Czy naprawdę jesteśmy Charlie Hebdo?


Hanin Ghaddar 2015-01-13


Sami niewystarczająco cenimy naszą wolność słowa

 

Apologetyczne reakcje na masakrę w “Charlie Hebdo” – poza tym, że są bezsensowne – są skrajnie niebezpieczne. To nie jest pora na wymówki lub krytykowanie ofiar. To jest pora na przeciągnięcie linii frontu i upewnienie się, że debata nie zamieni się w „zderzenie cywilizacji”. Dziennikarze na Bliskim Wschodzie wiedzą więcej o przemocy intelektualnej niż dziennikarze europejscy, ale pytanie brzmi: czy rzeczywiście cenimy naszą wolność tak bardzo, jak twierdzimy?


Tragedia “Charlie Hebdo” dotyczy wartości i świeckich przekonań. Uderzyła w nas wszystkich, którzy żyją, myślą, piszą i tworzą debaty. Nie jest to kwestia „Europa kontra terroryści” ani „Zachód przeciwko dżihadystom”. Dotyczy to nas wszystkich – liberałów – przeciwko nim wszystkim – fanatykom. Dotyczy wolności słowa i tych, którzy chcą nam zamknąć usta. Powinna to być okazja na zjednoczenie się przeciwko wspólnemu wrogowi i unikanie wypowiedzi takich jak „to nie jest islam” lub „islam nie jest winny przemocy”. I z pewnością nie jest to pora na oskarżanie „Charlie Hebdo” o rasizm lub o wykraczania poza jakieś granice.

 

W kwestii wolności słowa i sumienia nie powinno być żadnych granic; jest to osobisty wybór przyjęcia lub odrzucenia pewnych idei. Jeśli więc chodzi o tragedię „Charlie Hebdo”, dziennikarze z Bliskiego Wschodu muszą balansować na bardzo cienkiej linie i spojrzeć do środka, zanim będą usprawiedliwiać islam lub krytykować innych dziennikarzy, bo po prostu, siedzimy w tym i zawsze będziemy stawać przed tymi demonami.

 

Próby zamknięcia nam ust przyjmują wiele form i pochodzą od różnych grup. Pierwszą fatwę przeciwko wolności słowa wydali irańscy mułłowie przeciwko Salmanowi Rushdiemu, ale wielu innym sunnickie i szyickie instytucje religijne i grupy polityczne groziły i wielu zabijały zarówno przedtem, jak i potem.

 

Od dziesięcioleci mordowano w ten sam koszmarny sposób libańskich pisarzy i dziennikarzy. Kamel Mroue został zastrzelony w swoim gabinecie w 1966 r. przez uzbrojonego bandytę, kiedy robił ostatnią korektę kolejnego wydania swojej gazety. Salima Lawziego znaleziono martwego w Bejrucie w 1980 r., po tym jak porwano go dwa tygodnie wcześniej. Mahdi Amela zabito w 1987 r.; Gebrana Tweiniego i Samira Kassira w 2005 r. Wielu innych otrzymywało groźby, doświadczało napadów i codziennego zastraszania.

 

Nikt nie rozumie tragedii “Charlie Hedbo” lepiej od dziennikarzy, pisarzy i działaczy na Bliskim Wschodzie. My wiemy. Ale nadal nie wiemy, jak sobie z tym poradzić. Nadal nie wiemy, jak to zatrzymać, bo nadal żyjemy w strachu i nie jesteśmy zjednoczeni.

 

Dlatego nie wystarczy potępić, tweetować solidarność lub #jesuischarlie, żeby pokazać światu, że jesteśmy po właściwej stronie. Jutro wrócimy do naszego codziennego życia i zrozumiemy, że musimy stawić czoła własnym demonom, sami, indywidualnie, podczas gdy świat wkurza się i zaczyna wątpić w naszą wiarygodność.

 

Cenimy naszą wolność słowa, ale niewystarczająco. Nie musimy pokazywać światu, że ją cenimy, ale z pewnością musimy być uczciwi wobec samych siebie i zadać to pytanie: czy naprawdę chcemy być wolni? Czy też jesteśmy gotowi poświęcić wolność na rzecz bezpieczeństwa? Jeśli bowiem cenimy wolność tak, jak to głosimy, powinniśmy zrobić rzeczy następujące i to natychmiast i bez wahania:

 

- Wychodzić na ulice — jak to zrobili Francuzi w środę wieczorem – za każdym razem, kiedy zaatakowany zostaje dziennikarz, pisarz, artysta lub działacz i nie opuścić ulic, dopóki nie rozpocznie się oficjalne dochodzenie.

 

- Przestać ślepo chronić instytucje religijne i postaci religijne. Krytykowanie religii jest OK., a wyśmiewanie postaci religijnych jest bardziej niż OK. Nie powinno to być tabu.  

 

- Nie być wybiórczym w kwestii wolności. Nie można oportunistycznie wołać o wolność słowa, kiedy przypadkiem odpowiada to twojemu przywódcy lub religii. Jeśli jesteśmy naprawdę wolni, to akceptujemy wolność innych. Dlaczego jest to tak trudne do zrozumienia!?

 

- Działać przeciwko przemocy we własnym kraju zanim zacznie się potępiać ją za granicą. Do szału doprowadza widok Libańczyków, wszystkich z #jesuischarlie, kiedy nigdy nie ruszyli małym palcem w obronie innych Libańczyków, gdy byli atakowani lub gdy im grożono.  

 

Czy naprawdę możemy to zrobić jako obywatele? Czy też wolimy być baranami w stadzie? Jeśli nie możemy, to przyznajmy to i powiedzmy, że nie obchodzi nas naprawdę, kiedy nas cenzurują, albo gdy jeden z nas jest atakowany czy zabity. Wtedy wszystko jest jasne i ci z nas, którzy nie mogą oddychać bez wolności, mogą przynajmniej przestać jej oczekiwać i może pójdą oddychać gdzie indziej.

 

Co zrobiliśmy, kiedy zamordowano Samira Kassira i Gebrana Tweiniego? Co robimy każdego dnia, kiedy kolega dziennikarz jest atakowany i zastraszany? Publikujemy kilka artykułów, kilku działaczy mówi o tym przez parę dni na mediach społecznościowych, a potem wszyscy wracamy do naszego żałosnego życia codziennego, czekając na następną śmierć, następną groźbę i następne ocenzurowanie.  

 

Problem polega na tym, że wielu z tak zwanej elity intelektualnej nadal jest niezdolnych do spełnienia minimalnych wymogów do osiągnięcia autentycznej i podstawowej wolności słowa. Idą na zbyt duże kompromisy.  

 

A więc, nie, nie mamy prawa być częścią #jesuischarlie i mówić, że nas to obchodzi, jeśli nie zaczniemy od siebie.

Are we really Charlie Hebdo

 

Now, 9 stycznia 2015

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Hanin Ghaddar

Libańska dziennikarka, która kieruje angielską edycją  NOW - internetowego magazynu w Bejrucie. Studiowała literaturę angielską w Bejrucie oraz otrzymała z Woodrow Wilson International Center for Scholars stypendium na projekt „Kobiety arabskie po Rozbudzeniu i wzroście islamizmu”. Komentuje często w mediach arabskich, jej artykuły były publikowane również na łamach „New York Times” i „Foreign Policy”.