Tracąc moją religię?


Zakaria Fellah 2015-04-30


Pamiętacie piosenkę REM, “Losing my religion”? Była przebojem w końcu lat 90. i na początku tego stulecia…


To przykre, ale od dawna to właśnie czuję na temat mojej religii, islamu. Głęboki smutek i rozpacz z powodu gnicia arabskiego świata... Gnicia od czasów Boabdila, emira Grenady, który poddał ostatni bastion w Hiszpanii katolickim monarchom...


To było 2 stycznia 1492 roku. Ta data wyznacza ostatni okres tego, co powszechnie uważa się za wspaniałą osiemsetletnią cywilizację...


Arabowie wtedy właśnie utracili Andaluzję...


Potem Arabowie nigdy nie odzyskali sił…. Staczamy się od czasu tej ponurej daty... Kogo mamy winić? Zwyczajowe kozły ofiarne? Zachód, Żydów?  Apostatów? Wszystkich razem?


Moim zdaniem sami jesteśmy winni. Nikt inny…


Każdego ranka otwieram telewizor, żeby sprawdzić poranne wiadomości. Świat arabski, właściwie cały świat islamu – utrzymuje monopol na najgorsze wiadomości. To jest symptomatyczne dla cywilizacji, która bez końca stacza się w przepaść.


Wojny domowe w Libii, Syrii, Iraku. Jemen właśnie dołączył do klubu krajów najmniej atrakcyjnych dla turystów... Masakra spokojnych turystów w Tunezji, która była kolebką tak zwanej „Arabskiej wiosny”, przemienionej w islamską zimę... To również „szczątkowy” terroryzm (formułka oficjalnej retoryki algierskiego rządu) w mojej ojczyźnie Algierii; mimo niesławnej amnestii dla terrorystów, islamistyczny terroryzm wyłania się ponownie w Egipcie. I tak bez końca...     


Nowe ruchy, nowe organizacje, milicje sieci. Nowe potwory.. te same metody: terror i brutalna przemoc przeciw każdemu, kto jest w  najmniejszym stopniu inny – muzułmanie i nie-muzułmanie są łatwym celem dla fanatyków, którzy bezczelnie twierdzą, że popełniają swoje zbrodnie w moim imieniu!


Islamscy Übermenschen, islamofaszyści, oto czym oni są. Nowi barbarzyńcy w marszu przeciwko ludzkiej cywilizacji i postępowi w imieniu dżihadu, który podjęli... nie pytając mnie o zdanie.


Nowa forma totalitaryzmu czerpiącego swoje upoważnienie z początków nowej religii, „ostatecznego objawienia”.


Mają jeden cel. Mrożący krew w żyłach – planeta ma się poddać, bo jeśli nie... Ostatecznie samo słowo islam jest synonimem poddania się. Śmierć różnorodności, śmierć nauce i technologii, śmierć prawom człowieka, śmierć prawom kobiet, prawom psów. Precz ze sztuką! Precz z muzyką. Nie, dla seksu! Nie, dla piękna! Nie, dla przyjemności!... Haram, haram, haram... Śmierć każdemu, kto nie jest z nami!  


Uważałem się za muzułmanina. Niezbyt gorliwego, daleko do tego... Jednak pochodząc z liberalnej rodziny w Algierii, wiedzieliśmy, że jesteśmy muzułmanami z urodzenia. A dalej do nas należał wybór, jak radzić sobie z rzeczywistością.      


W mojej rodzinie nie pościliśmy podczas Ramadanu, więc nie było problemu z rytualnym zabijaniem ofiarnego jagnięcia... Moi rodzice również nigdy nie wybrali się na pielgrzymkę do Mekki. Woleli Costa del Sol, tapas, sangria i flamanco! Czy można ich winić?     


Nie było również codziennych modlitw... Codzienne modły zaczynają się pośrodku nocy... Muezzin w naszej dzielnicy twierdził często, że modlitwa jest lepsza niż sen. Ktoś odpowiedział, że sen też nie jest zły i muezzin powinien częściej spać...      


To były zasady mojego wychowania...  Klawo... Rachunki z Panem Bogiem jakoś się ułożą. Ostatecznie uczono nas, że Allah jest miłosierdziem i współczuciem...    


Jak dotąd wszystko dobrze.


Byliśmy w błędzie


Jest słoneczny wtorek, 7 grudnia 1993 roku. Wieje chłodny wiatr, ale to nie ma znaczenia, jesteśmy w Algierii, nad Morzem Śródziemnym.


Mój ojciec, Salah, jest rannym ptaszkiem. Przygotowuje się do pójścia do pracy. Przed wyjściem lubi pójść do ogrodu i podlać kwiaty. Uwielbia drzewka pomarańczowe. Odkąd zaczęły się islamistyczne zamachy w naszym kraju, mój ojciec nie nosi krawata w drodze do pracy. Krawat ujawniałby go natychmiast jako apostatę na służbie jeszcze bardziej bezbożnego rządu…


Krawat oznacza, że jesteś oznaczony jako obiekt zamachu. Stąd ta jego naiwna przezorność. 


W krawacie czy bez krawata, kiedy fatwa wisi nad twoja głową, wyrok śmierci jest zazwyczaj wykonywany szybko i sprawnie... 


Życie mojej rodziny zostało roztrzaskane, we wtorek, o godzinie 8.30 w słoneczny grudniowy poranek...


Od miesięcy islamistyczna przemoc przeciw liberałom, intelektualistom, dziennikarzom, studentom, kobietom, członkom rządu i sił bezpieczeństwa szalała niesłychanie “sprawnie”. Zabito dziesiątki osób, wkrótce ofiar miało być setki i tysiące…


Od miesięcy żyliśmy w strachu. Każdy dzień życia, codzienne obowiązki były wyzwaniem dla islamistycznego barbarzyństwa.


Każdego ranka, kiedy mój ojciec wychodził z domu zapadała przeraźliwa cisza. Ogarniała nas panika. Czy wróci żywy wieczorem? Czy dziś przeżyje? Tego pytania nikt nie odważał się powiedzieć głośno. Szczególnie moja matka, Luisa, jego towarzyszka życia od 30 lat...     


7 grudnia 1993 roku, w słoneczny wtorek wyrok śmierci na moim ojcu został wykonany. Zastrzelony na progu swojego domu. Trzy kule w głowę. Nie miał szans na przeżycie, by kontynuować swoją walkę o nowoczesną, wolną i demokratyczną Algierię... Mordercy wypełnili swoją obłąkaną misję...   

 

O 8.30 świat, mój świat na moich oczach runął w kałużę krwi. Najświętszej krwi. Krwi prawdziwego patrioty, który odmówił spakowania manatków i wyjazdu. Krwi uczciwego, mądrego, tolerancyjnego i kochającego człowieka. Podziwiał Amerykę, lubił hot dogi i muzykę country...      


To był mój ojciec. Nazywał się Salah Fellah. Miał zaledwie 50 lat.


Terroryści zbiegli. Świadkowie schowali się za firankami. Rząd milczał…


Naprawdę uważacie, że nie powinienem rozstawać się z moją religią?

 

Losing my religion

American Thinker, 22 kwietnia 2015-04-28

Tłumaczenie Andrzej Koraszewski  



Zakaria Fellah

Urodzony w Algierii, studiował w Szwajcarii, przez wiele lat był pracownikiem ONZ. Kilka lat temu zrezygnował ze stanowiska rzecznika misji ONZ na Wybrzeżu Kości Słoniowej ze względu na dramatyczne rozmiary korupcji w pokojowych siłach ONZ.