Być Polką – duma czy wstyd? Refleksje na tle obchodów stulecia odzyskania niepodległości


Weronika Górska 2018-11-14


W dniu stulecia odzyskania niepodległości było mi wstyd, że jestem Polką. Żałowałam, że jako osoba z zawodu i pasji związana z językiem polskim, miałabym problem z aklimatyzacją w innym kraju. Że ten język wyrasta z pnia axis mundi, zatrutego dębu, który wyrósł nad Wisłą, wysoki jak kościół, z potężnymi konarami opresyjnych instytucji, pokryty korą tak grubą, że czyni go głuchym na argumenty niczym ucho Prezesa. Usychają na nim liście, ptaki budują gniazda z pięćsetzłotowych banknotów i na wszelki wypadek przestają latać, bo kto wie, może to zabronione. A ja, przywiązana do tej jednej jedynej, pięknej gałęzi coraz krótszą smyczą, rozglądam się wokół, zastanawiając, czy już wszyscy wokół myślą, że Polacy to naziści, czy może, na szczęście, dla kogoś nadal pierwszym skojarzeniem z naszą nacją jest złodziej samochodów. Mniejsza szkodliwość społeczna, większa szansa na resocjalizację.

Wydawało mi się, że jeżeli spodziewam się po PIS-ie wszystkiego, co najgorsze, to już niczym mnie nie zaskoczy. Jednak podjęta na ostatnią chwilę decyzja o wspólnej organizacji rządowego marszu z okazji stulecia odzyskania niepodległości ze skrajnie prawicowymi, nazistowskimi organizacjami, jak ONR i Młodzież Wszechpolska, sprawiła, że smycz zaczęła mnie jeszcze bardziej dusić. Władze obłudnie zapewniały, że obchody będę przebiegać kulturalnie, radośnie i ponad podziałami, wyłącznie z biało-czerwonymi flagami, bez obraźliwych czy dyskryminujących kogokolwiek haseł, kominiarek, rac. Tak przebiegały – na czele pochodu. Garstkę ekstremistów odesłano na tyły, żeby w razie incydentów prezydent i premier mogli zapewnić z miną niewiniątek, że nic nie wiedzą, nic nie widzieli i w ogóle o co chodzi. Na tyłach bez skrępowania obnoszono się z symbolami krzyży celtyckich, czarnego słońca nawiązującego do SS oraz transparentami włoskiej, neofaszystowskiej partii Forza Nuova. Spalono flagę Unii Europejskiej, z której, wedle zapewnień PIS-owskich władz, podobno Polska nie ma zamiaru występować. I pokrzyczano sobie, a jakże: „Raz sierpem, raz młotem w czerwoną hołotę”. Czerwoną hołotą, lewakami dla skrajnych prawicowców są wszyscy ci, którzy chociażby wspomną o prawach homoseksualistów czy o gender. Od agresywnych słów i gestów niedaleko do kamieni i noży. Czy kiedy narodowcy za nie chwycą, polski rząd będzie nadal uśmiechał się dobrotliwie i głaskał ich po wygolonych główkach?


Przez wiele lat po drugiej wojnie światowej  w powszechnej świadomości kulturowej Niemiec był niemal synonimem nazisty. Niestety, niczego nie nauczyły nas ani nasze własne cierpienia, ani jeszcze większe cierpienia Żydów, którym podczas okupacji przyglądaliśmy się – czasem się przeciwstawiając, a czasem przyklaskując oprawcom. Część z nas już dała się upoić ksenofobiczną propagandą, a część zdaje się nie zauważać, że ten sam jad sączy się do uszu dzieci i młodzieży, szczególnie na niego podatnych. Widzę to chociażby na koncertach rockowych, także folkmetalowych, na które od czasu do czasu chodzę. Nie dlatego, abym uważała polskość czy słowiańskość za coś lepszego (to przypadek, że urodziłam się akurat nad Wisłą, nie przywilej ani posłannictwo), ale dlatego, że nie uważam, aby rodzimy folklor był w czymkolwiek gorszy od np. celtyckiego. Obok tradycji greckiej i rzymskiej oraz judeochrześcijańskiej, stanowi istotny element naszej kultury i historii, zatem warto go znać. Poza tym zwyczajnie podoba mi się połączenie tradycyjnych instrumentów muzycznych z brzmieniem gitary elektrycznej i perkusji, a ludowe przyśpiewki czy nawiązujące do folkloru wiersze Adama Mickiewicza lub Bolesława Leśmiana (wspaniałego polskiego poety pochodzenia żydowskiego) w tej aranżacji przeżywają drugą młodość. Jednak nawet tutaj, na koncertach rockowych, ostojach wolności i tolerancji, pojawiają się ostatnio ludzie z nazistowskimi symbolami. Naszywki „Biała Siła” są ewidentne, białe sznurówki w glanach są sygnałem dla wtajemniczonych. Na ile ci ludzie, często nastoletni, są świadomi, co robią, pod czym się podpisują, a na ile ślepo podążają za modą, radykalnym przekazem szkoły i polityków?


