Paradoksalne cechy genetyki inteligencji


Matt Ridley 2013-12-18


Mój kolega piszący do “Timesa”, krykiecista Ed Smith, zadał mi bardzo dobre pytanie. Ilu ludzi urodzonych na świecie w 1756 r. mogło zostać Mozartem?  Zastanówmy się nad podobnym pytaniem: ilu Brytyjczyków urodzonych w 1964 r., jeśli otrzymali wykształcenie w Eton i Balliol, mogło osiągnąć to, co osiągnął Boris Johnson? Jasne jest, że nie wszyscy; jest wysoce prawdopodobne, że więcej niż jeden, ale nie jest to jakaś duża liczba.


O co mi chodzi? Nie ulega wątpliwości, że Boris Johnson jest bardzo inteligentnym człowiekiem, niezależnie od tego, że nie poradził sobie z radiowym podstępem z testem IQ, a także, że byłby bardzo inteligentnym człowiekiem, nawet gdyby nie uczył się w Eton i Balliol – o ile nie doświadczałby jakiejś skrajnej deprawacji lub zranienia.

Niedawny wybuch zainteresowania IQ, wywołany najpierw przez Dominica Cummingsa (doradcę Michaela Gove’a), a potem przez Borisa, był w pewnym sensie zachęcający. Jak powiedział mi Robert Plomin, prawdopodobnie najlepszy na świecie ekspert genetyki inteligencji, dawniej była instynktowna reakcja w stylu: „nie daje się mierzyć inteligencji” albo „w żadnym razie nie może to być genetyczne”. Tym razem ton przypomina bardziej: „Oczywiście, jest jakiś wpływ genetyki na inteligencję, ale…”

Dowody z badań bliźniąt, badań dzieci adoptowanych, a także z badań DNA, są nieubłaganie zgodne: wśród dzieci w społeczeństwach zachodnich odziedziczalność punktów IQ wynosi około 50 procent. Druga połowa pochodzi w równym stopniu z rodziny (wspólne środowisko) i z odrębnego, indywidualnego doświadczenia: łutu szczęścia, nauczycieli, przyjaciół.  

Ta procentowa równowaga łatwo prowadzi nas do błędnego wniosku, że geny i środowisko walczą przeciwko sobie. W rzeczywistości są jak dwa filary podtrzymujące łuk: natura powoduje, że szukasz właściwego dla niej środowiska, które wspiera twoją naturę. Tu właśnie sprawy stają się interesujące. Zaakceptowanie genetycznego wpływu na inteligencję prowadzi do pewnych zaskakujących, wręcz paradoksalnych konsekwencji, a niektóre z nich wywracają do góry nogami założenia zarówno lewicy, jak prawicy.

Po pierwsze, gdyby inteligencja nie była w znacznym stopniu dziedziczna, nie byłoby sensu rozszerzać dostępu do uniwersytetów ani starać się wyszukiwać dzieci ze skromnych środowisk, które mają dużo do zaoferowania i dawać im miejsc w szkołach przygotowujących do studiów wyższych oraz w dobrych szkołach prywatnych. Gdyby środowisko było wszystkim, dzieci, które nie miały szczęścia i chodziły do marnych szkół, miałyby nieodwracalnie marne umysły, co jest nonsensem.  Gorzką ironią sporów XX wieku „natura czy środowisko” jest to, że świat, w którym środowisko byłoby wszystkim, byłby niepomiernie bardziej okrutny niż taki, gdzie natura pozwala ludziom uciec z niekorzystnej sytuacji.

Lewica, która opowiadała się za środowiskiem przeciwko naturze, uczy się przyjmować inny pogląd – na przykład w sprawie homoseksualizmu lub upośledzenia umysłowego używa się wpływów genetycznych jako argumentu wzywającego do tolerancji. Niedawny artykuł w „Guardianie” krytykował Borisa, mówiąc, że „system zawodzi utalentowane dzieci”, co zakłada istnienie (genetycznie) utalentowanych dzieci.

Druga niespodzianką jest, że wpływy genetyczne wzrastają z wiekiem. Jeśli mierzysz korelację między IQ bliźniąt jednojajowych i porównujesz ją z korelacją między adoptowanym rodzeństwem, stwierdzisz, że różnica rośnie radykalnie, kiedy stają się starsi. Jest tak głównie dlatego, że rodziny kształtują środowisko małych dzieci, podczas gdy starsze dzieci i dorośli wybierają i szukają środowisk, które pasują do ich wrodzonych preferencji, wzmacniając w ten sposób naturę.

