Czasami obraz wart jest więcej niż tysiąc słów


Hugh Fitzgerald 2017-05-26


Spójrzcie na to zdjęcie, pokazujące plecy siedzących dygnitarzy, którzy czekali na wylądowanie Trumpa na lotnisku Ben Guriona. Możecie pamiętać – to było w zeszłym tygodniu – zdjęcia z przywitania Trumpa na płycie lotniska w Rijadzie. Witała go bardzo ograniczona grupa ludzi: wszyscy byli mężczyznami, wszyscy byli muzułmanami, wszyscy byli sunnitami, wszyscy byli Arabami, wszyscy byli bardzo bogaci i wielu z nich, jak łatwo zgadnąć, było członkami tej samej rodziny. Jeden człowiek odstawał od tego towarzystwa właśnie dlatego, że nie był to mężczyzna, ale kobieta, zagraniczna fotoreporterka, pstrykająca zdjęcia do ulotnych wiadomości i dla potomności.

Reszta wizyty oferowała ten sam wąski zakres dramatis personae. Publiczność słuchająca przemówienia Trumpa składała się tylko z muzułmanów, muzułmanów-sunnitów, niemal wyłącznie męskich muzułmanów-sunnitów, tj. męskich muzułmanów-sunnitów, którzy albo sami byli despotami, albo przedstawicielami despotów. Udało mi się dostrzec jedną, a może dwie kobiety wśród publiczności – albo same były despotkami, albo przedstawicielkami despoty. Podsumowując: żadnych kobiet (chyba, że jest głową państwa muzułmańskiego lub jego zastępczynią), żadnych chrześcijan, żadnych Żydów, żadnych szyitów, żadnych ateistów, żadnych demokratów (w sensie peryklesowskim, nie zaś clintonowskim).


Potem był Taniec z Mieczami Ardah przed pałacem Murabba. Niski Wilbur Ross, wysoki Rex Tillerson i, bardzo krótko, sam Trump, próbowali sił w ceremonialnym tańcu Ardap, tradycyjnie wykonywanym przed bitwą, symbolicznej celebracji męskiej sprawności bojowej, ale obecnie odprawianym przy najróżniejszych okazjach („Dostępny na śluby, ale jeszcze nie na bar micwy”, jak powiedzą w przyszłym skeczu w Saturday Night Live). Spletli ręce z saudyjskimi gospodarzami i krótko przesunęli miecze ku podłodze, potem do góry, pod kątem 90 stopni do podłogi, i znowu w dół, cały czas lekko się kołysząc. Saudyjscy gospodarze, włącznie z królem Salmanem, byli trochę niepewni. Amerykanie byli otoczeni, jak na lotnisku, morzem mężczyzn, muzułmanów sunnickich, a wielu z nich było członkami rodziny rządzącej, Al-Saud. Czego innego jednak można było spodziewać się w kraju nazwanym od wahabickiej rodziny założycielskiej Arabią „Saudyjską”? Ale to nie Taniec Miecza nas przeraża w Saudyjczykach i ich współwyznawcach – to Werset Miecza.


Jeśli chodzi o amerykańskich gości i pragnących się przypodobać gospodarzy – wszystkim, co błyszczy w tym królestwie jest, jak się okazuje, złoto i wszyscy mieli wspaniałą i przepyszną zabawę. Saudyjczycy w końcu mają obecnie tylko jedną prośbę do Amerykanów. Wszystko, czego Saudyjczycy pragną od Amerykanów, to żeby trzymali te psy rafidite w Teheranie na krótkiej smyczy. Także problem rzeczywistego „rozwiązania” permanentnego problemu Izraela – nie jego wielkości, ale jego istnienia – są Saudyjczycy skłonni odłożyć na później, co prezydent Trump i inni błędnie zinterpretowali jako „gotowość Arabów sunnickich do pokoju”. A co Stany Zjednoczone dostaną w zamian za zajęcie się Iranem? No cóż, wyłożenie setek miliardów dolarów na broń od Amerykanów jest najlepszym sposobem, jaki mają Saudyjczycy, by okazać swoje uznanie i już zaczęli je wydawać.


