Pseudonaukowa histeria to nie jest dobra odpowiedź na klimatyczne wyzwania


Bjorn Lomborg 2019-08-14


Na rok przed kolejnymi wyborami prezydenckimi w USA gorączka wokół globalnego ocieplenia jest większa niż kiedykolwiek. Podczas gdy niektórzy politycy nadal utrzymują (niesłusznie), że to wszystko jest wymyślone, znacznie więcej polityków zapewnia (równie niesłusznie), że stoimy w obliczu zbliżającego się klimatycznego kryzysu zagrażającego naszej cywilizacji.

W tym tygodniu podczas debaty prezydenckich kandydatów na prezydenta z ramienia Partii Demokratycznej, Pete Buttigieg orzekł, że rok 2030 będzie krytycznym momentem, „po którym nie będzie odwrotu”,” Beto O’Rourke ostrzegł, że mamy nie „więcej jak 10 lat, żeby to wszystko naprawić”, a  Andrew Yang obwieścił, że zmiany klimatyczne są już nieodwracalne i „jesteśmy spóźnieni o 10 lat”.


Używanie klimatu jako środka podniecającego wyborców może być dla polityka skuteczne na krótką metę. Przyczynia się jednak do polaryzacji stron, powodując uniemożliwienie jakiejkolwiek rozsądnej debaty na temat wyboru strategii działania.


Do początku lat 90. ubiegłego stulecia amerykańska opinia publiczna była w kwestiach dotyczących środowiska, w tym zmian klimatycznych, zdumiewająco jednolita. Potem wyłoniło się zróżnicowanie postaw, które zaczęło być wykorzystywane przez obydwie strony areny politycznej. Dziś Demokraci i Republikanie są bardziej oddaleni od siebie w kwestii priorytetów w strategi zmierzającej do przeciwdziałania zmianom klimatycznym i ochrony środowiska niż w jakiejkolwiek innej kwestii.    


Tę przepaśc pogłębiają ludzie, którzy bezpodstawnie negują istnienie zmian klimatycznych, ale ci są zazwyczaj ignorowani i wyśmiewani, podczas gdy liberałom uchodzi bezkarnie nawet najdziksza przesada.      


Charakterystycznym przykładem jest to, że ciągle słyszymy, iż zmiany klimatyczne są odpowiedzialne za wzrost ekstremalnych zdarzeń pogodowych takich jak powodzie, susze i huragany. Jednak panel ONZ zajmujący się nauką o klimacie stwierdza, że brak jest dowodów potwierdzających nasilenie się powodzi, susz i huraganów.     


Co więcej, zdaniem naukowców obecnego, powodowanego przez człowieka, wzrostu temperatur nie można w żaden racjonalny sposób powiązać z tymi ekstremalnymi wydarzeniami pogodowymi. Nie oznacza to, że nie ma problemów, ale trzeba respektować fakty.     


Co się kryje za tą retoryką wyolbrzymiania? Blisko trzy dekady nieskutecznej polityki. Obietnice obcięcia emisji gazów cieplarnianych, które podjęto w Rio de Janeiro w 1992 i ponownie potwierdzono w Kyoto w 1997 przyniosły niewielkie, a właściwie żadne rezultaty. Po trzech latach od Porozumienia w Paryżu tylko siedemnaście krajów wykonuje swoje zobowiązania, kraje takie jak Samoa czy Algeria, które niewiele obiecały. 


Od czasu kiedy rozpoczęto rozmowy o klimacie w 1992 roku, świat emitował tyle CO₂ z paliw kopalnych, ile wcześniej wyprodukowała ludzkość od początku historii.


Przyczyną tego niepowodzenia oraz dzisiejszej histerii jest fakt, iż polityka redukowania emisji jest nieprawdopodobnie kosztowna. Tylko roczny koszt realizacji klimatycznych obietnic w proponowanym Zielonym Nowym Ładzie może kosztować więcej niż 2 biliony dolarów czyli po 6400 dolarów na głowę. 


Redukcja emisji do zera wymagałaby astronomicznych nakładów. Aczkolwiek wielu polityków rzuca lekkomyślnie, że to właśnie powinno być celem, niewielu odważa się pytać o koszty. Raport zamówiony przez rząd Nowej Zelandii pokazuje, że osiągnięcie zerowej emisji gazów do roku 2050 kosztowałoby rok po roku tyle ile wynosi krajowy budżet, to w najlepszym przypadku, zaś bardziej realistycznie liczone koszty wzrosłyby do 32 procent PKB.      


Proponujący tę nieprawdopodobnie kosztowną politykę klimatyczną wierzą, że tylko ogłupiające zastraszanie może do niej przekonać wyborców.  


Takie podejście nie może być jednak skuteczne. Nie tylko doprowadza to do polaryzacji społeczeństwa, ale podważa zaufanie do nauki i skłania do postrzegania badań naukowych jako w coraz większym stopniu narzędzia stronniczych wysiłków zmierzających do wymuszenia określonej polityki, a nie jako obiektywnego dążenia do prawdy.   

 

Ta taktyka również jako strategia w grze politycznej wydaje się być skazana na niepowodzenie. W miarę jak będą rosły koszty, będziemy świadkami nasilających się ulicznych protestów, takich jak we Francji i klęsk wyborczych takich jak w Australii, Brazylii, czy na Filipinach.     


Porównaj propozycję wydatków na politykę klimatyczną w wysokości wielu tysięcy dolarów na głowę z niedawnym sondażem opinii pokazującym, że siedmiu z dziesięciu Amerykanów głosowałoby przeciwko płaceniu zaledwie 120 dolarów rocznie na walkę ze zmianami klimatycznymi. 


Zamiast straszyć wyborców, powinniśmy szukać możliwości obniżenia cen zielonej energii. Kiedy będzie tańsza niż węgiel czy ropa, wszyscy będą się na nią przerzucać.


Od roku 1980, wydatki OECD na badania i rozwój technologii niskoemisyjnych spadły z 0,06 procenta PKB państw członkowskich do 0,03 procenta. Możemy (i powinniśmy) inwestować znacznie więcej w ten rozwój. Byłoby to znacznie tańsze niż obecna polityka i znacznie skuteczniejsze.  


Zatrzymując napędzanie strachu możemy odbudować pragmatyczne centrum debaty. Zmiany klimatyczne są poważnym problemem i wymagają przemyślanych rozwiązań, uwzględniających wysokość niezbędnych nakładów.


Pseudo scientific hysteria is the wrong answer to climate change

New York Post, 2 sierpnia 2019 



Bjørn Lomborg

 

Dyrektor Copenhagen Consensus Center i profesor nadzwyczajny w Copenhagen Business School. Jego najnowsza książka nosi tytuł “How Much Have Global Problems Cost the World? A Scorecard from 1900 to 2050.”