KADISZ – modlitwa żałobników


Anna Karolina Kłys 2018-07-12

Brygada młodzieży ONR
Brygada młodzieży ONR

Zanim kolejni historycy, dziennikarze, księża i politycy zaczną po raz setny analizować, czy to możliwe, że Polacy-katolicy zamordowali w czasie okupacji hitlerowskiej kilkudziesięciu, a może kilkuset Polaków wyznania mojżeszowego, czy osobiście wpędzali ich do tamtej stodoły, czy tylko patrzyli ukradkiem, jak Niemcy zaganiają na śmierć ich sąsiadów.  Zanim współcześni mieszkańcy Brańska, Czyżewa, Jedwabnego, Suchowoli, Rajgrodu, Goniądza, Tykocina, Wysokiego Mazowieckiego i dziesiątków innych miasteczek obrażą się śmiertelnie i wyklną w pień każdego, kto śmie im insynuować, że mieszkają w żydowskich domach, a nie dbają o pamięć tych, którzy te domy budowali – trzeba przeczytać pierwszy rozdział tej opowieści.

Jak inaczej zrozumieć co działo się w czasie II Wojny Światowej i bezpośrednio po jej zakończeniu, skoro do pełni obrazu brakuje zasadniczych elementów?


Wędrując po Podlasiu nie można szeroko otwierać oczu. Lepiej je przymknąć i zza zmrużonych powiek obserwować przemykające cienie. To miejsce należy też do nich, do ludzi, którzy budowali domy, wędrowali piaszczystymi drogami z tobołkiem na plecach, jeździli skrzypiącymi wozami wioząc słomę, jabłka czy ryby chlupoczące w beczce. Handlarz „łokciowizną”, szklarz ze skrzynką-warsztatem, krawiec z ze szpulkami nici i kilkoma igłami, szli od wsi do wsi, szukali pracy, oby do piątkowych świec zdążyć zarobić parę groszy.  Codzienny ruch, świąteczny cud, głowy siwe, czarne, głowy w chustach, w perukach. Główki małe, skaczące przez kałuże i głowy stare, trzęsące się nad księgą.


Nie ma głów, nie ma ksiąg, nie ma nawet czaszek.


Nie ma pamięci.


Od kiedy właściwie należałoby rozpocząć opowiadanie tej historii? Płonąca stodoła w Jedwabnem to ostatni rozdział. Jeśli zna się tylko koniec tej opowieści – trudno w nią uwierzyć. Gdyby poskładać wszystkie elementy, byłoby łatwiej. Czy to był wybuch Pierwszej Wojny? Czy zmieniające się fronty? Może wojna polsko-bolszewicka? W każdym z etapów znalazłoby się sporo wzajemnych oskarżeń – o nielojalność, o napaści, o kradzieże, o pobicia i morderstwa.


Po śmierci Józefa Piłsudskiego wszystkie tamy runęły. Nakręcana przez narodowo-katolickie partie spirala nienawiści do „bezbożników”, „zdrajców”, „komunistów” i „wyzyskiwaczy” wyskoczyła w górę. Do „zajść”, „ekscesów” i „hec antyżydowskich” dochodziło regularnie w całej Polsce, ale w 1936 roku palma pierwszeństwa należała do województwa białostockiego.


Dlaczego? Właśnie ze względu na ciągłe pretensje, kto witał radośnie wojska – a to niemieckie (I Wojna), a to bolszewickie (1920 r). Ale przede wszystkim, że względu na to, że mieszkańcami miasteczek byli przeważnie w połowie – obywatele narodowości żydowskiej. Nie było pracy, nie było jedzenia, nie było perspektyw – ale to nie wina koślawej polityki gospodarczej państwa, braku przemysłu, słabego szkolnictwa zawodowego, rozdrobnienia gospodarstw wiejskich – nic z tych rzeczy. Winą za wyniszczającą biedę chłopów i mieszkańców mieścin wokół Białegostoku ponosili Żydzi.


W końcu – „ich były kamienice, a nasze ulice”, nawet jeśli tych kilka domów przy rynku należało i do chrześcijan i do mojżeszowych, a cała reszta „żydowskich bogaczy” żyła po 10-12 osób w jednej izbie, w której był warsztat ojca, balia z praniem matki i i jedno zbite z desek wyrko. Endecy wiedzieli – tylko bojkot ekonomiczny da chrześcijanom upragniony dobrobyt! Żaden poważny ekonomista nie odważyłby się na taką złotą myśl, ale radykalni narodowcy nie muszą się znać na matematyce czy ekonomii. Mają umieć przylać pięścią albo kastetem, celnie rzucać kamieniami i rozwalać żydowskie stragany z desek. „Swój do swego!”, „Żyd podpalaczem Polski!”, „Kapitał żydowski niszczy i zatruwa życie gospodarcze Polski!”, „Nie chcemy parchów! Wieś polska bez Żydów!” wykrzykiwali na zebraniach młodzi i starzy, ludowcy, endecy, zdelegalizowani oenerowcy.