[Patrz nowa praca: Briley, D. A. , & Tucker-Drob, E. M. (w druku). Explaining the increasing heritability of cognitive ability over development: A meta-analysis of longitudinal twin and adoption studies. “Psychological Science”.]

Wynika z tego — trzecia niespodzianka — że wiele z tego, co nazywamy “środowiskiem” okazuje się samo być pod wpływem genetycznym. Dzieci, które są bardzo dobre w czytaniu, prawdopodobnie mają rodziców, którzy dużo czytają, szkoły, które dają im specjalne możliwości i przyjaciół, którzy polecają im książki. Tworzą dla siebie przyjazne czytaniu środowisko. Na dobrze udokumentowany związek między statusem społecznoekonomicznym i IQ, interpretowanym rutynowo jako efekt środowiskowy, „w znaczącym stopniu wpływają czynniki genetyczne”, jak pisze profesor Plomin i jego współpracownicy. Być może inteligencja to nie tylko uzdolnienia, ale i głód uczenia się.

Czwartą niespodzianką jest to, że im lepsza gospodarka, edukacja i dobrobyt, tym bardzie odziedziczalne będzie IQ. Podobnie jak dodatkowa żywność uczyni cię bystrzejszym, jeśli jedzenia jest mało, ale nie zrobi tego, jeśli jesteś grubasem, to samo dotyczy zabawek, nauczycieli, książek i przyjaciół. Kiedy masz już wystarczającą ilość tych rzeczy, posiadanie więcej nie uczyni różnicy. Tak więc różnice spowodowane środowiskiem zanikną. W świecie, w którym jedni głodują, a inni są królami, różnice są głównie środowiskowe. W świecie, w którym wszyscy uczęszczaliby do Balliol, główna pozostająca różnica będzie genetyczna. Reformatorzy społeczni rzadko uświadamiają sobie ten fakt – im bardziej wyrównujemy szanse, tym bardziej ludzie, którzy dotrą na szczyt będą genetycznie utalentowani.

To zaś doprowadza nas do ostatniego paradoksu: świat z doskonałą ruchliwością społeczną będzie okazywał bardzo wysoką odziedziczalność. Dzieci rodziców wykształconych w Balliol będą w nieproporcjonalnym stopniu kwalifikowały się do Balliol, bo odziedziczyły zarówno uzdolnienia, jak apetyt na środowisko, które wzmacnia te uzdolnienia. Wysoka korelacja między osiągnięciami rodziców i potomstwa w żadnym razie nie wskazuje na to, że rodzice dają dzieciom niesprawiedliwe przewagi środowiskowe, ale że szanse są wyrównywane, choć powoli i niejednolicie. Jak mówi profesor Plomin: „Na odziedziczalność można patrzeć jak na indeks merytokratyczności ruchliwości społecznej”.

Ponadto kojarzenie selektywne prawdopodobnie wzmacnia ten trend. To znaczy, 100 lat temu, kiedy kobietom nie pozwalano zbliżać się do uniwersytetów, profesor Branestawm {P:1|Bohater serii książek dla dzieci. przyp. tłum.] wybrał za żonę dziewczynę z sąsiedztwa, ponieważ dobrze prasowała jego koszule, podczas gdy dzisiaj żeni się z inną profesor, ponieważ pisze ona tak zachwycające równania o mechanice kwantowej i mają dzieci, które są profesorami do kwadratu.

Daleko nam jeszcze do równości szans, ale kiedy do tego dotrzemy, nie znajdziemy równości rezultatów, Już IQ – mimo wszystkich swoich wad, jest to obiektywna miara inteligencji – jest niezwykle dobrym prognostykiem nie tylko osiągnięć edukacyjnych, ale dochodu, zdrowia, a nawet długowieczności.

Czy mamy się zatem pogodzić z nierównością? Nie! Tylko to, że uzdolnienia są odziedziczalne, nie znaczy, że są niezmienne. Kolor włosów i krótkowzroczność są w wysokim stopniu dziedziczne, ale jedno i drugie może być zmienione. W edukacji chodzi nie tylko o to, by wydobyć wrodzoną bystrość z utalentowanych, ale by wzmocnić ją u mniej utalentowanych.

Heritable IQ is a sign of social mobility

The Rational Optimist, 15 grudnia 2013

Tłumaczenie M.K.