Moje stanowisko wobec NOMA: stara recenzja


Jerry Coyne 2014-10-03

Królestwo pokoju – Edward Hicks
Królestwo pokoju – Edward Hicks

Kilku czytelników zwróciło mi uwagę na ciekawy esej biologa Davida Barasha w dzisiejszym “New York Times”, w którym pisze o niezgodność nauki i religii. W eseju Barash rozprawia się z akomodacjonistycznym stanowiskiem Steve’a Goulda, wyrażonym w jego koncepcji Niezachodzących na siebie magisteriów czyli NOMA, przedstawionym szczegółowo w książce Goulda z 1999 r., Rocks of Ages.

Po ukazaniu się tej książki “Times Literary Supplement” poprosił mnie o recenzję i zgodziłem się ją napisać. Przypomniała mi się ta recenzja przy lekturze eseju Davida, ale kiedy próbowałem znaleźć ją online, odkryłem, że zniknęła.


Tutaj jest więc maszynopis tego, co opublikował “Times Literary Supplement” 9 czerwca 2000 r. (s. 28-28). Były tam jakieś drobne zmiany w  opublikowanym tekście, ale ponieważ nie ma do niego dostępu, chcę mieć ten esej tutaj, gdzie ja (i inni) łatwo mogę go znaleźć.


Czytając pierwszy akapit stwierdzam, że ja, podobnie jak Gould, dotarłem do filozopauzy.

 

Czy NOMA jest ziemią niczyją? 

Jerry A. Coyne

Rocks of Ages: Science and Religion in the Fullness of Life
by Stephen Jay Gould
1999; The Library of Contemporary Thought; Ballantine Publishing Group
241 pages; $ 18.95 (US)


Jak wszyscy inni także naukowcy przechodzą kryzys wieku średniego, ale w naszym wypadku na ogół nie objawia się to w nagłej pasji do szybkich czerwonych samochodów. Dopada nas częściej pragnienie porzucenia codziennych zadań i zajęcia się takim lub innym wielkim problemem metafizycznym, które od wieków pochłaniają filozofów i teologów. Rezultatem tego jest często gruba książka zajmująca się kondycją człowieczą. Ta tendencja jest tak powszechna, że ukuto dla niej nazwę: filozopauza. Niestety, tomy wyprodukowane podczas filozopausy są często amatorskie, skazane na pozostanie najbardziej zakurzonymi przedmiotami na półkach bibliotecznych. Nie można wykluczyć, że życie spędzone na prowadzeniu taksówki przygotowuje lepiej do zajmowania się wielkimi pytaniami ludzkości niż życie spędzone na ślęczeniu nad mikroskopem.


Jeśli ktokolwiek mógłby oprzeć się temu trendowi, to byłby nim Stephen Jay Gould, człowiek wszechstronny, paleontolog, znany z jego książek o ewolucji. W nowej książce Gould pomija swoje zawodowe tematy i zwraca się ku kwestii, której starsi naukowcy rzadko potrafią się oprzeć: relacji między nauką a religią. Muszę ze smutkiem poinformować, że Gould rozłożył się na Rocks of Ages, niewiele dodając do prac tych, którzy już zajmowali się tym odwiecznym problemem. Ta stosunkowo niewielka książka, choć napisana z dobrymi intencjami i charakterystyczną dla Goulda żywą prozą, jest równie nieważka objętościowo, jak i naukowo. W ostatecznym rachunku, Rocks of Ages jest skarbnicą zdroworozsądkowych  myśli, które nie są nowe, i nowych myśli, które nie wydają się specjalnie rozsądne.


Gould zaczyna od obserwacji, że zarówno nauka, jak religia, wykraczają czasami poza swoje granice: religia stawiając dające się naukowo przetestować twierdzenia o naturze, a nauka przez wyciąganie z natury wniosków dotyczących etyki lub przekonań społecznych. Oczywistym przykładem pierwszego jest amerykański kreacjonizm, który ostatnio wsławił się krucjatą zmierzającą do zmniejszenia miejsca ewolucji w programach szkolnych w Kansas. Z drugiej strony, naukowcy – szczególnie w psychologii ewolucyjnej – próbują czasami opierać zasady moralne i społeczne na naszej historii ewolucyjnej.


