Niedające się obronić wiarolubstwo


Steven Pinker 2015-08-10


W latach 2005 do 2007 kwartet bestsellerów Sama Harrisa, Richarda Dawkinsa, Dana Dennetta i Christophera Hitchensa zainaugurował Nowy Ateizm. Zdopingowani rosnącym sukcesem nauki w wyjaśnianiu świata (włącznie z badaniami nad naszymi umysłami), zainspirowani nowymi badaniami źródeł wiary religijnej i zgalwanizowani zgubnym wpływem religii na sprawy świata (szczególnie 9/11 i jego następstwami) ci Czterej Jeźdźcy Nowego Ateizmu – jak ich zaczęto nazywać – dowodzili, że Bóg nie istnieje i że wiele aspektów zinstytucjonalizowanej religii jest szkodliwych.

Chociaż w ciągu następnego dziesięciolecia rosnący odłam społeczeństwa rozczarowywał się religią, większość Amerykanów nadal wierzy w Boga. Także wielu intelektualistów – włącznie z naukowcami – nie jest gotowa do odrzucenia religii. Oczywiście, niewielu wysoko wykształconych ludzi wyznaje wiarę w dosłowną prawdę stwierdzeń w Biblii lub w Boga, który łamie prawa fizyki. Kiedy jednak chodzi o lojalność wobec rodziny i plemienia, obawę przed zrażeniem sobie zawiadujących funduszami polityków lub niechęć do przyznania, że zajmujący się badaniem owadzich nogów naukowcy mogą mieć rację w sprawie najbardziej fundamentalnych kwestii istnienia, wielu intelektualistów oświadcza, że Nowi Ateiści posunęli się zbyt daleko i że kluczowe składniki religii warte są ocalenia.


Ostry sprzeciw wobec Nowych Ateistów stworzył nowy konsensus wśród przyjaznych wierze intelektualistów i ich kontratak jest niezwykle podobny wśród krytyków, których niewiele ze sobą łączy. Nowi ateiści są zbyt hałaśliwi i zbyt wojowniczy – powiadają – są równie ekstremistyczni jak religijni fundamentaliści, których krytykują. Przekonują tylko przekonanych i tylko wpędzają umiarkowanych w ramiona religii. Ludzi nigdy nie odciągnie się od ich przekonań religijnych i może nie powinno się tego próbować robić, bo społeczeństwa potrzebują jednoczącego je kredo, by promować altruizm i więź społeczną. A w każdym razie większość ludzi traktuje doktrynę religijną w sposób alegoryczny i nawet jeśli traktują ją dosłownie, to nie ludowymi wierzeniami powinni zajmować się poważni myśliciele, ale raczej wyrafinowaną wersją, którą wypracowali pełni erudycji teolodzy.


Według tego nowego konsensusu także nauka opiera się na wierze, a mianowicie na poleganiu na metodzie empirycznej oraz założeniu, że wszechświatem rządzą prawa. Nauka, ograniczona do tego, co można zaobserwować i zweryfikować, jest, zgodnie z tym poglądem, niezdolna do udowodnienia bądź obalenia istnienia bytu metafizycznego, takiego jak Bóg. Co najważniejsze, nauka jest niezdolna do odkrycia wszystkich prawd, szczególnie tych, które dotyczą sensu, celu i moralności. Gdyby tylko nauka i religia pozostawały po swojej stronie łoża – w ramach swoich „nienachodzących na siebie magisteriów”, jak to ujął Stephen Jay Gould – wszyscy byśmy się dogadali. Ten typ reakcji widzimy pod hasłami: „Jestem ateistą, ale…”, „wiara w wiarę”, „akomodacjonizm”, „wiarolubstwo [fatheism]”.


Określenie „fatheism” [wiarolubstwo] ukuł Jerry Coyne, biolog, który dokonał wielkiego wkładu w nasze zrozumienie specjacji zanim stał się płodnym eseistą, blogerem i głośnym obrońcą nowoczesnej syntezy w biologii ewolucyjnej. (Jak głośnym? Jego blog nazywa się „Dlaczego ewolucja jest prawdą”.) Jego najnowsza książka, Faith Versus Fact, nie jest zamierzona jako dodanie kolejnych argumentów na rzecz ateizmu, ale jako przesunięcie  debaty na następny poziom. Jest to zwięzłe przedstawienie argumentów przeciwko wiarolubcom – naukowcom i religiantom w równym stopniu – którzy są orędownikami grzecznego godzenia nauki i religii. Oferta Coyne’a dla religii jest jak oferta Michaela Corleone dla senatora  z Nevady, Pata Geary’ego w „Ojcu chrzestnym”: nic.  


