Witajcie na Zachodzie, ale prosimy się nie integrować …

 


Nushin Arbabzadah 2018-01-01


Pod koniec lat 1980., kiedy moja rodzina przybyła do Niemiec, zakładałam, że na zawsze zostawiliśmy za sobą ideologie, które zrujnowały Afganistan. Kraj był pogrążony w  bestialskiej wojnie domowej, w której skrajnie prawicowi islamiści walczyli ze skrajnymi lewicowymi marksistami-leninowcami, którzy byli wtedy u władzy. Wojny ideologiczne Zachodu przesunęły się geograficznie i wynurzały się teraz w reszcie świata. W Afganistanie odczuliśmy to w latach 1980. wraz z zamachem wojskowym marksistowsko-leninowskim, który rozpoczął wojnę – tę samą wojnę, która trwa nadal do dzisiaj. Przedtem mieliśmy indoktrynację młodych afgańskich intelektualistów, poetów, dziennikarzy i nauczycieli totalitarnymi ideologiami prawicowego islamu poprzez Egipt i skrajnie lewicowego komunizmu poprzez Indie i Związek Radziecki.

W moim pierwszym dniu w szkole w Niemczech jako nastolatka spotkałam się z sympatią do Związku Radzieckiego. Nic nie przygotowało mnie na to, czego doświadczyłam owego dnia ani na to, co miało przyjść w kolejnych latach. Patrząc wstecz, rozumiem, że powodem mojej niezdolności dostrzeżenia tej ideologii było to, że w kontekście zachodnich demokracji skrajna lewica wyglądała oszukańczo na tolerancyjną, chaotyczną i zrelaksowaną. Innymi słowy, była zupełnie niepodobna do surowych i dyktatorskich wizerunków, jakie znaliśmy ze Związku Radzieckiego.


Poniżej jest relacja z tego, co widziałam i wyjaśnienie, dlaczego nie rozpoznałam czym to w rzeczywistości jest.


Sztuka pomijania i szerzenia zasłon dymnych


Pierwszego dnia miałam prywatną rozmowę z nauczycielem przed lekcjami. Był życzliwym człowiekiem, z wyrazem poważnej troski w oczach. Słuchał, kiedy szczegółowo opisywałam inwazję Armii Czerwonej, reakcję dżihadystów i konsekwencje tego dla mojej rodziny i milionów Afgańczyków.


Kiedy jednak później przedstawiał mnie klasie, powiedział, że jestem uchodźcą z “wojny w Afganistanie”. Usunął Sowietów i uczynił ich niewidzialnymi. Kiedy przerwałam mu i przypomniałam o Armii Czerwonej, po prostu mnie zignorował. 


W ten sposób mój nauczyciel zamienił szczególne i, jak się okazało, globalnie ważne wydarzenie, w historię przeciętnej tragedii. Było to tak, jakby rzeczywiste wydarzenie historyczne, które uczyniło mnie uchodźcą, nie miało nic wspólnego z rzeczywistymi ludźmi, ale było czymś podobnym do katastrofy naturalnej, czymś co na nas spada i jest tragiczne, ale nie da się temu zapobiec.  


W ten sposób mój nauczyciel ukrył zbrodnie Związku Radzieckiego za zasłoną dymną i zamienił mnie pospolitą ofiarę bezimiennej wojny. Nie zrobił tego zwyczajnie kłamiąc, ale dzięki użyciu sztuki pomijania. Pominął Związek Radziecki i zamiast tego rozpuścił zwyczajny dym wojny.


Zbyt życzliwy, by się przeciwstawiać


Czułam ukłucia rozczarowania, ale natychmiast mu wybaczyłam. Był najwyraźniej życzliwym człowiekiem i poprosił moich kolegów w klasie, by mnie przyjęli i dobrze traktowali. Było tam coś jeszcze: fakt, że przybyłam z kraju tyranii, gdzie życzliwość obcych została zabita w pierwszych latach po inwazji. Kiedy natknęłam się na tę życzliwość u mojego nauczyciela w Niemczech, natychmiast mnie rozbroiła. W ten sposób wymieniłam prawdę na wdzięczność, nie rozumiejąc, że często jest to ta właśnie emocja, która czyni z nas wspólników w oszustwie.