Na przykładach Darwina, Galileusza, kardynała Newmana i innych naukowców i teologów Gould pokazuje, że te naruszenia terytorialne zachodziły na całej przestrzeni dziejów nauki i religii. Jego celem jest zapobieżenie powtarzaniu się tego zjawiska przez zaproponowanie zasady pojednania nazwanej „Nienachodzące na siebie magisteria” [Non-Overlapping Magisteria], którą obarczył niezgrabnym akronimem “NOMA”. Ta zasada pozostawia zarówno religię, jak naukę z ważnymi, ale odrębnymi zadaniami:


“Nauka próbuje dokumentować faktyczny charakter świata natury i zbudować teorie, które koordynują i wyjaśniają te fakty. Religia, z drugiej strony, działa w równie ważnej, ale całkowicie odmiennej dziedzinie ludzkich celów, znaczenia i wartości – przedmiotach, które faktograficzna dziedzina nauki może naświetlić, ale nigdy nie może ich rozwiązać”. [s. 4)]


Gould przyznaje tym magisteriom równy status i twierdzi, że musimy uznać wartość obu. Wzywa do poważnego dialogu między religią i nauką nie po to, by je zjednoczyć, ale by zachęcić do większej harmonii i wzajemnego zrozumienia.


To jest interesująca propozycja i jest niemal tak stara, jak same nauka i religia. Ale Gould idzie dalej i wpada w tarapaty. Po pierwsze, nigdy nie definiuje „religii”. Chociaż to, co uważamy za “naukę” jest dość dobrze ustalone, “religia” może znaczyć różne rzeczy, włącznie z samymi instytucjami religijnymi, doktryną kościelną, przekonaniami znanych teologów, praktykami religijnymi zwykłych ludzi i tak dalej. Fakt, że Gould nie wyjaśnił tego kluczowego terminu, martwi sam w sobie, ale powoduje nieuleczalne pomieszanie w połączeniu z drugim problemem: jego niechęcią do trzymania się jednej definicji NOMA. Zamiast tego przedstawia kilka wersji, które używa zamiennie.


Najpierw wyobraża sobie NOMA jako wizję utopijną. W idealnym świecie religia i nauka logicznie stworzyłyby harmonijne, nienachodzące na siebie dziedziny aktywności. Gdyby to było wszystko, co Gould mówi, moglibyśmy zaakceptować to jako miły banał i pójść dalej. Wierzy on jednak, że tę utopię trzeba zrealizować: nauka i religia powinny być tak zbudowane, by pozwolić na pokojową koegzystencję. Dlatego też przedefiniowuje NOMA jako „potencjalną harmonię różnic między nauką a religią, obie właściwie pojmowane i odgraniczone” [s. 43]. Słowo „właściwie” jest tutaj czerwoną flagą. Łatwo jest wyobrazić sobie „właściwą” naukę – olbrzymia większość naukowców wykonuje swój zawód jako całkowicie materialistyczne przedsięwzięcie. Ale co jest „właściwą” religią? Wydaje się, że to jest religia, która nie zachodzi na naukę.


Niestety, rzeczywista religia jest często i uparcie niewłaściwa, bo przekonania religijne wielu ludzi są w całkowitym konflikcie z ustaleniami nauki. Ewolucja dostarcza najbardziej znanego przykładu – nie tylko fundamentaliści, ale także wielu protestantów i katolików, mormonów, Świadków Jehowy, ortodoksyjnych Żydów, Indian, scjentologów, muzułmanów i hindusów głównego nurtu podpisuje się pod opowieściami kreacjonistycznymi. Przekonania w sprawie pochodzenia człowieka nie są jedynym religijnym naruszeniem NOMA. Wyznawcy Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki wierzą, na przykład, w duchową teorię chorób, a wielu hindusów podziela wiarę Glenna Hoddle’a, że kalectwo jest oznaką byłych występków duchowych. Faktem jest, że religie na całym świecie często zapędzają się na terytorium nauki, czasami z tragicznymi rezultatami. Kto wie, jak wielu umarło, bo bakteria została błędnie zdiagnozowana jako schorzenie duchowe?