Brzmi to bardziej imperialistycznie i scjentystycznie niż jest w rzeczywistości, bowiem Coyne szeroko definiuje „naukę”, by obejmowała każdy system przekonań oparty na rozumowaniu i dowodach zamiast na wierze. Według tej definicji wiele nauk humanistycznych, takich jak historia i filozofia, liczą się jako „nauka”, nie zaś tylko tradycyjne nauki fizyczne, przyrodnicze i społeczne.


Można mieć zastrzeżenia do tego, że ta definicja nauki jest tak szeroka, aż ociera się o zatracenie znaczenia, ale jedną rzeczą, co do której Coyne i jego oponenci zgadzają się, jest to, że religia się w niej nie mieści. Rozważmy następującą, często spotykaną linię rozumowania: nauka jest niezdolna do powiedzenia nam co jest moralne; dlatego potrzebujemy religii, by to orzekała. Ludzie, którzy propagują ten argument (a jest ich wielu – Coyne przytacza liczne nazwiska), pomijają olbrzymi obszar pośrodku, gdzie jest świeckie rozumowanie, a mianowicie filozofia moralności, którą Coyne traktuje jako przedłużenie nauki.


Jest jeszcze jeden powód, dla którego definicja nauki Coyna nie jest zbyt szeroka: nie przyznaje żadnego synkretyzmu, hybrydy lub innego mieszania z wiarą religijną. Ta nieustępliwość nie jest sporem o znaczenie słowa „nauka”; jest stanowiskiem na temat tego jak ludzie doceniający wartość nauki powinni porządkować swoje przekonania. Powinni traktować ze sceptycyzmem wszystkie twierdzenia i prowizorycznie akceptować tylko te, które są podbudowane argumentami i dowodami, jakie każdy może uznać. Nie powinni akceptować twierdzeń na podstawie objawienia, doktryny, autorytetu, solidarności plemiennej, subiektywnej atrakcyjności ani też przyjmować ich bez żadnego dowodu – czyli na wiarę.


Coyne odrzuca częsty argument, że sama nauka oparta jest na wierze w zasadność rozumu i w prawa natury. Powtarza argument przedstawiony przez wielu filozofów, że w rzeczywistości nie „wierzymy” w rozum; używamy rozumu – jak to z konieczności robi każdy, kto podnosi kwestię zasadności rozumu. Rozum jest niezbywalny; nie można powiedzieć tego samego o standardowych kwestiach wiary, takich jak boskość Jezusa lub istnienie następnego świata. Własna filozofia Coyne’a jest jednak bardziej pragmatyczna niż tylko teoretyczna: nauka działa. Czyni słuszne przewidywania, od skamieniałości homininów do promieniowania kosmicznego, i pozwala nam zmieniać świat, od wyleczenia zakażenia dróg moczowych do wysłania człowieka na księżyc. Ten sukces dostarcza silniej podstawy do przekonania, że jej metody i założenia są słuszne. W końcu, wszechświat mógł być jak sen, w którym możliwa jest każda dziwaczna sekwencja wydarzeń. Zauważenie jego wszechogarniającego podporządkowania prawom w niczym nie przypomina akceptowania na wiarę twierdzeń o cudach i bóstwach. Także najgłębsze twierdzenie religijne – istnienie Boga – jest, zdaniem Coyne’a, kwestią empiryczną. W tym różni się od wielu swoich kolegów w ruchu antykreacjonistycznym, którzy (przynajmniej z powodów taktycznych) narzucają nauce warunek „naturalizmu metodologicznego”, co czyni ją niezdolną do oceniania twierdzeń religii, wytyczając tym bezpieczną przestrzeń, gdzie wierzący mogą bronić swojej wiary, pozostając przyjaźni nauce.


