Dzisiejsza młodzież 




Andrzej Koraszewski 2013-12-20

Zapytał kiedyś Jerry skąd u nas w domu ten tłum młodych, pięknych i piekielnie inteligentnych kobiet? No cóż, biegały do szkoły, podtrzymując świat swoimi oddechami, a po szkole, albo podczas wakacji wpadały na Wiślaną. Cały czas rosły, wybierały szkoły, przychodziły po książki, wybierały studia, przyprowadzały swoich chłopców, wyjeżdżały na studia, wracają i wpadają na herbatę, żeby opowiedzieć o swoim świecie.

 


Podobno gdzieś w Talmudzie jest takie zdanie, że świat podtrzymują oddechy dzieci biegnących do szkoły. Talmudu nigdy nie czytałem, ale to zdanie lubię bardziej niż inne zdania (a niektórych zdań to wcale nie lubię).


Z Moniką było troszkę inaczej, była w drugiej klasie gimnazjum i któregoś dnia zadzwoniła ze stanowczym żądaniem, że mam przyjechać do Grudziądza i stawić czoła pewnemu kreacjoniście. Dyskusje z kreacjonistami to nie moja czapka śliwek, bo kreacjoniści uwielbiają grę w pomidora, a ja już dawno z tego wyrosłem. Młoda dama mówiła tak przepięknym wileńskim akcentem, że słuchałem nieuważnie, zastanawiając się, czy poprosić ją, żeby powiedziała "Litwo, ojczyzno moja...", czy próbować się  powstrzymać. Mówiłem stanowczo, że nigdzie się nie wybieram, a ona z tym swoim zaśpiewem, że pięknie prosi. No i co? No i nic, pojechałem, a Monika wkradła się w nasze życie. Czasem przyjeżdża, czasem tylko pisze, albo dzwoni.

Po inauguracji "Listów z naszego sadu" Monika napisała: "Piękna, przepiękna nowa sadowniczo-kocia strona :)". Dodając natychmiast, że tęskni bardzo.

Świat podtrzymują oddechy dzieci biegnących do szkoły. Kiedy poszedłem na pierwszą emeryturę zastanawialiśmy się z Małgorzatą, co dalej. (Dziwna sprawa z tym naszym zastanawianiem się. Kiedyś pojechaliśmy na urlop do Europy, zjeżdżamy w Calais z promu i pierwsze rondo musiałem trzy razy objeżdżać, bo zastanawialiśmy się, czy jedziemy do Hiszpanii, czy do Holandii, a że właśnie podpisano Traktat w Maastricht, to po trzecim okrążeniu skręciliśmy w lewo, bo trzeba było zobaczyć gdzie, kto i dlaczego.) Wysyłaliśmy przez lata do wiejskiej szkoły kolorowe książeczki z angielskim bajkami; przed moją emeryturą podczas wakacji pojechaliśmy do Polski i przy okazji odwiedziliśmy parę wiejskich wspaniałych nauczycieli, którzy byli odbiorcami i użytkownikami tych naszych przesyłek. W pewnym momencie Małgorzata zapytała - "a może tu" i natychmiast przestaliśmy się zastanawiać. Kupiliśmy dom, zaczęliśmy go remontować, a potem poszedłem do miejscowej szkoły i zapytałem, czy chcą, żebym poprowadził kółko dziennikarskie dla dzieciaków. Chcieli.

Z Dobrzyniem związana jest legenda o Nawojce, dziewczynie z XV wieku, która tak bardzo chciała się uczyć, że przebrała się za chłopaka i pojechała do Krakowa. Więc nasza szkolna gazetka miała tytuł "Nawojka", a ja mogłem się przyglądać z bliska jak właściwie one podtrzymują ten świat swoimi oddechami.  

Czy coś się udało? Pewnie się udało, jeśli ciągle przychodzą zdawać sprawę z podbijania świata i grzebać w książkach.  



 Z Hili przyjaźnią się wszystkie, a sama Hili wylądowała u nas za sprawą Anetki, która przyniosła kociaka, twierdząc stanowczo, że oddaje go w dobre ręce. 



Agnieszka zagląda teraz rzadko, skończyła prawo, pisze doktorat. Jak przystało na prawniczkę, pryncypialna, stanowcza i konsekwentna (dobrze, że jej cudowny uśmiech rozprasza tę pryncypialność).


Jej młodsza siostra Justyna to poniekąd dowód na przewagę wpływu genów nad środowiskiem. Ci sami rodzice, ta sama szkoła, to samo miasteczko, ale widać wkradły się geny po różnych dziadkach, bo Justyna spontaniczna, zwariowana, z głową pełną głupich pomysłów i z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Studiuje na politechnice budownictwo. Uparła się, że będzie studiować po  angielsku, a na upartych nie ma rady, chociaż pierwszy rok kosztował ją tyle, że czasem o trzeciej w nocy pisała liściki o znużeniu.


Marta postanowiła mówić po angielsku jak Stephen Fry, co po wysłuchaniu wszystkich tomów Harry Pottera na taśmach całkiem dobrze jej się udało, szukała siebie na japonistyce, ale po licencjacie rzuciło ją w projektowanie mody.


Lidka, dziewczyna z głową w chmurach, pewnie dlatego, że do dziś pamiętam, jak mi serce  podeszło do gardła, kiedy wlazła na dach i zadowolona z siebie patrzyła na nas z wysokości. Teraz pani magister farmacji, z głodem dalszej nauki i marzeniem o pracy naukowej.


Justyna to perła w mojej "nawojkowej" koronie. Nie zamierzałem z nich robić dziennikarek, przeciwnie odradzałem, powtarzałem, że dziennikarstwo to paskudny zawód, ale warto nauczyć się sztuki dostrzegania otaczającego nas świata. Uczyliśmy się widzieć, opowiadać o tym co widzimy, unikając pochopnych  sądów. Justyna zdolność opowiadania o tym co widzi miała we krwi i niejeden raz parskałem śmiechem, jak opisywała swój dom, zwierzęta, czy własne wyczyny.

Z dziesięciu roczników ona jedna wytrwała w postanowieniu, że będzie dziennikarką, ale nie byle jaką, korespondentem naukowym, kimś kto umie po ludzku opowiadać zwykłym ludziom o nauce. Kończy biologię, studiuje obok dziennikarstwo, planuje doktorat (bo co to za korespondent naukowy, który nie siedzi głęboko w nauce), w weekendy pracuje w zoo z szympansami i marzy o Instytucie Maxa Plancka, bo tam mają większe stado szympansów i robią ciekawsze badania.

Kręci się tych młodych ludzi w naszym domu dużo więcej i czasem z małpią złośliwością mówię, że każdy spotyka taką dzisiejszą młodzież na jaką zasługuje. Dużo w tym przesady, dużo dumy, i trochę żalu, że nie mogę już tego opowiedzieć pani Marii Baranowskiej, mojej nauczycielce polskiego z technikum, w której maleńkim mieszkaniu kłębiliśmy się siedząc na czym się da (głównie na podłodze) i rozmawiając o czym się da, spierając się o to, co widzimy, a Maria czasem mówiła nam o złudzeniach i o ludzkim mózgu, który jest namiętnym oszustem.



Foto. Andrzej M.
Nic by z nawojkowych zabaw nie wyszło, gdyby nie Elżbieta, polonistka z tutejszego gimnazjum, z tą samą ambicją, którą miała Maria, żeby ciągle budzić młode umysły z kulturowego odrętwienia.

Czasem słucham opowieści o "dzisiejszej młodzieży", nieodmiennie połączone z westchnieniem "za moich czasów...".