Gould najwyraźniej ogranicza religię do poglądów liberalnych teologów zachodnich, z których wielu jest w zasadzie agnostykami, tylko nie używa tej nazwy. Oczywiście jednak religia to coś dużo więcej niż opinie uczonych. Religia obejmuje przekonania, które pomagają ludziom nadać sens ich osobistej rzeczywistości, niezależnie od tego, czy te przekonania nachodzą na naukę. Przez ustawianie się w roli arbitra „właściwej” religii Gould po prostu przedefiniowuje pojęcia, by zadowolić swoją utopijna wizję. W ten sposób NOMA przechodzi kolejną metamorfozę – od rzekomo osiągalnej utopii do faktycznego opisu rzeczywistości. To jest, pozorne starcia między religią i nauką tworzą autentyczny rozdźwięk, ale w rzeczywistości nie dotyczą ani nauki, ani religii. Pisząc o tych autorach, którzy wychodząc z naturalistycznych założeń krytykują religię, Gould stwierdza:


“Jeśli koledzy pragną walczyć z zabobonami, irracjonalizmem, filisterstwem, ignorancją, dogmatem i chmarą innych obelg wobec intelektu człowieka (często także politycznie zamienionych w niebezpieczne narzędzia morderstwa i ucisku), to niech im Bóg błogosławi – ale niech nie nazywają tego wroga ‘religią’”. [s. 209-210]


Niestosowne wtrącanie się naukowców w sens i moralność są dość rzadkie i niemal wszyscy z nas potępiają je i odrzucają. Wielu ludzi religijnych jednak z pewnością oburzy, że NOMA wymaga od nich porzucenia zasadniczych części ich wiary. Niemniej to właśnie wydaje się być receptą Goulda.


Jako przykład iluzorycznego naruszenia NOMA Gould podaje amerykańskie chrześcijaństwo ewangeliczne i jego wojowniczy kreacjonizm. Dla zachowania realności NOMA twierdzi on, że kreacjonizm nie jest właściwą religią ani nawet nie wyrasta z religii. („Religii nie można po prostu zrównać z dosłownym traktowaniem Księgi Rodzaju…” [s.209]). Na poparcie tego poglądu najpierw przedstawia argument, że kreacjonizm propaguje tylko hałaśliwa mniejszość amerykańskich wierzących i że niemal nie istnieje on w innych krajach. Istotnie, jest stosunkowo niewielu kreacjonistów, którzy próbują wkręcać swoją pomyloną „naukę” do szkół publicznych; niemniej badania systematycznie pokazują, że niemal 50% Amerykanów wierzy, iż Bóg bezpośrednio stworzył ludzi w ciągu ostatnich 10 tysięcy lat, a 40% uważa, że kreacjonizm powinien zastąpić ewolucję na lekcjach biologii w szkole. Bez wsparcia tej milczącej większości kreacjoniści byliby bezsilni. Gould deprecjonuje kreacjonizm zauważając , że wśród jego przeciwników jest „olbrzymia większość zawodowych duchownych i uczonych religijnych”. [s. 129] Także tutaj „religią” jest pogląd intelektualnych teologów. Wreszcie utrzymuje on, że kreacjonizm jest w rzeczywistości ruchem społeczno-politycznym, który nie ma nic wspólnego z religią. Wielu z tych, którzy walczą z kreacjonizmem, nie zgodziłoby się. Nie zgodziliby się również sami kreacjoniści, którzy szczerze wierzą, że nauczanie ewolucji podważa autorytet Biblii, moralność i duchowy sens życia. Gould ma jednak rację, kiedy mówi, że poglądy fundamentalistyczne mają społeczno- polityczne reperkusje. W przemówieniu, który wydawałoby się surrealistyczne wszędzie poza Stanami Zjednoczonymi, kongresmen Tom DeLay wskazał oskarżycielskim palcem na Darwina po strzelaninie w szkole w Littleton w Kolorado: „nasz system szkolny uczy dzieci, że są tylko gloryfikowanymi małpami, które wyewolucjonizowały z jakiejś pierwotnej zupy z błota”.


