Rozprawa między panem, zupą i szatanem


Marcin Kruk 2014-04-18


Bogowie to modele teoretyczne powiada Vic Stenger i ja się z nim całkowicie zgadzam. Nie zwalajmy na objawienie, bogowie są tworem wybujałej wyobraźni, chyba że nasza wiara jest apofatyczna, wówczas tworzymy modele tego, czym oni nie są.

W miarę postępów nauki wyłaniają się potrzeby uzgodnienia modelu boga z tym, co jest prawie pewne, a co wiemy w oparciu o odkrycia naukowe. Spada zapotrzebowanie na siłę roboczą w rolnictwie, wzrasta liczba zatrudnionych w nauce, ale jest jeszcze gorzej, bo nie tylko dziesiątki milionów ludzi w ten lub inny sposób zajmuje się nauką, ale setki milionów w ten lub inny sposób zaczyna odczuwać dysonans poznawczy między tym, co najpierw opowiada babcia, potem ksiądz, a potem (jak ktoś ma cierpliwość czytania tych uczonych rozważań) uczeni w świętych pismach teologowie, a tym, o czym najpierw opowiadają nauczyciele, a potem co sami czytamy w doniesieniach o postępach nauki.

 

Oczywiście możemy kochać babcię inaczej i szanować ją z pełną świadomością, że babcia nie posiada wolnej woli i prezentując nam pewien model teoretyczny pewnego boga podejmowała podwójnie ślepą próbę wpuszczenia nas w maliny. Czasem jednak urok babci jest tak przemożny, że nie ma innej rady, jak radzenie sobie z dysonansem poznawczym jednostki wpuszczonej w teologiczne maliny, a zarazem świadomej, że coś tu chyba nie gra.

 

Uwolniona z rolnictwa siła robocza trafiała początkowo głównie do armii i zakonów, i liczba pracujących nad badaniem i rozwojem modeli bogów rosła lawinowo, nie przyczyniając się specjalnie do wzrostu technicznej innowacyjności i dalszego spadku zapotrzebowania na siłę roboczą w rolnictwie. Konkurujące między sobą armie i zakony zgłaszały jednak pewne zapotrzebowanie na innowacyjność inną niż na polu teologicznym, ponieważ modły były mało skuteczne i nie dawały ani gwarancji zwycięstwa w bitwach, ani możliwości gromadzenia bogactw większych niż mieli konkurenci.

 

Powiązana z różnymi modelami bogów innowacyjność była ceniona, ale bez przesady, co mogło być spowodowane bardzo wysoką oceną tradycji jako źródła autorytetu i mądrości. Nad masami babć czuwała armia męskich pasterzy, a ci wiedzieli, że wszystko, co nowe, może być zagrożeniem dla wszystkiego, co stare, a wszystko, co dobre, było oparte na tym, co nienaruszone, czyli, niezależnie od przydzielonego modelu boga, hasło „Trwam” pozostawało na multipleksie teraz i zawsze, a tworzenie nowych modeli teoretycznych boga lub bogów nie było dobrze widziane.

 

Czasem jednak stary model boga wymagał nowej kontekstualizacji, z której wyłaniał się nowy paradygmat trwania, pozwalający na adaptację dysonansu poznawczego wiernych, którzy w miarę uwalniania siły roboczej z rolnictwa mieli coraz więcej czasu wolnego na zadawanie zbędnych pytań.  Obrona „Trwam” wymagała mimo wszystko pewnej innowacyjności zarówno technicznej, jak i intelektualnej.

 

Tak czy inaczej, dotarliśmy do punktu, w którym liczba wiernych zdających sobie sprawę z faktu, że ewolucja jest faktem, osiągnęła nie tylko pewną masę krytyczną, ale (co wydaje się jeszcze gorsze) lawinowo zaczął wzrastać procent takich osób wśród babć, co mimo obecności na multipleksie stanowi poważne zagrożenie dla trwania powszechnej akceptacji modelu stworzenia opartego na glinie i chuchaniu. Dysonans poznawczy zaczyna brzmieć jak heavy metal.

 

Wielu teologów zdaje sobie dziś sprawę z faktu, że multipleks, nie multipleks, trwanie jest zagrożone i potrzebny jest nowy inteligentny paradygmat akceptowalny dla babć nowej generacji.

 

Model boga osobowego, z siwą brodą, w białej sukni, obutego w sandały odrobinę się przeżył, zaś świadomość kwantowa, bezcielesna, niezakotwiczona w materii, wydaje się być dla babć mało użyteczna, właściwie wręcz niefunkcjonalna w przekazie międzygeneracyjnym. Ludzkość stoi przed poważnym problemem, który zapewne będzie przezwyciężała metodą prób i błędów.

