, że nie jest ważne, czy kot jest biały czy czarny, byle dobrze łapał myszy, w Rosji jednak prakseologia nigdy nie była w modzie i drogę do odzyskania utraconej wielkości postanowiono utwardzić dumą narodową. Niebawem do klubu marzących o odzyskaniu utraconej wielkości dołączyła Turcja, początkowo bez wyraźniej pewności czy dumę narodową podpierać tożsamością religijną, czy tożsamość religijną dumą narodową? Podczas gdy Iran wydawał się stawiać na religijny internacjonalizm, w Turcji dominował element nacjonalistyczny, zaś religijne braterstwo wydawało się służebne.

 

W Europie Zachodniej wyglądało to wszystko zupełnie inaczej. Jest taka teoria, według, której była tylko jedna (przerwana na 20 lat) wojna światowa, która była głównie wojną europejskich mocarstw o kolonialny podział świata. Niemcy uważali, że jest wielką niesprawiedliwością, iż tak rozwinięty kraj jak ich ma mniej kolonii niż Brytyjczycy, Francuzi, a nawet Belgowie. Próbując naprawić tę dolegliwą niesprawiedliwość sprowadzili na siebie dwie klęski, a przy okazji zmierzch kolonializmu. Wydawało się, że Niemcy dzięki rozmiarom swoich klęsk nauczyli się, że lepiej rozwijać się przez współpracę niż przez podbój i grabież. Brytyjczycy i Francuzi wyszli z tej zawieruchy jako upokorzeni zwycięzcy. Wielka Brytania utraciła status największego kolonialnego mocarstwa świata, a patrząc na początki Wspólnoty Europejskiej podejrzewała wspierany przez Amerykę spisek niemiecko-francuski przeciw żywotnym interesom brytyjskim. Francuzi cierpieli z powodu tego, że ich skórę uratowali Amerykanie i mieli nadzieję, że uda się zbudować zjednoczoną Europę pod francuskim przewodem i odzyskać miejsce w świecie, które zrabowała plebejska Ameryka. Powojenny francuski nacjonalizm w niemałym stopniu karmił się pogardliwą anty-amerykańskością.

 

W powojennej Europie Zachodniej pojawiła się świadomość, że nacjonalizm okazał się dla Europejczyków samobójczy, politycy zdawali sobie jednak sprawę z tego, że nacjonalizm nie zniknie, więc początkowo pilnowali, żeby współpraca nie naruszała zbyt drastycznie narodowej suwerenności, bo mogą się ponownie obudzić demony. Demony z prawej były wyraziste, tych z lewej nie podejrzewano o złe intencje.


Zjednoczona Europa była niesamowitym sukcesem, a sukcesy bywają zdradliwe. Romas Brytyjczyków z Unią Europejską był od samego początku pełen napięć. Idea wyrównywania poziomu cywilizacyjnego wcześniejszych konkurentów była z gruntu obca duchowi Albionu. Duch się krzywił, wykręcał, krytykował zasadnie władzę powierzoną w Brukseli komisarzom ludowym, powracał do zarzutów o eurosklerozie. Brexit był zaskoczeniem tylko dla tych, którzy nieuważnie patrzyli. Brytyjczycy nie zamierzali oddawać więcej suwerenności. Niektórzy obawiają się, że może to doprowadzić do wyjścia Szkocji a może i Irlandii Północnej z Brytyjskiej Wspólnoty. To jednak inna sprawa, dotycząca przyszłości. To co wiemy, to, że hasło Trumpa jest również silnie obecne na wyspach.   

 

Czy dominującą atrakcją naszej partii Bezprawia i Nieprawości jest nacjonalizm? Wiele na to wskazuje i może to być również informacją o tym, dlaczego nie działają ani skandale, ani racjonalne argumenty. Zachowania wyborcze zwolenników tej partii wspierają się na tożsamości narodowej i religijnej, zaś próba kwestionowania zasadności tych postaw i zachowań wywołuje uczucie zagrożenia, panikę i agresję. Hasło, by uczynić Polskę ponownie wielką, jest tu przerobione na groteskowe hasło o wstawaniu z kolan, ale w tym przypadku gromki śmiech nie przynosi tego rezultatu, jaki chcielibyśmy uzyskać. Stukanie się w czoło, śmiech i pogarda prawdopodobnie umacniają obóz przeciwników.

 

Możemy analizować psychologię Jarosława Kaczyńskiego, jego chorobliwe dążenie do władzy, jego wykorzystywanie śmierci brata jako trampoliny do sukcesu, możemy patrzeć na jego świtę tak, jak na to ta świta zasługuje, ale strategia odzyskiwania wyborców nie powinna ignorować psychologicznych podstaw, z powodu których strategia przeciwnika okazała się skuteczna.      

 

Pozostaje pytanie, jak wielu zaczyna się domyślać, że strategia rozwoju oparta na dumie narodowej i prostych symbolach może prowadzić do kolejnego narodowego dramatu? To pokaże 13 października. Na szukanie nowej strategii przekonywania wyborców jest już raczej zbyt późno. Fakt, że zmiany postaw i poglądów w Polsce mogą być częścią większego obrazu globalnego odradzania się irracjonalnego nacjonalizmu, może wzmacniać poczucie, że u nas ta trzynastka okaże się feralna dla wszystkich. Ale może również być swego rodzaju praktyczną wskazówką na temat tego, jak słuchać i jak rozmawiać z tymi, którzy mogą jeszcze rozważyć, gdzie postawić swój krzyżyk. Zapyta ktoś, czy może być racjonalny nacjonalizm? Może. Ale to jest dyskusja o tym, co się mieści między troską o ciepłą wodę w kranie, a gotowością oddania życia w obronie egzystencji narodu.