Również inne argument podawane przez Goulda opierają się na budzących wątpliwości analizach. Ograniczę się do jednego przykładu: jego twierdzenia, że religia jest (i powinna być) głównym źródłem moralności. To twierdzenie ignoruje ożywioną debatę o źródłach przekonań etycznych. Czy religia tworzy bezpośrednio poglądy moralne, czy jedynie kodyfikuje i wzmacnia moralność zaczerpniętą ze źródeł świeckich? Mogą istnieć jakieś przekonania etyczne wypływające głównie z religii, ale w wielu wypadkach (np. idei równych praw kobiet i mniejszości etnicznych lub niemoralności niewolnictwa) można twierdzić, że instytucje religijne po prostu przyjęły wcześniejsze zmiany moralności świeckiej. I nie muszę chyba wspominać, że ateiści nie są z definicji niemoralni.


Gould wyczuwa tę trudność, ale raz jeszcze zręcznie ją omija przez redefinicję, twierdząc, że cała etyka jest w rzeczywistości religią w przebraniu. Rozróżnianie tych dwóch, powiada, jest „kłótnią o etykietki” i postanawia „traktować jako fundamentalnie religijne (dosłownie, wiążące nas razem) wszystkie moralne rozprawianie o zasadach, które może przybliżyć do ideału uniwersalnego braterstwa ludzi” [oba cytaty ze strony 62]. No cóż, jeśli to jest religia, możemy bez poczucia winy zamienić niedzielną mszę na ożywioną dyskusję w pubie.


Od Goulda czytelnikom należy się coś więcej niż uproszczone i budzące wątpliwości argumenty, sklecone razem w imię dobrej sprawy. Rock of Ages jest książką niespójną i chyba  zestawianą w pośpiechu. Trzy rozdziały są zszywką z jego wcześniejszych esejów, a szwy łatwo dostrzec. Także proza jest znacznie poniżej normalnego, wysokiego standardu Goulda; aż nazbyt często jego pióro wydaje się lecieć na automatycznym pilocie (np., “Science and religion interdigitate in patterns of complex fingering, and at every fractal scale of self-similarity.”). [s.65] [Religia i nauka splatają się w złożony wzór aplikatury na każdej skali fraktalnej wzajemnego podobieństwa.] 


W sumie, Rocks of Ages jest nieciekawą kłótnią o etykietki i nie wnosi znaczącego wkładu w debatę nauka/religia. NOMA zaś staje się irytującym akronimem dla utopii, która, jak wszystkie utopie, nigdy nie istniała i nigdy nie zaistnieje. Religia będzie zawsze wdzierać się na terytorium nauki i naukowcy będą zawsze podnosić głos przeciwko wpełzającemu obskurantyzmowi. Jak rozumiał Izajasz, kiedy przepowiadał harmonię między bestiami, potrzeba cudu, by pogodzić to, co jest nie do pogodzenia: „lew też będzie zjadał słomę jak wół”.


My take on NOMA: an old book review

Why Evolution Is True, 28 września 2014

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Jerry A. Coyne

Profesor na wydziale ekologii i ewolucji University of Chicago, jego książka "Why Evolution is True" (Polskie wydanie: "Ewolucja jest faktem", Prószyński i Ska, 2009r.) została przełożona na kilkanaście języków, a przez Richarda Dawkinsa jest oceniana jako najlepsza książka o ewolucji.  Jerry Coyne jest jednym z najlepszych na świecie specjalistów od specjacji, rozdzielania się gatunków.  Jest wielkim miłośnikiem kotów i osobistym przyjacielem redaktor naczelnej.