Do tych rozważań skłonił mnie widok zdjęć tych, którzy oczekiwali na Trumpa na lotnisku w Tel Awiwie, i porównywałem je z tym, co właśnie zdarzyło się w Arabii Saudyjskiej. Wśród izraelskich żołnierzy na lotnisku były dziewczęta z karabinami maszynowymi. W końcu to był Izrael, gdzie od 1949 r. służba wojskowa jest obowiązkowa dla obu płci. Tymczasem w Arabii Saudyjskiej kobietom nie wolno prowadzić samochodu, nie wolno podróżować za granicę i nawet nie wolno wychodzić samym z domu bez pozwolenia męskiego krewnego. Także czas spędzany przez kobietę z męskimi współpracownikami jest świadomie ograniczony. Policja religijna, mutawwa, jest obecna wszędzie, żeby dopilnować przestrzegania szariatu.


Szczególnie uderzyła mnie jedna z fotografii, ta powyżej, zrobiona na lotnisku Ben Guriona. Jest to zrobione z tyłu zdjęcie grupy siedzących dygnitarzy w ich różnorodnych nakryciach głowy. Zobaczyłem brodatego ortodoksyjnego Żyda, którego twarz została uchwycona z profilu. Dalej był wysoki prałat katolicki – biskup, sądząc po czerwonej piusce czyli zucchetto. Kilku grecko-prawosławnych duchownych w charakterystycznych strojach – może jeden z nich był rosyjsko-prawosławny. Druz z wysokim, białym nakryciem głowy, choć nie było żadnych kobiet druzyjskich w tantour. I inni, których nie umiałem zidentyfikować od tyłu – może protestanci rozmaitych wyznań, Żydzi ortodoksyjni lub świeccy, arabscy chrześcijanie lub muzułmanie z pewnością. Mimo bowiem nieustannego wrzasku BDS, że Izrael jest „państwem apartheidu”, muzułmanie i chrześcijanie arabscy są wszędzie w życiu politycznym Izraela. Są posłami do Knesetu; służą w Sądzie Najwyższym (jeden z nich, Salim Joubran, ma to stanowisko dożywotnio); pracują w służbie zagranicznej Izraela, a dwóch jest obecnie ambasadorami i wielu więcej pracuje na poziomie konsularnym. Arabowie muzułmańscy i chrześcijańscy są sędziami. Są w Knesecie. Służą w armii jako wolontariusze (bowiem w odróżnieniu od Żydów nie mają obowiązku służby wojskowej). Szczególnie znaczący i cenieni są Beduini, których niemal dwa tysiące służy w armii izraelskiej. Są słynni ze swoich umiejętności tropienia śladów na pustyni.


To oferuje Izrael. Nie ma Tańca z Mieczami. Ani Wersetu Miecza. Ma za to Hatikwę. Ma całkowitą równość płci. Izrael nie może wydawać setek miliardów dolarów na broń amerykańską, ale Izraelczycy dowiedli, że są nieocenieni w rozwoju niektórych najbardziej nowoczesnych broni, włącznie z systemem pocisków Arrow, myśliwcem F-35 „Adir” i Taktycznym Laserem Wysokiej Energii (Nautilus). Można się zastanawiać, czy w olbrzymim arsenale saudyjskim jest choćby jeden przedmiot, który Saudyjczycy potrafili wyprodukować sami. Jeśli zaś chodzi o dzielenie się materiałami wywiadu, to Stany Zjednoczone polegają na Bliskim Wschodzie na Izraelu bardziej niż Izrael na Stanach Zjednoczonych, bo żaden inny kraj nie ma równych Izraelczykom zdolności zbierania materiałów wywiadowczych na Bliskim Wschodzie.


Zdjęcie sunnickich mężczyzn muzułmańskich, obwieszonych złotymi łańcuchami, którzy zawdzięczają swoje bajeczne bogactwo nie ciężkiej pracy, ani talentom wynalazczym, ani duchowi przedsiębiorczości, ale tylko przypadkowi geologicznemu, i którzy witali samolot Trumpa w Rijadzie, opowiada jedną historię. Przywitanie samolotu Trumpa na lotnisku w Tel Awiwie przez Żydów, chrześcijan, muzułmanów, Druzów, mężczyzn i kobiety, opowiada coś zupełnie innego.


Do takich właśnie rozmyślań skłoniła mnie fotografia, którą wstawiłem tutaj na początek, fotografia zrobiona na płycie lotniska w Tel Awiwie. I pomyślałem, że podzielę się tymi myślami.



Sometimes A  Picture Really Is Worth A Thousand Words

Jihad Watch, 23 maja 2017

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska