Idioci moralni
Zadziwia mnie — w ten osobliwy sposób, który wywołuje rozbawienie wobec całkowitego absurdu — że ludzie inteligentni potrafią utrzymywać w swoich głowach dwa całkowicie sprzeczne obrazy społeczeństwa i nazywać to „multikulturalizmem”. To nie jest multikulturalizm. To iluzja. To sztuka wierzenia w dwa przeciwieństwa bez zauważania zgrzytu.
Weźmy islam. To nie jest, ściśle rzecz biorąc, religia w tym samym sensie, co judaizm czy chrześcijaństwo. W najlepszym razie to czterdzieści procent religii i sześćdziesiąt procent programu politycznego. Powstał w VII wieku w celu służenia interesom plemiennym: zjednoczenia ludów arabskich, uświęcenia ich dumy i napędzenia ich imperialnych ambicji. Jego prorok — czy był postacią historyczną, czy mitem stworzonym post factum — nawet według najbardziej życzliwych islamskich przekazów jawi się jako watażka, morderca i pedofil.
To jest ich „człowiek doskonały”. Człowiek wychowany nie jako wzór moralnej doskonałości, lecz jako uzbrojony przywódca plemienny.
A jednak ten wynalazek zadziałał znakomicie: islam dał Arabom imperium. Miecz stał się sakramentem, a połowa znanego wówczas świata wpadła pod jego panowanie. Ale co z tego wynikło?
Wizja społeczeństwa, jaką narzuca islam — powszechne podporządkowanie się Allahowi, uciszanie lub podporządkowywanie innowierców, kobiet, mniejszości i niedowiarków — jest całkowicie nie do pogodzenia z wartościami Oświecenia. Nie da się zaimportować tej gleby do postchrześcijańskiego Zachodu i oczekiwać, że wyda ona owoce przypominające demokrację, dobrobyt czy wolność. To, co historycznie z niej wyrastało, jest dość oczywiste: korupcja, bieda, stagnacja, przemoc i represje.
To są owoce tamtego ziarna. A teraz porównajmy to z historią Zachodu. Rzym przyjął chrześcijaństwo nie przez adaptację jego teokracji, lecz przez jej złagodzenie — przekształcenie radykalnej sekty w cywilizacyjny spoiwo. Chrześcijaństwo, mimo swoich błędów, zawierało kodeks moralny zdolny do ewolucji, który wydał postaci takie jak Augustyn, Tomasz z Akwinu czy Luter, prowadząc w końcu do Reformacji i zerwania z monopolem władzy kapłańskiej.
Judaizm również okazał się nieskończenie adaptowalny — od ofiary świątynnej do prawa rabinicznego, od wygnania do diaspory, od getta do współczesnego państwa. Te tradycje dało się reformować, ponieważ dopuszczały możliwość samokrytyki, interpretacji i moralnego rozwoju. Islam — nigdy.
Koran jest traktowany jako literalne słowo Boga, odporne na rewizję czy reinterpretację. Tam, gdzie chrześcijaństwo zmagało się z Galileuszem, Lutrem i Lockiem, islam zdecydowanie bardziej stanowczo uciszał heretyków i wolnomyślicieli i wykonywał egzekucje na sceptykach. Tam, gdzie Zachód stopniowo próbował pogodzić wiarę z rozumem, islam uczynił posłuszeństwo cnotą, a zwątpienie — zbrodnią. Ta sztywność sprawiła, że podczas gdy Europa zrodziła Oświecenie, świat islamski pogrążył się w wiekach stagnacji intelektualnej.
A jednak — co zdumiewające — ci sami ludzie, którzy uciekają z tamtych spustoszonych pól, przybywają do Dublina, Toronto czy Londynu i upierają się, by wprowadzić tu tę samą kulturę. Albo naiwnie wierzą, że nagle wyda ona tu owoce, których nigdy nie przyniosła w ich ojczyznach, albo próbują odtworzyć swoje nieudane systemy za granicą z dumy, nacjonalizmu lub religijnego zapału. To nie tylko nielogiczne; to definicja dysonansu poznawczego. Tragiczne jest to, że społeczeństwa Zachodu — zamiast się tej oczywistej sprzeczności przeciwstawić — przyjmują ją jako cnotę.
Nasze elity karmią się pustymi frazesami o „różnorodności”, „prawach człowieka” i „inkluzywności” i udają, że wzajemnie wykluczające się światopoglądy można pogodzić. To są pożyteczni idioci w najczystszym leninowskim sensie: chętni, by bronić tego, co ich ostatecznie zniszczy. Gdy konfrontuje się ich z historią społeczeństw islamskich — wiekami biedy, tyranii i przemocy — nie pytają „dlaczego?”, lecz potępiają samo pytanie jako przejaw bigoterii. To nie jest współistnienie.
To jest wewnętrznie sprzeczne. To kulturowe samobójstwo przebrane za otwartość umysłu. Wysokie IQ w połączeniu z niską odwagą moralną daje społeczeństwo intelektualnych eunuchów, gratulujących sobie tolerancji, podczas gdy importują ideologię, która unicestwi wszystko, co cenią. I tu musimy się zatrzymać i zreinterpretować, co naprawdę oznacza „idiotyzm”.
Idiota to nie śliniący się prostak, który nie potrafi policzyć ile to osiem razy siedem. Taki człowiek, choć godny współczucia, jest nieszkodliwy. Nie — prawdziwym idiotą jest idiota moralny. Ten, który obejmuje swojego kata. Ten, który z pychy nie dostrzega, że jego własne słowa i gesty podyktowane są próżnością i pragnieniem demonstracji fałszywych cnót. Może być elokwentny, obwieszony tytułami, dyplomami i nagrodami — ale i tak pozostaje głupcem. Idiotą w najprawdziwszym i najbardziej destrukcyjnym sensie.
Jeśli Lenin zostawił nam coś wartościowego, to właśnie termin „pożyteczny idiota”. Ale nasza epoka go ulepszyła. Dziś mamy całe klasy ludzi — profesorów, dziennikarzy, polityków — którzy są nie tylko użyteczni dla swoich wrogów, ale wręcz dumni z tej użyteczności, dumni z tego, że ich głupota uchodzi za cnotę. Mylą tchórzostwo z współczuciem, niespójność z wyrafinowaniem, a moralne samobójstwo z moralnym postępem. I to właśnie ten idiotyzm w końcu kosztować nas będzie cywilizację.
Link do oryginału: https://www.freedomtoffend.com/p/moral-idiots
Freedom to Offend, 24 września 2025
Paul Finlayson – kanadyjski nauczyciel akademicki, wykładowca marketingu na University of Guelph-Humber, od listopada 2023 roku zawieszony i w 2025 roku ostatecznie wyrzucony z pracy w związku z zarzutem uporczywego dementowania kłamstw o Izraelu. Nie jest Żydem, gdyby ktoś pytał.