Cierpienie palestyńskie
Choć „kwestia palestyńska” od dziesięcioleci jest w centrum reflektorów mediów kosztem znacznie większych problemów humanitarnych i politycznych, tak naprawdę nikt nie dba o los Palestyńczyków, ani ich przywódcy, którzy pogrążają swoich nieszczęsnych wyborców w katastrofalnych konfliktach, zamiast wykorzystać liczne okazje zbudowania własnej państwowości (które mieli od czasu raportu Komisji Peela w 1937 r.), ani państwa arabskie, które bezczelnie manipulują sprawą palestyńską dla własnych celów; ani politycy zachodni, ani media, NGO, aktywiści praw człowieka i przywódcy kościołów okazujący pełne zadufania oburzenie na izraelskie działania obronne.
Gdyby spór Palestyńczyków toczył się z Arabami, muzułmanami lub jakimkolwiek innym, nie-żydowskim przeciwnikiem, przyciągałby zaledwie ułamek tego zainteresowania, jakie przyciąga obecnie. Nikt w społeczności międzynarodowej nie zwraca żadnej uwagi na trwające maltretowanie Palestyńczyków w całym świecie arabskim, od Arabii Saudyjskiej do Libanu, który pozbawia swoją liczącą 500 tysięcy populację palestyńską najbardziej podstawowych praw człowieka, od prawa posiadania nieruchomości, do odmowy prawa zatrudnienia w licznych zawodach i swobodnego przemieszczania się. Nie było też międzynarodowych protestów, kiedy kraje arabskie wydalały lub masakrowały na wielką skalę mieszkających tam Palestyńczyków. Fakt, że całkowicie przesiąknięty kulturą Zachodu król jordański Hussein zabił w ciągu jednego miesiąca więcej Palestyńczyków niż Izrael zabił przez dziesięciolecia, nigdy nie stanowił zarzutu wobec niego ani nie naruszył jego reputacji człowieka pokoju.
Jak rzekomo pro-palestyński dziennikarz Robert Fisk napisał we wspomnieniach, “trudno znaleźć powód do krytykowania” króla Husseina.
Masakra w 1991 r. tysięcy niewinnych Palestyńczyków, którzy żyli i pracowali w Kuwejcie (i wygnanie większości spośród ich liczącej 400 tysięcy populacji) przeszła praktycznie rzecz biorąc niezauważona przez media międzynarodowe, podobnie jak zamordowanie tysięcy Palestyńczyków podczas trwającej w Syrii wojnie domowej i wpędzenie niezliczonych innych w nędzę i głód.
Równocześnie każda ofiara palestyńska lub arabska z rąk izraelskich staje się natychmiastowym przedmiotem krytyki międzynarodowej.
Weźmy szczegółowe relacje na temat militarnej akcji odwetowej Izraela w Libanie (2006) i w Gazie (2008-9, 2012), ale nie ataków Hezbollahu i Hamsu, które je wywołały, w odróżnieniu od totalnej obojętności na znacznie bardziej krwawe konflikty trwające w tym samym czasie na świecie. Na przykład, 19 lipca 2006 r. pięć tysięcy żołnierzy etiopskich najechało Somalię, twierdząc, że jest to akcja zmierzająca do „usunięcia” groźby islamistycznej wobec rządu. Miesiąc później artyleria Sri Lanki zbombardowała terytorium opanowane przez Tygrysów Tamilskich, czego wynikiem było masowe wysiedlenie i ponad 500 ofiar śmiertelnych w tym około 50 dzieci, po tym, jak lotnictwo Sri Lanki zbombardowało sierociniec. Żadne z tych wydarzeń nie zwróciło uwagi mediów, nie mówiąc już o zwoływanu nadzwyczajnych posiedzeń Rady Bezpieczeństwa ONZ. Również krwawa łaźnia w Iraku w tym samym czasie (z około 3 tysiącami zabitych miesięcznie z rąk bojówkarzy islamistycznych) zapadła w nicość, bo świat koncentrował się na Libanie. Tak samo zresztą jak obecnie ignoruje się masakry w Syrii i Iraku.
A co z długotrwałym ludobójstwem w Darfurze z około 300 tysiącami zabitych i co najmniej 2,5 miliona uchodźców? Albo wojną w Kongo z ponad czterema milionami zabitych lub wygnanych z domów, lub Czeczenią, gdzie zginęło około 150-160 tysięcy ludzi a jedna trzecia populacji została bez dachu nad głową w wyniku działań armii rosyjskiej? Nie było żadnych demonstracji masowych z powodu tych tragedii, a organizowano je podczas kryzysów w Libanie i w Gazie.
Nie powinniśmy też zapominać, że Hezbollah był oskarżony o popełnienie dziesiątków międzynarodowych zamachów terrorystycznych od Brukseli do Buenos Aires.
Reakcja na zamach terrorystyczny 18 lipca 1994 r. na Izraelsko-Argentyńskie Towarzystwo Pomocy Wzajemnej, ośrodek społeczny obsługujący dużą populację żydowską Buenos Aires, pokazuje jak wielki kontrast dzielił doniesienia medialne o wydarzeniach w Libanie w 2006 r. Był to najgorszy zamach terrorystyczny w historii Argentyny, w którym zginęło 100 osób a ponad 200 osób było rannych. W tym zamachu zginęło więcej ludzi niż w jakiejkolwiek pojedynczej akcji w wojnie 2006 r. w Libanie. Niemniej BBC, która chlubi się rzetelnym prezentowaniem wydarzeń na całym świecie, nie uznała tego potwornego zamachu za wartego wzmianki w swoich wiadomościach wieczornym. Kiedy otrzymali skargę od normalnie nieśmiałego Board of Deputies, organizacji parasolowej Żydów brytyjskich, korporacja przesłała rodzaj przeproszenia, twierdząc, że pominięcie tej informacji było wynikiem tego, iż był to wyjątkowo bogaty w wydarzenia dzień.