Czego potrzeba więcej, żeby rozkwitła paranoja?


Więc w roku 1936 w województwie odnotowano 348 wystąpień antyżydowskich. Czyli 348 razy poszkodowani zgłaszali, że ktoś zrobił im krzywdę. A ile razy nie zgłosili? W każdym następnym roku liczba rosła. Były to: „zajścia masowe” (kolumny umundurowanych w piaskowe koszule młodzieńców wkraczały do miasteczka i przystępowały do „odżydzania”), oraz „indywidualne”: pobicia, ciężkie uszkodzenia ciała, niszczenie mienia, wybijanie szyb, wyciąganie klientów ze sklepów, podpalenia i morderstwa.



5 stycznia 1937 roku w Czyżewie około 400 narodowców rozniosło w pył i proch jarmark. Pobili kilkudziesięciu żydowskich mieszkańców Czyżewa, z czego 14 osób (w tym Rywka Słucka w siódmym miesiącu ciąży) było w stanie ciężkim. Przewiezieni do warszawskiego szpitala na Czystem walczyli o życie. Dwie osoby były w stanie beznadziejnym. Izrael Baran (lat 58) i Zelig Jeleń (36 lat) nie przeżyli „akcji bojkotowej”. Jeleń był siłaczem, takim, do którego w pojedynkę strach się bać podejść, więc obskoczyli go zgrają, walili drągami, kłonicami. Przewrócił się w końcu, ale jeszcze próbował się ruszać. Musiał naprawdę wkurwić chłopców, których mottem było: „odwaga i uczciwość – to główne cechy narodowca”, bo Kazimierz Grodzki, który podbiegł do niego z krzykiem: „co, Żydzie, jeszcze żyjesz!” dostał takiej siły w rękach, że jednym walnięciem drąga roztrzaskał mu czaszkę.


Zatrzymano 35 chrześcijan, ale przed Sąd w Łomży trafiło 34. Antoniego Cymera, który jako jedyny przyznał się do winy i twierdził, że nic złego w biciu Żydów nie ma – uznano za niepoczytalnego i zwolniono z odpowiedzialności karnej. Kazimierz Grodzki, ten który dobił bł. p. Jelenia dostał osiem miesięcy.


Na przełomie lat 1937/38 akcja „bojkotowa” doprowadziła do tego, że żydowskie miasteczka „sztetle” były na granicy upadku. W Czyżewie, w Jedwabnem, Białobrzegach, Sokołach, w Wysokiem Mazowieckiem, w Ostrowie, Zambrowie, Wyszonkach, Kolnie, Brzezinach, Długosiole ludzie nie mieli z czego żyć, przestali wprawiać nowe szyby, zabili okna deskami, w prawie każdym domu był ktoś, kto był ranny w wyniku napaści endeków.


Po zajściach do obozu izolacyjnego w Berezie Kartuskiej trafiło siedmiu narodowców, w tym adwokat Marian Jursz i Albin Organiński – członkowie zarządu Stronnictwa Narodowego w Czyżewie.


Ile było przed 1 września 1939 r. „pogromów” w całej Polsce? Czyli dużych, zorganizowanych, kilkugodzinnych lub kilkudniowych akcji bicia, niszczenia towarów, tłuczenia szyb, rozwalania mebli, podpalania domów, katowania Żydów? Nie mniej niż 7. Przytyk, Mińsk Mazowiecki, Częstochowa, Brześć nad Bugiem, Bielsko-Biała, Czyżewo, Brańsk…


Brańsk, do którego w poniedziałek, 23 sierpnia 1937 roku wkroczyła krokiem marszowym grupa 400 dzielnych chłopców – na głowach zawadiacko naciągnięte na ucho berety, na odzianych w schludne, piaskowe koszule piersiach, koalicyjki. Na ustach śpiew, a w zaciśniętych pięściach kastety.


„Polsce niesiem odrodzenie,

Depcząc podłość, fałsz i brud,

W nas mocarne wiosny tchnienie,

W nas jest przyszłość, z nami lud!”


Jarmarku bronili czterej policjanci, choć, tak jak wcześniej, w Przytyku, żydowskie delegacje jeździły do starostwa w Bielsku Podlaskim z prośbą o wzmocnienie posterunku albo odwołanie jarmarku. Ale uspokojono ich, że siły policyjne są wystarczające. Pierwszy rozkaz „chłopców”: „Żydzi! Sprzątnąć stragany!”, drugi: „Żydy! Zamykać sklepy!”. I dopiero teraz, metodycznie – drągami, kamieniami… Każdego, kto nie zniknął, kto nie rozpłynął się w powietrzu.


Jacha Pytlakówna, lat 17: wybite oko, naderwana powieka, wylew krwi, wstrząs mózgu; Mejer Brener, lat 41: liczne rany na całym ciele; Chaim Hersz Majke , lat 70: ciężka rana głowy; Berek Szulman, lat 50: ciężka rana głowy; Bejla Smurżyńska, lat 40: ciężka rana głowy; Chasia Wrona, lat 60: złamana ręka; Jechanon Bergerman, lat 40: ciężka rana głowy; Rachela Płotnicka, lat 40: obrażenia całego ciała; Rywka Miedzwiedziowa, lat 75: ciężko ranna w ramię; Alter Braude, lat 70: ciężka rana głowy; Dwojra Saszynówna, lat 17: rana głowy; Motel Szczupakiewicz, lat 42: rana cięta głowy; Chaja Hinda Szczupakiewiczowa, lat 70: rany tłuczone na całym ciele; Brajdlna Kapłanowa, lat 40: rany ręki; Perla Kusarska, lat 47: rany tłuczone ręki; Mordka Truś, lat 74: rany cięte głowy; Brajndla Zelcerowa, lat 40: rana głowy; Abram Jaskółka, lat 40: rany cięte prawego ramienia; Nacha Rypko, lat 20: rany tłuczone głowy; Gutman Przedmiejski, lat 90: rany głowy; Jakub Man, lat 55: ogólny paraliż na tle wstrząsu nerwowego.


Całe „zajście” trwało od jedenastej do siedemnastej. Wytłuczono szyby w oknach, niszczono wyposażenie sklepów, meble w domach. Po wizycie narodowców na ulicach wymieszane pierze i szkło. Policja z odległego o 25 km Bielska nie zdołała przybyć do Brańska przez 6 godzin.


Ludzie uciekali ze swoich „sztetli”, zostawiali domy, wynajmowane izby, pakowali pierzyny, garnki i uciekali – do Warszawy, ale tam nie było już ani miejsca, ani pracy. Centralny Komitet Pomocy rozdzielał jedzenie, pomagał doraźnie, organizował kursy zawodowe, ale ciągle przybywało nowych uciekinierów. W Czyżewie, w sierpniu 1937 roku doszczętnie spłonęły cztery, podpalone żydowskie domy, ludzie nie mieli, gdzie mieszkać, za co żyć.


25 sierpnia do szpitala w Ostrowie Mazowieckim przewieziono starego handlarza z Ciechanowca, Lejbę Kozę. Jechał na jarmark do Zarębów Kościelnych. W połowie drogi został napadnięty. „Chłopcy oenerowcy” wykłuli mu oczy scyzorykami.


To nie Niemcy zdeprawowali „chłopców”, to nie esesmani nakłaniali narodowców do wstępowania do „policji ochotniczej” w 1941 roku.


To nie Niemcy.


Ten dławiący wstyd, to przerażające doświadczenie nieludzkiego okrucieństwa wpędza kolejne pokolenia mieszkańców Jedwabnego, Radziłowa, Wąsosza, Czyżewa, Goniądza, Szczuczyna, Kolna, Brańska w pułapkę dysonansu poznawczego. Skazuje ich na niekończące się życie w poczuciu zła, krzywdy, wiecznego lęku przed poznaniem prawdy. We wszystkich tych miejscowościach doszło w czasie okupacji niemieckiej do zbrodni. Mordowano, okradano i wydawano Niemcom ludzi.


To nie TYLKO Niemcy.


Współcześni Mieszkańcy tych wszystkich sztetli, tych wiosek i miasteczek, wokół których, w piaszczystej ziemi rozpadają się ostatnie kawałki kości dawnych mieszkańców, dedykuję Wam naiwny wierszyk, wydrukowany z okazji żydowskiego 5698 Nowego Roku, ostatniego roku polskich Żydów:



„Zanim zapłoną dziś wieczorem świece (…)

Ty, Żydzie przed modlitwą powiedz,

Że nie przestaniesz nigdy w ludzkość wierzyć!

Może na krótko zwierz zamiary ziści,

My, jak przed wieki, ducha w ludziach budźmy!

Wielu utonie w morzu nienawiści,

Lecz pozostali-pozostaną Ludźmi”

 

Żydowscy mieszkańcy Brańska zostali zamordowani w listopadzie 1942 roku.

Jedwabnego-10 lipca 1941 roku.

Czyżewa – w listopadzie 1942 r

Radziłowa-7 lipca 1941 r

Wąsosza-22 czerwca 1941 r

Szczuczyna-latem i jesienią 1941 r

Rajgrodu- w sierpniu 1941 r

Kolna-w lipcu 1941r

Suchowoli-6 lipca 1941 r

Zarębów Kościelnych-2 września 1941 r

Chrześcijańscy mieszkańcy sztetli milczą do dziś.


„Jitgadal wejitkadasz szemeh raba.

      Amen.

Bealema di wera chirutech. Wejamlich malchuteh bechajeichon

 uwejomeichon uwechajei dechol beit Jisrael baagala uwizman  kariw.

Weimru: Amen.

 Amen.”

(Kadisz, modlitwa żałobników)



Anna Karolina Kłys

 

Poznańska dziennikarka, autorka książek „Brudne serca” i „Tajemnica Pana Cukra”. Badaczka polskiej przedwojennej prasy.