Tak czy inaczej pozostawała tajemnica jego sympatii do Związku Radzieckiego, co zauważyłam, ale nie umiałam wyjaśnić. Kiedy żyłam w Afganistanie, uczono nas skrajnie lewicowej demonologii przebranej za edukację. Największym demonem ze wszystkich był kapitalistyczny Zachód, który przedstawiano jako masę nikczemnych wrogów i sojuszników mudżahedinów. W mojej edukacji w Afganistanie nie było wzmianki o towarzyszach i sojusznikach w samym środku kapitalistycznego Zachodu. Ta luka w mojej edukacji była kolejnym powodem, dla którego nawet nie pomyślałam, że także w zachodnich demokracjach należy spodziewać się spotkania ze skrajną lewicą.


Anarchia, nie tyrania


Było coś jeszcze, co nie zgadzało się, kiedy rozważałam surrealistyczną możliwość, że po nielegalnym przebyciu razem z rodziną niemal siedmiu tysięcy kilometrów, raz jeszcze znalazłam się w szkole z radykalnymi lewicowymi nauczycielami. Nie zgadzało się z laissez-faire postawą, jaką okazywał mój nauczyciel w klasie w Niemczech. Skrajna lewica w Afganistanie była zupełnie inna. Na przykład, kiedy w mieście Herat wybuchł pierwszy, spontaniczny, antykomunistyczny bunt, reżim w Kabulu błagał Sowiety, by zbombardowały miasto. Towarzysze w Afganistanie mieli dokładnie zerową tolerancję wobec spontanicznych wybuchów ludzkiej wolnej woli. W odróżnieniu od tego mój niemiecki nauczyciel nie tylko tolerował bunt, ale uśmiechał się i przyglądał, jak się rozwija. W żadnym razie nie rozkazałby samolotom bombardowania buntowników. Nic z tych rzeczy – bunt go cieszył.


Przeszło mi na myśl, że, być może, mój nauczyciel był jakiegoś rodzaju hippisem. Ale gdyby był hippisem, to jak mógł znieść Związek Radziecki, gdzie jedyna dozwolona miłość była zarezerwowana dla świętej trójcy Marksa, Engelsa i Lenina? W końcu żaden z tych mężczyzn nie był typem kojarzonym z kwiatami, z miłością tak, ale raczej do wojny… a, to jednak inna historia.


Tajemnica mojego nauczyciela pozostawała nierozwiązana do niedawna, kiedy odkryłam, że anarchia i tyrania są istotnie dwiema stronami tej samej, skrajnie lewicowej monety. W Afganistanie marksistowscy towarzysze byli u władzy, co czyniło ich tyranami. Na Zachodzie, w odróżnieniu od tego, towarzysze byli w opozycji w stosunku do panującego porządku demokratycznego. To czyniło ich przyjaciółmi anarchii.


Z tego powodu więc, kiedy w naszej klasie wybuchł bunt, mój nauczyciel chętnie go powitał. W jego oczach turecko-teutońskie napady wściekłości i rzucanie krzesłami nie były rozpaczliwym wołaniem młodych, by dorośli pokazali im granice. Zamiast tego, były spontanicznym przejawem frustracji zniechęconej młodzieży, którą zawiódł demokratyczny system. Nic dziwnego, że cieszyła go ta wściekłość. Tutaj, przed jego oczyma, był początek rewolucyjnego zapału. Ostatecznie, logicznym krokiem po rozwaleniu krzeseł było rozwalenie tego przeklętego systemu.


Sojusz z wyzwoleniem biednego świata i sprawy nacjonalistyczne 


Mój nauczyciel miał inny dziwaczny zwyczaj, którego nie rozumiałam wówczas i dopiero niedawno dotarło do mnie jego prawdziwe znaczenie. Kiedy mówił o którejś z moich koleżanek z klasy, urodzonej i wychowanej w Niemczech, ale która nie była etniczną Niemką, zaczynał jak gdyby marzyć na jawie i mówić głośno rzeczy takie jak to, że: „Kiedy dorośnie, zostanie nauczycielką, by służyć swojemu narodowi”. Przez jej naród rozumiał Kurdów, bo dziewczyna, o której mówił przypadkiem pochodziła z kurdyjskiej rodziny.