 

Stoimy przed pytaniem, czy ostrożnie korygować tradycyjne modele bogów, czy trzeba zmienić wszystko, żeby nic nie zostało zmienione? (Są tu również szwadrony trwania przy modelu wyjściowym, ale nie o nich tu mowa, bo to kompletny teologiczny lamarkizm.)  

 

Centralnym problemem pozostaje stworzenie, bo bez stworzenia wszystkiego przez jakąś świadomość poprzedzającą wszelkie istnienie konstrukcja modelu boga wydaje się być niemożliwa.

     

Krótko mówiąc stoimy przed dylematem, czy na początku było słowo, czy jakieś bóg wie co? Bóg osobowy już się raczej nie obroni, więc zostaje nam gołe słowo. Czyste słowo w sobie i dla siebie poprzedzające wszystko. Co więcej, musimy założyć, że nie było to jedno słowo, bo jedno słowo nie dałoby rady. Więc na początku musiało być dużo gadania, tyle, że nie było ust. Były to słowa pomyślane, ale nie było mózgu, była to świadomość jako taka osadzona w nicości. Pytanie czy była to świadomość uprzejma, czy taka biblijnie obcesowa? Świadomość mówiąca „niech się stanie”, czy mówiąca „niech się stanie, proszę”? (Ostatecznie noblesse oblige.)

 

O ile kwestię powstania samej materii możemy na pierwszym etapie międzygeneracyjnego przekazywania  propedeutyki stworzenia próbować pominąć, o tyle powstanie życia na Ziemi jest w relacjach między babcią i wnukami kwestią niezbywalną.  Tu właśnie pojawia się pytanie o komunikację między bogiem-bezosobową świadomością a zupą prebiotyczną.

 

Hipoteza takiej rozmowy nie jest jeszcze gotowym modelem teoretycznym, który można przekazać babciom, jest to zaledwie propozycja, którą trzeba poddać testom Ducha Świętego.

 

Nauka nie odpowiedziała nam jeszcze na pytanie o moment i sposób pojawienia się wody na Ziemi, twierdzi jednak, że życie zaczęło się w wodzie. Mamy tu kilka hipotez i stosunkowo najwięcej zamieszania jest wokół tak zwanej zupy prebiotycznej, czyli jakiegoś miejsca, gdzie się solidnie gotowało i gdzie było dużo składników. Tam właśnie prawdopodobnie pojawił się bóg-bezosobowa świadomość z ulepionym przez siebie prototypem zwierzęcia na swój obraz i podobieństwo i poprosił zupę o uruchomienie produkcji seryjnej z mięsa, krwi i kości.

 

Zupa próbowała się wykręcać, mówiąc że zajmie to bardzo dużo czasu. Jednak bóg – bezosobowa świadomość zapewnił zupę, że nie ma pospiechu, że doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, iż nie od razu Kraków zbudowano.

 

I tu pojawia się postać bezosobowego szatana, o którym teolog apofatyczny powiedziałby tyko, że nie jest dobry. Bezosobowy szatan jest również wolną od partnerskich związków z  materią świadomością, ale świadomością wredną. Otóż mamy powody by podejrzewać, że bezosobowy szatan mieszał w tej zupie, powodując, że pewne efekty procesu ewolucyjnego sprawiają wrażenie jakby były sprzeczne z dobrą bezosobową świadomością.

 

W międzygeneracyjnym przekazie propedeutyki stworzenia (a pamiętajmy, że nasz model teoretyczny ma mieć zastosowania praktyczne), musi być miejsce na dwa kamienie węgielne – pierwszy, że świadomość poprzedzała istnienie, drugi, że bezosobowy bóg nie musiał tchnąć duszy w glinianą kukłę, ale musiał to zrobić, w którymś momencie rozwoju gatunku Homo.

 

Zasadnicze kwestie musiały zatem rozstrzygnąć się podczas rozmowy między Panem, zupą, a szatanem, z której nie mamy zapisów i która w pewnym sensie jest brakującym ogniwem naszej wiedzy o stworzeniu przez bezosobowego boga i o intrygach bezosobowego szatana. Musimy zapytać wody, która jak wiadomo pamięta wszystko. Nauka nie potrafi jeszcze komunikować się z wodą, a propozycja zdania się w tej kwestii na innowacyjność babć jest kusząca, ale z punktu widzenia metodologii trudna do zaakceptowania.

 

W tej sytuacji trzeba wracać do poprawiania zeszytów, bo nie będę wiedział co  powiedzieć dzieciom.