Jakie były wydarzenia tego dnia, które odwróciły uwagę BBC od masakry w Argentynie? Przegląd gazet ujawnia brytyjską premierę nowego filmu Stevena Spielberga, Flintstonowie, na którą przybył książę Walii. Był to także dzień, w którym powrócił do Wielkiej Brytanii Gavin Sheerard-Smith, wychłostany i uwięziony na sześć miesięcy w Katarze za posiadanie i sprzedawanie alkoholu, oraz dzień, w którym David MacGregor, cierpiący na agorafobię człowiek, który został skazany na dwa tygodnie więzienia za niezapłacenie podatku, otrzymał unieważnienie tego wyroku. Istotnie, dzień pełen wydarzeń.
Przy tej obojętności BBC wobec masakry Żydów argentyńskich przez Hezbollah, nie stanowi również zaskoczenia fakt, że korporacja ta, wraz z większością mediów świata, ignorowała niemal codzienne ataki rakietowej tej organizacji militarnej na północną granicę Izraela, nie wspominając o nieprzerwanym potoku rakiet i pocisków z Gazy wystrzeliwanych od chwili wycofania się Izraela z tego terytorium w 2005 r.
I dlaczego miałyby nie ignorować? Zabijanie Żydów i niszczenie ich własności nie jest żadną nowością. Przez tysiąclecia krew żydowska była tania (jeśli nie wręcz darmowa) w całym świecie chrześcijańskim i muzułmańskim, gdzie Żyd był symbolem bezsilności, odwiecznym workiem treningowym i kozłem ofiarnym za wszystkie nieszczęścia, jakie spadały na społeczeństwo. Nie ma więc powodu, dla którego Izrael nie miałby pójść w ślady tych minionych pokoleń, uniknąć antagonizowania swoich arabskich sąsiadów i wykazywać powściągliwość, kiedykolwiek jest atakowany. Ale nie, zamiast znać swoje miejsce bezczelne państwo żydowskie zrzekło się swojej roli historycznej przez egzekwowanie ceny za krew żydowską i zwycięską walkę z oprychami, którzy jak dotąd mogli bezkarnie dręczyć Żydów. To dramatyczne odwrócenie ról historycznych z pewnością jest niemoralne i nie do przyjęcia. Z tego wywodzi się oburzenie społeczności międzynarodowej i dostarczanie przez światowe media niekończących się opowieści o najmniejszych szczegółach „nieproporcjonalnej” odpowiedzi Izraela, ale nie mają miejsca na opisanie cierpień i zniszczeń po stronie izraelskiej.
Sytuacja prawdziwie głęboko przygnębiająca. Jak długo Palestyńczycy są wykorzystywani jako bicz na Żydów, a ich domniemane prześladowanie potwierdza tysiącletnią demonizację Żydów, Izrael nigdy nie otrzyma pozwolenia na obronę swojej ludnosci, bez napotkania się na oskarżenia o używanie „nieproporcjonalnej siły” – oskarżenia, jakich nigdy nie kieruje się wobec żadnej innej obleganej demokracji. Przywodzi to na myśl klasyczny, antysemicki stereotyp Żyda, jako zarówno apodyktycznego jak żałosnego, zarówno bezradnego jak krwiożerczego. Jak pisał znany amerykański pisarza David Memet: „Mówiono światu, że Żydzi używali krwi do odprawiania ceremonii religijnych. Obecnie świat wydaje się sądzić, że Żydzi nie potrzebują krwi do celów kulinarnych, a jedynie rozkoszują się jej rozlewaniem na ziemię”.
Źródło: Palestinian suffering used to demonize Israel
Jerusalem Post, 21 lipca 2014
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Efraim Karsh
Profesor nauk politycznych, kieruje wydziałem Middle East and Mediterranean Studies na King's College w Londynie.
Od Redakcji
Zachodni dziennikarze masowo korzystają z materiałów „Elektronicznej Intifady”. Nie z wszystkich. Jednym założycieli tej akcji jest amerykańsko palestyński dziennikarz, Ali Abunimah, gorący zwolennik „jednego państwa”. Nie wszystkie jego artykuły są rozchwytywane przez zachodnią prasę. Żadnego zainteresowania nie wzbudził na przykład jego artykuł z 13 stycznia 2014 roku , w którym opisywał tragedię Palestyńczyków w znajdującym się pod Damaszkiem obozie Yarmuk. Przed wybuchem wojny domowej w Syrii w obozie tym mieszkało 160 tysięcy Palestyńczyków. Od początku wojny obóz był systematyczny bombardowany przez armię rządową. Jak pisze Abunimah, w czerwcu 2014 roku w obozie pozostało już tylko 20 tysięcy ludzi, został otoczony i pozbawiony dostaw wody, żywności i elektryczności. Autor pisze o masowym umieraniu dzieci i dorosłych z głodu. Protestujących na ulicach europejskich miast nikt nie zauważył. Jedyna demonstracją, o której słyszałem, miała miejsce w Gazie. Kampanie Solidarności z Palestyną nie obejmują Palestyńczyków umierających z głodu pod bombami, jeśli nie można za ich śmierć obarczyć winą Żydów.