Walka o zachowanie bioróżnorodności


Matt Ridley 2019-05-15


W tym tygodniu biolodzy podnieśli głośny krzyk w sprawie bioróżnorodności - być może z zazdrości o uwagę, jaką cieszą się ich koledzy zajmujący się zmianą klimatu, a także z powodu ambicji ustanowienia nowego, wielkiego, międzyrządowego organu, który będzie dowoził naukowców samolotami na gigantyczne konferencje.


Mają rację, że dzieje się niedobrze z dziką fauna i florą świata, że możemy zrobić znacznie więcej, by ją zachować, wzmocnić i odbudować, ale nagłośnienie w mediach i wiele wypowiedzi Sir Boba Watsona, przewodniczącego Międzyrządowego Panelu ds. Bioróżnorodności i Usług Ekosystemu[Intergovernmental Panel on Biodiversity and Ecosystem Services (IPBES)], jest, prawdę mówiąc, dziwaczne.


Zagrożenie bioróżnorodności nie jest niczym nowym, ani prawdopodobnie nie przyspiesza, a przede wszystkim nie jest powodowane wzrostem ekonomicznym ani zamożnością, ani zmianą klimatyczną i nie zostanie zażegnane przez wycofanie się do organicznej samowystarczalności. Tutaj jest kilka delikatnych uwag do tych rewelacji.


Wiele zniszczeń bioróżnorodności ludzie dokonali dawno temu


Tempo wymierania gatunków ssaków i ptaków kulminowało około roku 1900 (głównie z powodu statków, które przywlekały szczury na wyspy). Ostatnim gatunkiem ptaka wyniszczonego w Europie była alka olbrzymia – w 1844 roku. Tysiące lat temu łowcy-zbieracze epoki kamiennej spowodowali wymarcie megafauny w Ameryce Północnej i Południowej, Australii, Nowej Zelandii i na Madagaskarze bez żadnej pomocy ze strony nowoczesnej technologii czy kapitalizmu. Nie znaczy to, że wymieranie nie dzieje się nadal, ale zdecydowanie największą przyczyną są inwazyjne, obce gatunki, szczególnie na wyspach: są to grzyby skoczkowce, które zabiły wiele żab i ropuch, ptasia malaria, która zabiła wiele hawajskich ptaków łuskaczy i tak dalej.


To jest konkretny problem, z którym można się uporać i odwrócić skutki, ale potrzeba do tego technologii, nauki i pieniędzy, nie zaś wycofania się w samowystarczalność i jedzenie fasoli. Wytępienie szczurów na wyspie South Georgia jest świetnym przykładem właściwego zrobienia tego – z helikopterami, GPS i mnóstwem nauki.


Byliśmy już na tym filmie. W 1981 roku ekolog Paul Ehrlich przepowiadał, że 50% wszystkich gatunków wymrze do roku 2005. W rzeczywistości przez kilka stuleci wymarło jak dotąd 1,4% gatunków ptaków i ssaków, które są łatwiejsze do udokumentowania niż mniejsze stworzenia, a także bardziej narażone. 


Myśl, że “zachodnie wartości” lub “kapitalizm” są problemem, jest błędna


Ogólnie rzecz biorąc, tym, co naprawdę zmniejsza bioróżnorodność, jest duża, ale uboga populacja żyjąca z tego, co wyprodukuje ziemia. W miarę jak kraje bogacą się i dołączają do gospodarki rynkowej, na ogół odwracają trend deforestacji, spowalniają straty gatunków i ratują gatunki zagrożone. Kraje takie jak Bangladesz są obecnie wystarczająco zamożne, by prowadzić zalesienie zamiast wylesienia, a to dzieje się na całym świecie. Większość tego jest naturalnym lasem, nie zaś plantacjami. Jeśli chodzi o dziką faunę, pomyślcie o wszystkich gatunkach, które w obfitości powróciły do Wielkiej Brytanii: wydry, rybołowy, bieliki, kanie, bobry, sarny i wiele innych. Dlaczego populacje wilków rosną na całym świecie, populacje lwów maleją, a tygrysów utrzymują się na tym samym poziomie? Zasadniczo dlatego, że wilki zamieszkują bogate kraje, lwy są w biednych krajach, a tygrysy w krajach o średnim dochodzie. Zamożność jest rozwiązaniem, nie zaś problemem.


Nic nie zabija natury szybciej niż życie z niej. Kiedy afrykański wieśniak staje się wystarczająco zamożny, by kupić żywność w sklepie zamiast iść do buszu na polowanie, jest to wygrana dla dzikiej przyrody. Tak samo jest, kiedy stać go na gaz do gotowania zamiast ścinać drzewo w lesie. Im bardziej urbanizujemy i im bardziej możemy podnieść użycie intensywnego rolnictwa i paliw kopalnych, tym mniej musimy wycinać lasów na żywność lub paliwo.


Intensywne rolnictwo oszczędza ziemię dla przyrody 


Wyliczono, że gdyby miano wykarmić dzisiejsza populację używając głównie organicznych plonów z lat 1960., musielibyśmy uprawiać 82% ziemi na świecie, podczas gdy dzisiaj uprawiamy około 38%. Dzięki nawozom, traktorom, genetyce i pestycydom potrzebujemy teraz o 68% mniej ziemi do wyprodukowania danej ilości żywności niż potrzebowaliśmy w 1960 roku. To dobrze. Większość rozsądnych obrońców przyrody rozumie, że „oszczędzanie ziemi” jest właściwym podejściem – intensywne rolnictwo i ziemia nieuprawiana zamiast niewydajnego rolnictwa z niewielką ilością dzikiej przyrody między polami. Profesor Andrew Balmford z Cambridge University kierował zespołem, który wykonał staranne badanie pokazujące, że jest to lepsze podejście nie tylko dla używania ziemi, ale także dla innych problemów środowiskowych: na przykład, odkryli, że organiczne farmy mleczne powodują co najmniej 30% więcej utraty gleby i zajmują dwukrotną powierzchnię w stosunku do konwencjonalnej farmy mlecznej, by wyprodukować tę samą ilość mleka.


Zasada wydajności


Ulubiona magiczną formułą wielu środowiskowców jest to, że nie można mieć nieskończonego wzrostu przy ograniczonych zasobach. To jednak jest zwyczajnie błędne, bo wzrost ekonomiczny pochodzi z poprawiania wydajności. Jeśli więc wynajdę nowy silnik samochodowy, który pozwala przejechać dwukrotnie więcej kilometrów na litrze paliwa, to spowoduję wzrost ekonomiczny, bo zużyjemy mniej paliwa. Podobnie jest, jeśli podniosę plony rośliny uprawnej, będę potrzebował mniej ziemi i prawdopodobnie również mniej paliwa. Ten „wzrost przez zmniejszenie zużycia zasobów” dzieje się bez przerwy: pomyśl, o ile mniejsze są telefony komórkowe niż były kiedyś.


Media ignorują fakt, że gatunki odradzają się 


BBC używało śpiewy humbaków, by pokazać gatunek zagrożony wyginięciem. W latach 1960. liczba humbaków spadła do kilku tysięcy i zostały uznane za ”zagrożone”. W 1996 roku, kiedy populacja wzrosła, przeniesiono je do kategorii „narażone”. W 2008 roku, kiedy stały się liczne, zaliczono je do kategorii ”niewielkiego ryzyka”. Dzisiaj jest ich 80 tysięcy, w wielu częściach świata są ponownie w ilości sprzed eksploatacji i grupy do 200 osobników żerują czasami razem, co jest sukcesem niewyobrażalnym, kiedy byłem młody. To samo dotyczy innych uprzednio eksploatowanych gatunków, takich jak  koticzaki niedźwiedziowate, słonie morskie, pingwiny królewskie i inne.


Z jakiegoś powodu środowiskowcy nienawidzą mówienia o sukcesach ludzi zajmujących się ochroną przyrody w ratowaniu gatunków, pomocy w odradzaniu gatunków i ponownego wprowadzania ich do natury. Wolą rozprawiać o zagrożeniach. To daje większy rozgłos i datki, ale szerzy także rozpacz, zostawiając wielu zwykłych ludzi z poczuciem bezradności, zamiast zaangażowania. Pora na uczciwą debatę o tym, co można zrobić dla ratowania dzikiej natury zamiast krzyczeć jak „szeregowiec Fraser”, że „wszyscy jesteśmy skazani”.  

 

A Counsel of Despair about the Loss of biodiversity is the Wrong Approach

Rational Optimist, 8 maja 2019

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Matt Ridley


Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.