Biedna dziewczyna zawsze potakiwała. Co innego mogła zrobić? Wiedziałam jednak, że myślami była gdzie indziej. Ściśle mówiąc, myślami była w nocnym klubie, gdzie po raz pierwszy skosztowała narkotyków razem z jej zatajonym chłopcem. Sama mi to powiedziała, dodając szczegół, że owej nocy nosiła białe spodnie i tańczyła pod fluorescencyjnymi reflektorami. Tym właśnie była – typową zachodnią nastolatką.


W głowie mojego nauczyciela trwała walka – walka przeciwko rzeczywistości. Z tego powodu, kiedy patrzył na moja koleżankę szkolną, nie widział typowej zachodniej nastolatki poddającej się kulturze młodzieżowej. Widział młodą kurdyjską nacjonalistkę na wygnaniu.


To samo robił z nieznośnym nastolatkiem, urodzonym i wychowanym w Niemczech, ale którego rodzice pochodzili z Turcji. Tam, gdzie reszta z nas widziała ucznia o nikłym zainteresowaniu życiem umysłowym, mój nauczyciel widział tureckiego nacjonalistę i przyszłego lekarza. Ten chłopak także miał służyć swojemu narodowi. Nie trzeba dodawać, że tym narodem nie byli Niemcy, ale Turcy w Turcji.


Tak więc, w naszej klasie mieliśmy własną, miniaturową wersję ruchu wyzwolenia biednego świata. Absurdalną częścią tego było oczywiście to, że był to ruch dyrygowany z góry, któremu przewodził niemiecki nauczyciel, a miało to miejsce w zachodniej demokracji.


Patrząc wstecz widzę, że dziwaczny zwyczaj mojego nauczyciela był zgodny z niedawnym rozdziałem w historii skrajnej lewicy na Zachodzie. Ten rozdział zaczął się w latach 1960. z świecką wersją chrześcijańskiej utraty łaski. Tymi, którzy utracili łaskę, była rdzenna klasa robotnicza, która pokazała niezależność umysłu, optując za pokojową drogą negocjacji zamiast za rewolucją. Ten grzech spowodował, że utracili łaskę intelektualnych bogów skrajnej lewicy, którzy natychmiast porzucili swoją historyczną, wyimaginowaną przyjaźń z klasą robotniczą. W jej miejsce wykuli nową wyimaginowaną przyjaźń z nacjonalistycznymi ruchami wyzwolenia biednego świata.


Absurdalny, krążący dzisiaj pomysł, że dzisiejszy islam potrzebuje wyzwolenia od tak zwanej islamofobii, jest najnowszym przykładem tej samej historii.


Jeśli chmary młodych ludzi z imigranckich rodzin widzą siebie dzisiaj przede wszystkim jako samozwańczych reprezentantów nacjonalistycznych i religijno-nacjonalistycznych rewolucji gdzie indziej, zamiast jako nowych obywateli zachodnich demokracji, to jest tak, podejrzewam, ponieważ mają doświadczenia podobne do moich.


Podejrzewam, że oni także sądzili, że integrują się poprzez zdobywanie edukacji. Okazuje się jednak, że Zachód nie ma już centrum i to, co wygląda na integrację, w rzeczywistości jest aktem przyłączenia do konkretnego plemienia politycznego. W ten sposób tajemnica zostaje rozwiązana – dopiero po zintegrowaniu się z Zachodem można poczuć prawdziwą alienację i znaleźć się w opozycji.


Welcome to the West, But Please Don’t Integrate

Quillette, 20 grudnia 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 

 



Nushin Arbabzadah


Afgańska dziennikarka wychowana w Afganistanie, studiowała w Europie, pracowała w BBC, przeniosła się do USA, wykłada na UCLA historię Bliskiego Wschodu. Jest autorką kilku książek, m. in.  Afghan Rumour Bazaar: Secret Sub-Cultures, Hidden Worlds and the Everyday Life of the Absurd.