Kiedy strona przegrana dyktuje warunki


Y.J. Draiman 2015-02-06


Pozwólcie, że przedstawię ciekawą opinię: Najbardziej oczywistą i niebezpieczną przyczyną konfliktu i niestabilności na Bliskim Wschodzie jest sam tak zwany proces pokojowy. Wiem, że jest to niezwykły pogląd. Dajcie mi jednak szansę przedstawienia mojej teorii.

Według moich wyliczeń od 1920 r. było co najmniej 25 dużych eksplozji przemocy między Żydami i Arabami na Bliskim Wschodzie. Każdy z tych konfliktów kończył się w podobny sposób. Albo siły zewnętrzne narzucały zawieszenie broni – albo też politycy Izraela powstrzymywali działania armii zanim kampania osiągnęła swój cel i zanim narzucono im zawieszenie broni.

 

Każdy z tych konfliktów również zaczynał się w podobny sposób: ponowionym atakiem strony arabskiej lub (jak w 1956 i 1967 r.) złamaniem przez Arabów warunków poprzedniego rozejmu lub zawieszenia broni i blokadą Kanału Sueskiego. 

 

Pomyślmy przez chwilę, jakie to jest dziwne. Wojny na ogół kończą się, kiedy jedna lub druga strona uznaje, że nie może dłużej walczyć. Strona przegrywająca akceptuje warunki, jakie uprzednio uznawała za nie do zaakceptowania, ponieważ alternatywa – dalsza walka – wydaje się jeszcze gorsza. Kto słyszał kiedykolwiek o tym, żeby strona pokonana narzucała warunki?

 

Wątpię, by wielu Węgrów zachwycała utrata ponad połowy terytorium na rzecz sąsiedniej Rumunii i byłej Jugosławii. Boliwijczycy nadal pamiętają utratę swojego wybrzeża nad Pacyfikiem na rzecz Chile w 1884 r. Niektórzy ludzie w Indonezji nadal uważają, że Timor Wschodni prawnie należy do nich. Niemniej na ogół narody potrafią pogodzić się z tymi niechcianymi rezultatami. Coś dokładnie odwrotnego dzieje się w sporze arabsko-izraelskim.

 

Egipt stracił Półwysep Synajski w 1956 r., ale dostał go z powrotem z powodu międzynarodowych nacisków na Izrael. Znowu stracił Synaj w 1967 r. i znowu go odzyskał (tym razem w normalny sposób, po podpisaniu formalnego traktatu pokojowego). Warto na marginesie wspomnieć, że kiedy Egipt uzyskał niepodległość, jego terytorium nie obejmowało Synaju.


Syria straciła Golan w 1967 r., zaatakowała ponownie Izrael w 1973 r., przegrała raz jeszcze – i nadal żąda oddania tego terytorium.


Arabowie palestyńscy odrzucili podział z 1947 r., rozpoczęli wojnę, przegrali i do dziś domagają się zadośćuczynienia za swoje straty.


To jest tak, jak gdybyś grał w ruletkę i dyrektor kasyna zatrzymywałby grę za każdym razem, kiedy zaczynasz przegrywać i obiecywał, że odda ci pieniądze, tak szybko, jak tylko będzie mógł. Jaki gracz oprze się powrotowi do stołu przy takich warunkach?


Rozumiem, dlaczego rządy zachodnie działały w ten, a nie w inny sposób. Obawiały się, że jeśli nie załagodzą sytuacji, odbije się to na światowym rynku ropy naftowej, a w całym świecie islamskim rozszerzą się radykalne ideologie. Taki efekt miało arabskie embargo naftowe w 1973 r. Czego politycy nie widzą, to faktu, że ich wysiłki ograniczenia problemu tylko go pogorszyły i przyspieszyły narastanie wrogości Arabów.

 

Wyobraźmy sobie alternatywną historię: Załóżmy, że Zachód nie interweniował w 1949 r. Załóżmy, że izraelska wojna o niepodległość trwała do ostatka: armie arabskie załamują się i uciekają, jak to robiły w przeszłości, dowódcy składają broń, kolumny uchodźców przekraczają rzekę Jordan.