Coyne cytuje kilku historycznych i współczesnych autorów, szczególnie Carla Sagana i filozofów Yonatana Fishmana i Maartena Boudry’ego, dodając własne przykłady, żeby pokazać, w jaki sposób istnienie Boga z pism świętych jest dającą się testować hipotezą empiryczną. Biblijny opis historii mógł być potwierdzony przez archeologię, genetykę i filologię. Biblia mogła zawierać zadziwiająco prorocze prawdy, takie jak: „nie będziesz podróżował szybciej od światła” lub „dwa splecione pasma są tajemnicą życia”. Któregoś dnia mogłoby pojawić się na niebie jasne światło i z nieba mógłby zstąpić mężczyzna odziany w białą szatę i sandały, wsparty na aniołach, i przywrócić wzrok niewidomemu oraz wskrzesić zmarłego. Moglibyśmy odkryć, że modlitwy wstawiennicze mogą przywrócić słuch lub spowodować odrośnięcie amputowanych kończyn, lub że każdy wymawiający imię Proroka Mahometa nadaremno zostaje natychmiast porażony piorunem, podczas gdy ci, którzy modlą się do Allaha pięć razy dziennie, są wolni od chorób i nieszczęść.


Dodatkowe przekonania, takie jak istnienie niematerialnej duszy lub królestwo życia poza materią i energią, są równie fasyfikowalne. Moglibyśmy odkryć odciętą głowę, która może mówić. Dane mogłyby pokazać, że złe rzeczy zdarzają się tylko złym ludziom. Prorok mógłby przepowiadać trzęsienia ziemi, epidemie i zamachy terrorystyczne. Moja nieżyjąca ciotka Hilda mogłaby przesłać informację z tamtego świata, mówiąc nam, pod którą deską podłogową schowała swoją biżuterię. Fakt, że te wydarzenia znajdują się tylko w niewiarygodnych opowieściach i fałszywych wspomnieniach, które znikają przy bliższym zbadaniu, osłabia hipotezę, że istnieje Bóg z pism świętych, który króluje nad niematerialnymi duszami.


Oczywiście istnieją rozwodnione wersje wiary religijnej, które przetrzymują takie testy: alegoryczna interpretacja pism świętych, bogowie deistyczni, którzy tworzą wszechświat, a potem cofają się i patrzą, co się zdarzy, erudycyjne systemy teologiczne zbudowane na zawiłej argumentacji, filozofie liberalne, humanistyczne, spinozjańskie i wschodnioazjatyckie, które zrównują „Boga” z prawami wszechświata lub zaledwie go wspominają. Obrońcy religii rzucili się na nowych ateistów z zażartymi atakami za skupianie się na tych, którzy traktują dosłownie pisma święte lub na fundamentalistycznych rodzajach teizmu ludowego, które, jak twierdzą, są wyznawane przez mniejszość wiernych, zamiast na tych bardziej abstrakcyjnych i wyrafinowanych systemach.


Coyne zaakceptował to wyzwanie. Przytacza dane sondażowe, które pokazują, że w rzeczywistości duża większość ludzi religijnych wierzy w czyniącego cuda, nadzorującego dusze, odpowiadającego na modlitwy Boga z Biblii zamiast w abstrakcje teologów akademickich. Ani też zresztą większość teologów nie zadowala się Bogiem, który jest zaledwie metaforą lub eufemizmem lub jest jak obserwator, który nie jest w stanie dokonać niczego, co ma znaczenie. (Nie po raz pierwszy rozwiązanie w postaci dwóch państw jest odrzucone przez obie strony.) Coyne przestudiował prace większości „wyrafinowanych” teologów i okazuje im szacunek przez ocenę ich argumentów według normalnych standardów dyskusji intelektualnych. Uznał te argumenty albo za wyraźnie fałszywe (takie jak, że ludzie są obdarzeni wrodzoną zdolnością wyczuwania prawdy o Bogu) lub za przejrzyste sztuczki magiczne, mające bronić rzeczy, które  nie dają się obronić, takie jak twierdzenie, że Zmartwychwstanie było zbyt kosmicznie ważne dla Boga, by pozwolić na jego weryfikację empiryczną.


