A polać wielką wodą…


Jan Cipiur 2019-05-18


Nie wierzycie, że hydrologia w połączeniu z klimatologią mogą pomóc zrozumieć, czemu odbija tylu ludziom, to uwierzcie, bo jest w tym zapewne coś na rzeczy.

Coraz więcej ludzi traci głowę. Jedni boją się szczepień, choć przecie kiedy indziej, także w ramach współczesnych procedur medycznych, dają sobie np. wszczepić nową nerkę. Innym, nagle podobać się zaczynają ruchy narodowe w barwach zbliżonych do brązu albo czerni. Winien temu jest prawdopodobnie strach, który minął wraz z ludźmi, którzy go doświadczali. Tak twierdzi pewien uczony Czech nazwiskiem Václav Fanta — historyk środowiska z praskiego Uniwersytetu Przyrodniczego.

Wraz z kolegami (Miroslav Šálek i Petr Sklenicka) spróbował zmierzyć się z pytaniem, dlaczego ludzie mają tak krótką pamięć, zapominają, ile krzywd może im wyrządzić rozszalała znienacka przyroda i osiedlają się znowu tam, gdzie kiedyś woda powodziowa zmiotła ich domostwa. Do tej pory z problemem zawodnej pamięci kolektywnej zmagali się socjologowie i reprezentanci innych nauk społecznych, ale prochu — jak słychać — nie wymyślili.


Zespół podszedł do problemu szeroko. Przebadano wszelkie dostępne źródła dotyczące 1300 miejscowości nad Wełtawą do 900 lat wstecz. Pozyskane informacje zweryfikowane zostały na próbkach poddanych datowaniu metodą radiowęglową (szczegóły w oryginale: „How long do floods throughout the millenium remain in collective memory”, Nature Communications, March 2019).


Ustalono, że od wczesnego średniowiecza w dolinie Wełtawy zdarzyło się siedem tzw. powodzi stuletnich, kiedy woda jest 30 razy większa niż w normalnym przepływie, a przez sekundę płynie jej aż 4000 m3. W czasie tzw. powodzi tysiąclecia w 1997 r. we Wrocławiu przepływ Odry wynosić miał ok. 3600 m3, a być może więcej.


Po każdym z takich kataklizmów ludzie budowali nowe domy znacznie wyżej, mierząc od normalnego poziomu Wełtawy, niż czynili to przez lata przed ogromną powodzią. Ostrożność zachowywali przez 25 lat, czyli przez życie jednego pokolenia. Po takim okresie wnukowie zaczynali jednak znowu schodzić z nowymi chałupami coraz niżej, ponieważ im bliżej rzeki, tym mieszkańcom powodziło się lepiej — łatwiej było sięgać po frukta z transportu wodnego, hodowli czy napędu wodnego.


Ludzie mieli świadomość zagrożeń, ale po kalkulacji podejmowali ryzyko. Wiedza o tragediach z przeszłości była dość obfita i odpowiednio uwypuklona, bo opowieści o klęskach głodu, zarazach, pożarach, powodziach, wielkich mrozach i innych tragediach były centralnym punktem zainteresowań kronikarzy, zaś ludzie pozbawieni TV, a już zwłaszcza Internetu musieli przecież wypełniać jakoś wieczory czy czas spędzany w karczmie.


Dr Fanta i jego współbadacze sądzą zatem, że racjonalne zachowania w obliczu potencjalnych zagrożeń w rodzaju powodzi wymagają nie tyle wiedzy, która jest dostępna, ile bezpośredniego kontaktu z żywym świadkiem horroru. Wniosek ten jest przekonujący, ale jest z nim problem praktyczny, jako że żywi świadkowie w końcu umierają. Pamięć pozostaje w książkach, a w głowach jest niepamięć.


Jak przez mgłę pamiętam strach rodziców przed Heine-Medina. Od I klasy do matury żądano ode mnie i moich rówieśników co rok kolejnego „małego obrazka” płuc, bo chronić nas chcieli przed gruźlicą. Żyją jeszcze ofiary Heine-Medina, ale ich rodzice już odeszli, a wraz z nimi pamięć o panicznym strachu przed tą i innymi chorobami zakaźnymi. Dzięki dr. Fancie zaczynam lepiej rozumieć, skąd mogli się wziąć antyszczepionkowcy.


Podobnie może być z narodowcami w Polsce i gdzie indziej. Dobrze dorośli w tamtych latach świadkowie faszystowskiej zarazy liczą się już ledwo w tysiące. Hitler i Himmler straszą już wyłącznie w filmach na kanale Planete, czy podobnym, albo – znacznie mniej skutecznie – w książkach. Internet brunatną zarazą się nie zajmuje – internet ma na czołówkach grube dupsko Kardashian.


Jeśli wnioski wyciągane z badania dr. Fanty są słuszne, to jest źle i będzie jeszcze gorzej, chyba żeby za naocznych świadków zacząć wykorzystywać – zgodnie z duchem czasu – wirtualne ich fantomy.


Pierwsza publikacja w "Studio Opinii", 10 maja 2019



Jan Cipiur


Przez kilka lat kierował serwisem ekonomicznym PAP, a później wydawnictwem z udziałem PAP – „BOSS- Informacje Ekonomiczne”, które zajmowało się pogłębionymi analizami polskiej i zagranicznej gospodarki; współpracownik Studia Opinii.