Patologia instytucji, czyli uwagi o "Klerze"


Weronika Górska 2018-11-03


Filmy Wojtka Smarzowskiego uwielbiam od dawna (wszystkie oglądałam kilkukrotnie). Za odwagę poruszania trudnych i różnorodnych tematów psychologicznych, społecznych, politycznych i historycznych, jak hipokryzja, pazerność, nieuczciwość, alkoholizm, przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna, nadużycia władzy w komunistycznej milicji i współczesnej policji, konflikty etniczne na Wołyniu i Mazurach w latach czterdziestych XX wieku. Za unikanie zerojedynkowych ocen i wniosków, tworzenie złożonych postaci, często raczej zagubionych i sfrustrowanych niż z gruntu złych. Za dosadność, realizm, a czasami wręcz naturalizm, pokazywanie brudu, smrodu i ubóstwa. Za dobór aktorów, których atutem jest talent, a nie hollywoodzka uroda (bohaterki Smarzowskiego, nawet jeżeli atrakcyjne, to często stają przed kamerą rozczochrane i niepomalowane, a bohaterowie na ogół są niechlujni lub wręcz obleśni). Za niewybredny humor i zabawne dialogi, które pomagają rozładować napięcie wytwarzane przez dramatyczne fabuły. Za scenariusze przypominające greckie tragedie, w których bohaterowie zostają obciążeni fatum i hamatrią. Za egzystencjalną filozofię, w której człowiek jest samotny, wrzucony w absurd istnienia, skazany na nieustanne wybory, często miedzy mniejszym a większym złem. Za klimat rodem z obrazoburczych tekstów Hłaski, Bursy, Wojaczka. Za buntowniczą, punk-rockową muzykę w tle (Dezerter w Domu złym, Siekiera w Pod pijanym aniołem). Mogłabym jeszcze długo wymieniać…

Jako nie tylko wielbicielka kinematografii Smarzowskiego, ale też ateistka przerażona patologiami, jakie rodzą zinstytucjonalizowane religie, a zwłaszcza katolicyzm w naszym rodzimym, ksenofobicznym wydaniu, z niecierpliwością wyczekiwałam premiery Kleru. Zanim poszłam do kina, czytałam liczne recenzje i opinie na temat filmu, od skrajnie negatywnych, poprzez umiarkowane, aż po entuzjastyczne. Moje szczególne zainteresowanie wzbudziły te napisane przez samych księży. O dziwo, nie wszyscy potępiali reżysera. Niektórzy przyznawali ze smutkiem i wstydem, że Kościół ma, a przynajmniej miewa czarną stronę, że to dobrze, iż Kler tę stronę pokazuje, uczula na nią społeczeństwo. Cieszę się, że tacy kapłani też istnieją i że stanowią przeciwwagę dla obrazu duchowieństwa pokazanego przez Smarzowskiego. To, w połączeniu z fermentem społecznym, jaki wywołał film oraz skandale związane z pedofilią wśród księży, daje (nikłą, ale zawsze) nadzieję na przynajmniej częściowe zmiany w tym skostniałym systemie.

Kler nie porusza w ogóle problemu wiary/ateizmu, lecz skupia się na funkcjonowaniu instytucji Kościoła. Mimo że sama – wychowana w katolickiej rodzinie, w czasach nastoletnich gorliwie chodząca na msze, różańce i nabożeństwa majowe, a nawet, przez krótki czas, na spotkania Oazy, czytająca Biblię i dyskutująca (kłócąca się) podczas lekcji religii czy w konfesjonale – odeszłam od Kościoła, a wkrótce w ogóle od Boga już przed kilkunastu laty, to uważam niewypowiadanie się przez Smarzowskiego na temat wiary za atut filmu. Dzięki temu bowiem przesłanie Kleru może dotrzeć zarówno do ateistów, jak i do tych katolików, którzy są zaniepokojeni błędami wspólnoty, do której należą.


Pierwsza część filmujest utrzymana w podobnym klimacie, co jego zwiastun. Bohaterowie zostają przedstawieni w groteskowy, może wręcz przerysowany, a nawet zdemonizowany sposób. Są wulgarnymi, zapijaczonymi, pazernymi, nieuczciwymi i cynicznymi hipokrytami oraz mizoginami. Kapłaństwo traktują jak sposób na łatwe, wygodne życie poza prawem, nie jako powołanie. Niedotrzymywanie celibatu (w którego zasadność wątpi zresztą wielu katolików) stanowi najmniejszy z grzechów zaprezentowanego w filmie duchowieństwa. Znacznie bardziej niepokojące jest to, że księża zawodzą i wykorzystują ufających im parafian, posługując się formułką „co łaska, ale nie mniej niż…”, udzielając sakramentów w stanie upojenia alkoholowego czy na kacu, lekceważąc problemy kobiet, jak aborcja czy agresja partnera i każąc im szukać winy w sobie. Jak to często bywa (nie tylko w filmach Smarzowskiego) im wyżej, tym gorzej. Kler w kurii jest jeszcze bardziej zdemoralizowany niż prości proboszczowie. Życie w przepychu, ogromne przekręty, intrygi, manipulowanie prawdą przerażają. Tłem dla niecnych poczynań duchowieństwa są dynamiczne piosenki, rockowa Maria ma syna Kultu oraz arcypolskie Hej, sokoły. Stanowią one ironiczny komentarz reżysera wobec postawy bohaterów i budzą skojarzenia z chocholim tańcem z Wesela Wyspiańskiego, a nawet ze średniowiecznym dance macabre. Reżyser pokazuje, że Kościół, jak każda bezduszna, skostniała, hierarchiczna instytucja, cynicznie wykorzystując wzniosłe ideały i naiwność wiernych, prowadzi ich w szalonym pląsie do samotności i cierpienia.


Napięcie w filmie Smarzowskiego narasta jeszcze bardziej, gdy kapłani przekraczają kolejne granice. Pedofilia oraz nieumyślne spowodowanie morderstwa pod wpływem alkoholu to już nie tylko kwestia zakłamania i nadużycia władzy przez ludzi, którzy roszczą sobie prawo do bycia moralnymi autorytetami. To prawdziwe zbrodnie, tym bardziej przerażające, że zbłąkani „pasterze owiec” pozostają bezkarni, dzięki ochronnemu parasolowi potężnej instytucji, do której należą oraz dzięki jej powiązaniom z mediami, biznesmenami, politykami, policją, a nawet mafią (a zatem innymi członkami opresyjnego układu społecznego).


W tym miejscu jednak klimat filmu zdecydowanie się zmienia, przynosząc widzom katharsis. Po pierwsze, dowiadujemy się, co sprawiło, że bohaterowie są źli. Często mają oni za sobą nieszczęśliwe dzieciństwo, pełne przemocy, doznanej między innymi ze strony księży i zakonnic. Teraz zaś, w dorosłym życiu, są zmuszani do fizycznego i emocjonalnego osamotnienia, nienaturalnego dla istoty społecznej, jaką w mniejszym lub większym stopniu jest każdy człowiek. Jak zauważa jeden z młodych i (jeszcze) idealistycznych księży, chociaż Kościół jest wspólnotą, to w razie problemów, wątpliwości nie ma w nim nikogo, komu można zaufać i w kim można znaleźć oparcie. Zatem bohaterowie Kleru sami są ofiarami systemu, który współtworzą. To ich nie usprawiedliwia, ale z pewnością poniekąd tłumaczy. Po drugie, dowiadujemy się, że nie są źli do końca (przynajmniej niektórzy), że o część przewin oskarżono ich niesłusznie, co ponownie postawiło ich w roli ofiar, a także, że czasami stać ich na empatię, a nawet ogromne poświęcenie wobec bliźniego. W sytuacji granicznej dwóch z zaprezentowanych przez Smarzowskiego kapłanów przeżywa głęboką przemianę, wypełniając wszystkie warunki sakramentu pokuty: rachunek sumienia, żal za grzechy, postanowienie poprawy, wyznanie win (popełnionych bądź tych, których byli świadkami/ofiarami), zadośćuczynienie. Nareszcie przestają zamiatać problemy pod dywan, udawać, zwodzić, wykręcać się od odpowiedzialności, wykorzystywać system do własnych celów. Wychodzą poza niego, a nawet podejmują z nim walkę – w imię ewangelicznych wartości, które teoretycznie powinny stać u podstaw owego systemu. Protest przeciwko patologii instytucji zrodzony w jej wnętrzu okazuje się prawdziwie heroiczny. Podejmujący go bohaterowie (jak to często bywa u Smarzowskiego), nawet jeżeli buntują się samotnie, bez nadziei na zmianę otaczającego ich bezprawia, ryzykując i tracąc wiele, to okazują się moralnymi zwycięzcami.


Hasło promujące film, „Nic, co ludzkie, nie jest im obce”, uważam za niezwykle trafne. Reżyser i aktorzy pokazali ogromny wachlarz postaw wśród duchowieństwa, negatywnych i pozytywnych. Janusz Gajos jako upajający się władzą biskup, Jacek Braciak jako machiaweliczny pracownik kurii, Robert Więckiewicz jako zapijaczony, wiejski proboszcz mający romans z własną gospodynią, a zwłaszcza Arkadiusz Jakubik, poświęcający szczególną uwagę najmłodszym parafianom, stworzyli wspaniałe kreacje i wzbudzili we mnie skrajne emocje – od oburzenia i obrzydzenia, aż po zaskoczenie, współczucie, a nawet sympatię i podziw.   


Kler
zaoferował mi to, co szczególnie cenię w filmach Smarzowskiego (i nie tylko). Pokazał patologię instytucji, obnażył zepsute mechanizmy władzy. Nie rozstrzygnął natomiast dylematu, czy jest możliwa reforma instytucji, władza bez nadużyć, czy może zawsze tam, gdzie pojawia się system, nawet powołujący się na najszlachetniejsze idee, prędzej czy później, w mniejszym bądź większym stopniu, dojdzie do ich wypaczenia? Nie podpowiedział również, w jaki sposób i do jakiego stopnia człowiek może przed owym systemem uciec, wywalczyć wolność od opresyjnego układu społecznego, w którym Kościół jest tylko jednym z wielu, wzajemnie wspierających się elementów. Na te pytania widz musi szukać odpowiedzi samodzielnie.    



Weronika Górska

Poetka, autorka książki dla dzieci, redaktorka w wydawnictwie „Stapis”