 

Wojna 1949 r. nie zakończyłaby się zawieszeniem broni, ale poddaniem się. Arabsko-palestyńscy uchodźcy musieliby osiedlić się w nowych domach, tak samo jak milion Żydów wygnanych z ich poprzednich domów w ziemiach arabskich osiedliło się w Izraelu.

 

Ten wynik zmiażdżyłby wszelką nadzieję, że wznowienie walk przyniesie inny rezultat – a bardziej rozstrzygający rezultat mógłby odwieść rządy arabskie od kolejnych prób uciekania się do siły.

 

Teraz popatrzmy na inny scenariusz.

 

W latach 1990. wojna wybuchła w byłej Jugosławii. Z jednego kraju wykrojono nowe państwa z nowymi granicami. Setki tysięcy ludzi wygnano. Popełniono straszliwe potworności. Na szczęści, ten konflikt zakończył się. Wygnani przystosowali się do życia w nowych domach. Byli wrogowie mogą nadal nie mieć wzajem do siebie zaufania, ale przemoc zakończyła się i wydaje się mało prawdopodobne, by powróciła.

 

Załóżmy zamiast tego, że świat zgodził się, by jedna walcząca grupa etniczna – powiedzmy, Serbowie, choć właściwie nie ma to znaczenia która – zachowuje trwałe, niewygasające prawo do żądania powrotu do swoich byłych domów. Zarówno oni, jak i ich potomstwo, pokolenie za pokoleniem. Załóżmy, że świat zgodził się płacić wysiedlonym ludziom z tej grupy miliardy dolarów środków pomocowych pod warunkiem, że nigdy nie osiedlą się na stałe na terytorium, na którym się znaleźli. Załóżmy, że świat tolerowałby ataki terrorystów serbskich na Chorwację, Bośnię i Kosowo jako zrozumiałą reakcję na niesprawiedliwość. Oczywiście konflikt i przemoc trwałyby bez końca.

 

Czy w byłej Jugosławii panowałby dzisiaj pokój?

 

Działacze na rzecz pokoju na Bliskim Wschodzie mają w większości najlepsze intencje i bardzo wiele cierpliwości. Zamiast jednak zakończyć konflikt, przedłużają go. Proces pokojowy, który ma na celu ochronę świata arabskiego przed bólem porażki, skazał świat arabski – a nade wszystko Arabów palestyńskich – na niekończącą się wojnę, która jest inicjowana przez Arabów.

 

Każda wojna musi się skończyć – i to skończyć źle przynajmniej dla jednej z walczących stron. Pora, by ta wojna także zakończyła się. Oby zwycięzca był miłosierny.

 

Od Redakcji


Prezentowany tu tekst był komentarzem do krótkiego artykułu  o epizodzie w serii telewizyjnej „Homeland”, w którym porównano byłego premiera Izraela Menachema Begina do przywódcy talibów. Sama kontrowersja jest interesująca, w serii telewizyjnej oskarża się Begina o zabicie 91 Brytyjczyków w zamachu na hotel King David w 1946 roku. Autor artykułu przypomina, że Begin był dowódcą Irgunu, ale nie kierował osobiście operacją, którą poprzedziło trzykrotne ostrzeżenie z wezwaniem do opuszczenia budynku. Autor komentarza ukazuje szersze tło konfliktu arabsko-żydowskiego, pomijając spór o to, czy palestyńscy Żydzi mieli powody do walki z Brytyjczykami i czy ta walka przypominała terroryzm talibów. Sam autor kandydował wcześniej na stanowisko burmistrza Los Angeles i zamierza ponownie ubiegać się o to stanowisko.    


Homeland – Season Finale Stirs Controversy After Comparing Menachem Begin To Taliban Leader/#comment-4438236

Algemeiner, 29.12.2014.

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska