Łysa tożsamość na wybiegu


Andrzej Koraszewski 2017-04-08


Co łączy Amel Mili z częstochowską radną, Jolantą Urbańską? Trudno powiedzieć. Częstochowska radna opublikowała na swojej stronie na Facebooku mem o ofiarach „żołnierzy wyklętych”. Jak mogłem się zorientować, nie podawała źródeł swojej wiedzy, więc domyślamy się tylko, że korzystała z prac jakiegoś historyka, lub historyków, z którymi zapoznała się osobiście lub za pośrednictwem jakiegoś artykułu. Tak, czy inaczej, jej stwierdzenie, że żołnierze wyklęci mordowali osoby cywilne, w tym dzieci, że byli raczej „bandytami przeklętymi” niż „żołnierzami wyklętymi”, wywołało patriotyczne oburzenie dwóch panów i skierowanie przez nich sprawy do prokuratury.

Amel Mili jest tunezyjską prawniczką, doktorem nauk społecznych, a obecnie uczy arabskiego na University of Pennsylvania. Publikuje również naukowe artykuły na temat problemów świata arabskiego, jak na przykład: Gender Standards v. Democratic Standards: Examples and Counter Examples, czy o stosowaniu religijnej retoryki w politycznej rzeczywistości. Moją uwagę zwrócił jednak krótki artykuł Andrew Harroda o wystąpieniu Amel Mili  na konferencji w Waszyngtonie.

 

„Nie chcemy być wyłącznie muzułmanami i nie chcemy wymazywać wszystkiego, co było wcześniej i co było później” – cytuje Harrod na początku krótkiej opowieści o wykładzie tunezyjskiej prawniczki (co nałożyło mi się na reakcję posła Stefana Niesiołowskiego na wyczyny posłanki Sobeckiej wnioskującej o uhonorowanie przez Sejm Rzeczypospolitej stulecia wyznań M.B. Fatimskiej, które to wyznania ponoć były ważne dla Polski).  Amel Mili mówiła o kosmopolitycznym charakterze kultury Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Mówiła, że nawet jeśli było to w następstwie kolonializmu, to kontakt z językiem i kulturą francuską miał pozytywne strony, ponieważ „język francuski niósł idee równości, demokracji, praw człowieka itp.”

 

Tunezyjczycy spotykali się z wieloma kulturami, współtworząc „śródziemnomorską tożsamość”. Inwazja Arabów na Afrykę Północną miała miejsce w siódmym stuleciu i jest zaledwie jednym elementem tunezyjskiego dziedzictwa, przed tą inwazją była długa historia i po tym najeździe były wydarzenia nie związane z islamem. „Chcemy tej całej bogatej przeszłości” – mówi profesor Mili.      

 

Zwolennicy muzułmańskiej supremacji próbują zaprzeczyć temu, że historia Tunezji jest mieszanką różnych kultur i wpływów, poczynając od wpływów starożytnej Grecji po nowożytne wpływy francuskie  i temu, że tożsamości w ramach jednego narodu też są zróżnicowane.

 

Obecna wśród publiczności inna Tunezyjka opisała w dyskusji jak Tunezja zyskała na obaleniu prezydenta Morsiego w Egipcie. „Nasi islamiści – mówiła - sprytnie oszacowali sytuację w Egipcie i widząc co przydarzyło się Morsiemu, powiedzieli sobie, następnym razem możemy być my i odpowiednio złagodzili swoje zachowania”.

 

To złagodzenie postaw – pisze Andrew Harrod – sprzyjało zwolennikom świeckiego państwa, takim jak Amel Mili, która lubi powtarzać, że prawa szariatu są wymyślone przez ludzi i nie są święte nawet dla wierzących muzułmanów, a rozwój wymaga świeckiego państwa.  Chwilowo, w regionie Afryki Północnej posiadanie tożsamości odrębnej niż ma większość wydaje się tę większość przerażać.       

 

Co ma tożsamość zwolenników muzułmańskiej supremacji wspólnego z „żołnierzami wyklętymi”?  Dążenie do prostej, jednowymiarowej tożsamości, która odróżnia nas, ludzi doskonałych, od całej reszty, wydaje się być stare jak świat. Pisząc o tożsamości uczeni chętnie uczenie wracają do św. Pawła i jego Listu do Galacjan, w którym czytamy: 


"Nie masz Żyda ani Greka, nie masz niewolnika ani wolnego, nie masz mężczyzny ani kobiety; albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie". (Gal. 3:28)

 

Czy to oznacza, że tożsamość i wspólnota mają wspierać się na jednym czynniku, zamazującym wszelkie inne różnice jako nieistotne? A jeśli tak, to jak definiowany jest człowiek spoza tej wspólnoty? (Ciekawe, że w Biblii Tysiąclecia niespodziewanie pojawia się w tym cytacie również poganin.) Wyłania się tu wiele pytań, czy tożsamość to pomost do innych, czy zgoła przeciwnie – próba określenia naszej indywidualności? Być może mamy do czynienia z mętnym pojęciem, które nie ma jasno określonej definicji, a tym samym jest znakomitą bronią w walce o dusze (lub umysły).       

 

Diabli wiedzą gdzie się obrócić i od czego zacząć? Czy szukać światła w wynurzeniach papieża o „Pamięci i tożsamości”, czy u Zygmunta Baumana dumającego nad płynną tożsamością człowieka ponowoczesnego, czy może jednak wrócić do Nietzschego i jego wzniosłych myśli na temat Übermensch?

 

Tak czy inaczej moda, a może obłęd, na temat tożsamości narasta, a powody tego rosnącego zainteresowania tożsamością wydają się być wielostronne. Jeszcze w latach 60. ubiegłego stulecia socjolodzy debatowali nad konsekwencjami przyspieszonej urbanizacji i dramatem anonimowej jednostki w wielkim mieście. W bloku komunistycznym osobnym wątkiem było rozbicie więzi społecznych i pustka między rodziną i narodem. Ciekawe, bo w społeczeństwach demokratycznych przerażał również nadmiar ofert okazjonalnych, czy też częściowych wspólnot. Szukanie siebie stawało się coraz bardziej popularnym sportem.               

 

W walce o dusze żywych ideologie świeckie dzielnie konkurowały z religiami, mozolnie ucząc się nowych technik komunikacji. Lewica i prawica oferowały całe gamy totalnych wspólnot, kościoły gorączkowo poszukiwały strategii na odzyskanie przynajmniej części utraconych wpływów, lewica, prawica i biskupi patrzyli z rosnącym niesmakiem na młode pokolenie gotowe zadowolić się bezideową konsumpcją dóbr materialnych.

 

Ciekawym zjawiskiem okazała się w tych zmaganiach atrakcja radykalizmu, poczynając od fanatyzmu teleewangelistów aż po fanatyczną bezpłciowość postmodernizmu. Sekty religijne i quasireligijne z silnym, charyzmatycznym przywódcą znane są od zarania dziejów, więc trudno powiedzieć, czy ich współczesne odmiany są naprawdę czymś nowym. Nowością byli raczej socjolodzy zastanawiający się nad pytaniem, co kusi ludzi w totalitarnych wspólnotach takich jak Davidianie  Davida Koresha, Czerwone Brygady, IRA, czy bliższy nam Hezbollah lub ISIS.

 

Koniec ery ideologii ogłoszono przedwcześnie, sprzedaż katechizmów nie maleje, chociaż nadal spotykamy ludzi głęboko rozdartych i  niepewnych, któremu bożkowi oddać się bez reszty.   

 

Dostałem mail od studentki, którą pisze pracę licencjacką próbując odpowiedzieć na pytanie, dlaczego młode Dunki nawracają się na islam. Wiedząc o moich skandynawskich koneksjach i zainteresowaniu islamem, pytała, czy nie mam jakichś materiałów. No cóż, nie mam. Zapytałem tylko, czy będzie się interesowała, który islam jest najbardziej kuszący. Nie, autorka maila, będzie poszukiwała głębiej, szuka bowiem odpowiedzi na pytanie o kryzys tożsamościowy w późnej nowoczesności, jako przyczynie konwersji młodych Dunek na islam.

 

Kryzys tożsamości w później nowoczesności to poważna sprawa. Babki młodych Dunek też przeżywały kryzys tożsamości w mniej późnej nowoczesności i szukając siebie znajdowały Che Guevarę lub Mao, czasem Buddę, a czasem New Age. Dziś na amerykańskich kampusach obserwujemy szaleństwo polityki tożsamości. Też nie jest całkiem nowa, trochę przypomina walkę klas, z domieszką ras, orientacji seksualnej i morderczej empatii.

 

Właśnie doniesiono o kolejnym zamachu, w modnej ostatnio serii wjeżdżania w tłum ciężarówkami. W momencie, gdy to piszę, nie wiadomo jeszcze jaką tożsamość miał siedzący za kierownicą morderca i jak głęboko wierzył w słuszność swojej sprawy. Mamy podstawy, by sądzić, że gotów był oddać życie za możliwość pozbawienia życia możliwie największej liczby przypadkowych ludzi. Czy był „żołnierzem wyklętym”? Chwilowo mamy zaledwie domysły. Ciężarówka była ukradziona, wzór ataku podobny jak w Berlinie. Sprawca zniknął, więc nie znamy jego tożsamości, etnicznego pochodzenie, wyznania, przekonań. Znamy pewien wzór budowania silnej tożsamości w później nowoczesności, tak silnej, że nadaje sens życiu i śmierci, uwalnia od kryzysów niepewności, otwiera bramy raju.

 

Polscy powojenni „żołnierze wyklęci” mieli na swoich rękach krew niewinnych ludzi, zapewne mieli również silną tożsamość i głębokie przekonania. Są wzorem, tak jak w Gazie i Autonomii Palestyńskiej wzorem są bohaterowie wjeżdżający w tłum samochodami, czy rzucający się na przechodniów z nożami. Tam też głośno wyrażone wątpliwości, czy są to aby właściwe wzory osobowe, mogą wywołać głębokie patriotyczne i religijne oburzenie. Tymczasem kaznodzieje i wychowawcy odczuwają niekłamaną dumę, kiedy ich wychowankowie i wierni  wypełnieni swoją łysą tożsamością wylegają na ulice, by dać upust swoim głębokim ideologicznym i religijnym przekonaniom.

 

Übermensch nie jest zainteresowany informacjami o poglądach jakiejś Amel Mili, czy Jolanty Urbańskiej. Übermensch wie, że żyje, kiedy ma sprawę, dla której warto umierać, chce być „żołnierzem wyklętym” takim jak Ogień. Płynna tożsamość ma być jak lawa, gorąca i plugawa.