Romantyczna sztuka nierządu


Andrzej Koraszewski 2018-12-31

Supermarket w Caracas

Supermarket w Caracas



Czasy, w których wszyscy Polacy byli milionerami, nie są wspominane z nostalgią. Ci, którzy urodzili się później, słuchają opowieści o tamtych czasach z niedowierzaniem, a wizja sklepów z pustymi półkami wywołuje podejrzenia o łgarstwo. Proletariat żądał podwyżek, awangarda proletariatu drukowała pieniądze i dawała podwyżki. Dziś w Wenezueli na zakupy idzie się z pudłem pieniędzy. Nowe banknoty mają coraz więcej zer.



W Caracas sprzedawca warzyw odmawia przyjmowania banknotów o nominale mniejszym niż 100 tysięcy boliwarów. Jeszcze dwa lata temu banknot o nominale 100 boliwarów był największy. Inflacja dawno temu przekroczyła imponujący próg miliona procent. Kraj mający największe na świecie złoża ropy naftowej znalazł się w cywilizacyjnej zapaści. Romantyczni socjaliści zdołali zniszczyć wszystko, przemysł, rolnictwo, handel, system finansowy. Tej zapaści towarzyszy obłąkany wzrost przestępczości, tak że ludzie boją się wychodzić po zmroku na ulicę.  


Jak informował niedawno brytyjski „Guardian”, płaca minimalna wynosi 5 milionów boliwarów, co oznacza nieco ponad 40 amerykańskich dolarów, jednak i to tylko teoria. Milionerzy są w nędzy, minimalna pensja starcza na kilogram mięsa. Nie ma lekarstw, opieka zdrowotna nie działa, ludzie umierają z powodu chorób, które gdzie indziej uważane są za błahe.


Wyborcy powoli zaczynają sobie uświadamiać, że postawili na złego konia, ale prezydent Nicolás Maduro zapewnia, że nie jest to wina jego i jego bandy, ale skutek wojny handlowej, którą Wenezueli wypowiedziały Stany Zjednoczone i Unia Europejska.   


Czasy się zmieniły. Ci, co jeszcze coś mają, płacą elektronicznie uciekając od gotówki, ci co są na samym dole, skazani są na handel wymienny.        


Kto może ucieka z kraju. Ponad milion mieszkańców Wenezueli znalazło się w sąsiedniej Kolumbii, gdzie większość żyje w nędzy, która i tak jest mniej uciążliwa, niż ta w ich ojczyźnie.  Kraj pustoszy astronomiczna niekompetencja, korupcja i nepotyzm. Prezydent Maduro wygrał jednak wybory i trudno powiedzieć, ile w tych wyborach było oszustwa, a ile autentycznego zaufania ludu do politycznych szarlatanów. Gospodarcze nieszczęście zaczęło się już za czasów Hugo Cháveza, który pierwszy usunął wszystkie instytucjonalne przeszkody do dyktatury, a Maduro zaledwie kontynuuje drogę swojego znakomitego poprzednika.          


Naftowe bogactwo Wenezueli tylko przedłuża agonię. Wydobycie ropy spada z powodu popsutego sprzętu, pożarów, braku pracowników. Rafinerie nie są w stanie zapewnić benzyny na potrzeby krajowe. Fachowcy zostali zwolnieni, wielu wyjechało na emigrację. Pod socjalistycznymi rządami wydobycie ropy spadło o blisko 30 procent, rafinerie utraciły zdolność produkcyjną, Wenezuela sprzedaje surowiec i kupuje przetworzoną ropę. Ten wspaniały handel jest ogłaszany jako kolejny sukces owocnej współpracy z Rosją i Chinami.      


Romantyczni przywódcy dalej powtarzają rozkoszne hasło: “Juntos: todo es possible” [Razem wszystko  jest możliwe], chociaż oczarowanych jest dziś mniej, bo też to, co jeszcze jest możliwe, jest wyłącznie przerażające. 


W tym socjalistycznym raju nie ma żywności, nie ma elektryczności, nie ma wody, nie ma lekarstw. Jest równość, (prawie, bo jak powiadał słynny rzecznik prasowy polskiego rządu w czasach, kiedy w Polsce sprawnie szła tylko produkcja banknotów – „rząd się zawsze przeżywi”).


Daniel Greenfield pisze, że ten wenezuelski socjalizm zabija, ale o pogrzebie nie ma co marzyć. Okazuje się, że zabrakło drewna na trumny, grabarze uciekli, kremacja też nie jest możliwa, bo zabrakło gazu.


Greenfield przypomina, że podczas ostatniej kampanii prezydenckiej w USA, Bernie Sanders, popularny kandydat lewicy, wskazywał Amerykanom Wenezuelę jako przykład do naśladowania.


Marzenie o tym, żeby wszyscy byli milionerami, jest nawet zrozumiałe, gorzej, że kiedy to marzenie się spełnia, wycofanie się z tej wyborczej stawki okazuje się trudniejsze niż to sobie początkowo wyobrażano.