Ostatni rozdział książki Coyne’a nosi tytuł: „Dlaczego ma to znaczenie?”. Największą atrakcyjnością wiary w wiarę jest przekonanie, że religia jest potrzebna (przynajmniej innym ludziom) jako szaniec przeciwko egoizmowi, powierzchowności i niemoralności. Coyne odpowiada, że uzgodnione zasady moralne, takie jak mówienie prawdy i nie krzywdzenie innych, są regułami wspólnego życia, które każde inteligentne, towarzyskie istoty włączyłyby do swojego kontraktu społecznego bez potrzeby boskiego usankcjonowania. W odróżnieniu od tego, nic dobrego nie może przyjść ze strony parafialnych doktryn, których nie daje się uzasadnić uniwersalnymi standardami rozumowania. Coyne nie rozwodzi się nad oczywistymi katastrofami historycznymi, jak wojny religijne i prześladowania, ale poświęca dział każdej z bardziej podstępnie wyrządzanych krzywd przez dzisiejszą wiarę: odmawianie opieki medycznej chorym dzieci, hamowanie heretyckich badań biomedycznych i polityki zdrowia publicznego, sprzeciw wobec wspieranego umierania i zaprzeczanie, że można zrobić cokolwiek w sprawie antropogenicznej zmiany klimatycznej. W kilku działach Coyne rozgrywa najwyższą kartę atutową empiryka: dane Grega Paula, które pokazują, że bezbożne demokracje Europy północnej i zachodniej rozkwitają, podczas gdy religijne – co najwyraźniejsze jest w Stanach Zjednoczonych – mają znacznie wyższe poziomy dysfunkcji społecznych, takich jak  przestępstwa z użyciem przemocy, choroby, którym można zapobiegać i marna edukacja.


W swojej książce Coyne poddał analizie wszystkie punkty debaty o Nowym Ateizmie poza jednym: rzekomo hałaśliwy, wojowniczy, ekstremistyczny, fundamentalistyczny ton anty-Bożej brygady. W tej sprawie po prostu daje przykład. Faith Versus Fact niewątpliwie staje po jednej stronie w tej dyskusji, ale jej ton jest rzeczowy i obraza, jaką z pewnością odczują ludzie będący celem, będzie wywołana siłą argumentów, nie zaś szyderstwem lub ciosami poniżej pasa. Właściwie jedyną krytykę, jaką mam wobec tej książki jest to, że nie ma w niej złośliwości i dowcipu, które tak ożywiają jego blog „Why Evolution Is True”. Niemniej Faith Versus Fact jest jasno napisana i wciągająca, i powinien ją przeczytać każdy, kogo interesuje napięcie między nauką a religią. Chwytając twierdzenia wiarolubców i akomodacjonistów za rogi, Coyne pokazuje, że w tej debacie obie strony nie przemawiają tylko do swoich zwolenników, ani nie mówią obok siebie oraz że prawda nie zawsze leży po środku między skrajnościami.


Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Artykuł opublikowany pierwotnie 3 sierpnia 2015 r. pod tytułem The untenability of faitheism w „Current Biology” 25, R635-R653

©2015 Elsevier Ltd All rights reserved


The untenability of faitheism

Artykuł nie może być przenoszony na inne miejsca w Internecie zgodnie z kontraktem zawartym z Elsevier.


Od redakcji:


Prosząc o pozwolenie na tłumaczenie pozwoliliśmy sobie dodać nieskromnie, że książka ma taką dedykację:



W odpowiedzi redaktor naczelny „Current Biology” napisał: "Ha, domyślałem się, że to wy kryjecie się za słynnymi dialogami z Hili".  Poniżej zdjęcie Autora recenzowanej książki w trakcie pracy nad tą książką.





Steven Pinker

Amerykański psycholog, profesor związany od wielu lat z Uniwersytetem Harvarda uznany przez magazyn Time za jedną ze 100 najbardziej wpływowych osób naszych czasów, autor wielu książek, w których porusza zagadnienia i problemy z zakresu neurobiologii, psychologii, językoznawstwa, teorii ewolucji. Na język polski przełożono Jak działa umysł (tłumaczenie Małgorzata Koraszewska) i Tabula Rasa. Spory o naturę ludzką (Tłumaczenie Agnieszka Nowak). Jego wydana w 2012 roku książka The Better Angels of Our Nature: Why Violence Has Declined cieszy się niesłabnącym powodzeniem. Niedawno ukazała się jego kolejna pozycja pt.: The Sense of Style: The Thinking Person's Guide to Writing in the 21st Century.

 Strona www autora