Za moich nastoletnich lat na koncertach dominowały koszulki z napisem „Muzyka przeciwko rasizmowi”. Sama takiej koszulki nie miałam (mimo poparcia dla idei), ale nosiłam za to taką z napisem „Szkoła óczy”. „Óczyła” wtedy, a teraz, gdy chodzi do niej następne pokolenie, „óczy” tym gorliwiej, że bohaterem jest ten, kto broni ojczyzny i że należy być dumnym z bycia Polakiem. Mój dziewięcioletni bratanek klepie podobne frazesy jak papuga. Kiedy był trochę młodszy, a polscy piłkarze odnosili akurat spektakularne sukcesy, śpiewał hymn na okrągło, szczególnie w toalecie. Zastanawiam się, jak zaproponować mu inną definicję bohatera – np. jako tego, kto ratuje drugiego człowieka z pożaru czy powodzi, albo kto po prostu wybiera raczej rozwiązania zgodne ze swoim sumieniem niż łatwe i wygodne. Nie wiem, czy w jego licealnym programie, poza bogoojczyźnianą poezją, znajdzie się miejsce na Tuwima (w końcu był Żydem), który wrzaśnie: „Twoja jest krew, a ich jest nafta”. W moim, na szczęście się znalazło. Podobnie jak na rozpaczliwy krzyk Gombrowicza „jak zachwyca, kiedy nie zachwyca”, na dyskusję nad plusami i minusami narodowych powstań oraz na uświadomienie uczniom, że iść za guru jest łatwo, trudniej myśleć samodzielnie.


A co z kwestią narodowej dumy? Kołacze się gdzieś tam we mnie czy nie? Czuję się przede wszystkim człowiekiem. Człowiekiem, który stara się być twórczy, myślący, wierny sobie i raczej współpracować niż rywalizować z innymi, bez względu na kraj ich pochodzenia. Dopiero potem czuję się kobietą i Polką (oba te fakty są przypadkiem, nie miałam na nie wpływu ani ich nie zmienię). W pewien sposób utożsamiam się z kobietami i Polkami, które również czuły się przede wszystkim ludźmi, którym było trudniej rozwijać własną kreatywność właśnie dlatego, że były kobietami i Polkami, a które i tak zrobiły więcej niż wielu mężczyzn i nie-Polaków – z Marią Skłodowską-Curie, Ireną Krzywicką (kolejna Żydówka w polskiej literaturze i kulturze), Wandą Rutkiewicz. Nawet jeżeli to absurdalne, czuję się dumna, że urodziły się, jak ja, nad Wisłą i mówiły tym samym językiem. Zarazem jest mi wstyd, że dziś, właśnie w Polsce, próbuje się wmawiać dziewczynkom, że z racji płci nie są w stanie myśleć logicznie. Że właśnie w Polsce, która wydała najlepszą himalaistkę swoich czasów, próbuje się wmawiać dziewczynom, że są słabymi i delikatnymi istotami. Że właśnie w Polsce, gdzie już w latach trzydziestych XX wieku, Irena Krzywicka zakładała Poradnie Świadomego Macierzyństwa (sama kochająca matki dwójki zaplanowanych dzieci), próbuje się wmawiać dziewczynkom, że środki antykoncepcyjne powodują raka.


Wielkie Polki przewracają się w grobach, ale, uparte, jak to one, wciąż splatają palce z korzeniami axis mundi, mając nadzieję, że dąb w końcu wyleczy się z zatruwających go grzybów i że pokocham w nim więcej niż jedną gałąź.

 

                 



Weronika Górska

Poetka, autorka książki dla dzieci, redaktorka w wydawnictwie „Stapis”