Zbyt wiele osób wciąż nie rozumie palestyńskiej kultury


Joshua Hoffman 2025-09-11

Zdjęcie: Ahmed Abu Hameeda/Unsplash
Zdjęcie: Ahmed Abu Hameeda/Unsplash

Dopóki społeczność międzynarodowa nie skonfrontuje się z kulturą celebrowania przemocy i śmierci, nigdy nie zrozumie konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

Sześciu Izraelczyków zostało zamordowanych w poniedziałek, a kolejnych 12 odniosło rany — sześciu z nich ciężkie — kiedy para palestyńskich terrorystów otworzyła ogień do pojazdów i pieszych w Jerozolimie.


Dwaj napastnicy, mieszkańcy Zachodniego Brzegu, przybyli na skrzyżowanie krótko po godzinie 10:00 i otworzyli ogień do ludzi czekających na przystanku autobusowym, a także do autobusu, który właśnie się tam zatrzymał.


Oczywiście Hamas pochwalił ten śmiertelny atak, nazywając go „bohaterską operacją”.


Takie incydenty są częścią ponurej eskalacji od początku wojny Izrael-Hamas 7 października 2023 roku, kiedy to tysiące terrorystów kierowanych przez Hamas wtargnęło na południe Izraela, mordując około 1 200 osób i porywając 251. Od tego czasu w atakach terrorystycznych na terenie Izraela i Zachodniego Brzegu zginęło ponad 50 Izraelczyków.


W styczniu 2024 roku Izrael zmierzył się z próbą infiltracji w pobliżu Hebronu, a także z zamachem przy użyciu samochodu w Ra’ananie, w którym zginęła jedna osoba, a wiele innych zostało rannych. Zaledwie miesiąc później, w lutym, uzbrojeni napastnicy otworzyli ogień na stacji benzynowej w pobliżu Eli, zabijając co najmniej dwóch Izraelczyków.


W marcu trzech Izraelczyków zostało dźgniętych nożem w centrum handlowym w Gan Yavne przez Palestyńczyka zatrudnionego tam nielegalnie; jeden z nich zmarł później w wyniku odniesionych ran. Do połowy 2024 roku bilans wzrósł — doszło do śmiertelnej strzelaniny w Kalkilji, rannych w pobliżu Nablusu i innych ataków na osoby po prostu wykonujące codzienne czynności.


Szczególnie makabryczny był zamach w sierpniu 2024 roku, kiedy żydowski osadnik został zatłuczony młotkiem w pobliżu Kedumim. W tym samym miesiącu doszło do strzelaniny z jadącego auta na trasie 90, serii zamachów bombowych przy użyciu samochodów w rejonie Hebronu i zabójstwa izraelskich policjantów w kolejnym ataku. W październiku siedmiu Izraelczyków zostało zamordowanych. (w tym matka osłaniająca swoim cialem niemowlę), w serii ataków z użyciem noża i broni palnej w Tel Awiwie.


W listopadzie i grudniu terroryści otworzyli ogień do autobusu w pobliżu Ariela, raniąc osiem osób, a kolejne zamachy z użyciem samochodów i broni palnej w rejonie Hebronu i al-Chader spowodowały wiele ofiar, w tym śmierć dziecka.


W styczniu 2025 roku trzech palestyńskich napastników powiązanych z Hamasem i Islamskim Dżihadem Palestyńskim zaatakowało autobus i dwa samochody na drodze nr 55 na północy Zachodniego Brzegu. Skoordynowany atak zakończył się śmiercią trzech Izraelczyków i ranami u ośmiu kolejnych. W lutym w autobusach w centralnym Izraelu znaleziono ładunki wybuchowe, które jednak nie eksplodowały. Jeden z nich opatrzono wiadomością: „Zemsta z Tulkarmu” — miasta na Zachodnim Brzegu.


W maju izraelska kobieta w ciąży została postrzelona w drodze do szpitala; zmarła, ale jej dziecko przeżyło dzięki cesarskiemu cięciu. W lipcu dwóch funkcjonariuszy palestyńskiej administracji autonomicznej przeprowadziło łączony atak z użyciem broni palnej i noża w Gusz Ecjon, zabijając jednego Izraelczyka.


Prawda jest taka, że te przykłady mogłyby trwać w nieskończoność. W Izraelu terroryzm nie jest wyjątkiem, ale codziennością — autobusy, synagogi, restauracje, chodniki: codzienne przestrzenie życia żydowskiego zamieniają się w sceny rzezi.


A mimo to, poza Izraelem, te okropieństwa ledwie zostają odnotowane. Pojawiają się na chwilę w lokalnych mediach, po czym znikają. Świat idzie dalej, jakby Izraelczycy mieli jakąś nadludzką zdolność znoszenia rzeczy niewyobrażalnych. To wymazywanie faktów nie jest przypadkowe. To efekt selektywnego postrzegania.


Kiedy Palestyńczyk wjeżdża samochodem w cywilów na przystanku autobusowym lub nastolatek dźga nożem żydowskich przechodniów, rzadko nazywa się to aktem terroru. Zamiast tego świat karmi się eufemizmami: „samotny wilk”, „reakcja na okupację” — jakby dźganie obcych ludzi było formą dialogu politycznego. W takich relacjach żydowskie ofiary sprowadza się do przypisów, ich człowieczeństwo zostaje wymazane przez narrację, która z morderców czyni „bojowników ruchu oporu”, a z zabitych — zwykłe „konsekwencje”.


Ale ten schemat nie jest nowy. Palestyński terroryzm wobec Żydów to część długiej, nieprzerwanej historii przemocy, sięgającej ponad wieku. Jeszcze zanim powstało nowoczesne państwo Izrael, Żydzi byli mordowani w masakrze w Hebronie w 1929 roku, atakowani podczas pogromów w Europie i arabskich zamieszek lat 30. Późniejsze dekady to porwania samolotów, zamachy samobójcze w autobusach i kawiarniach podczas Drugiej Intifady, nożowe intifady w latach 2010.


Za rządów wieloletniego dyktatora Mahmuda Abbasa, Palestyńska Administracja wypłaca tzw. „Fundusz Męczenników” — obecnie 400 dolarów miesięcznie dożywotnio — rodzinom terrorystów, którzy przeprowadzili atak w Jerozolimie¹.


Często słyszymy, że należy odróżniać „zwykłych Palestyńczyków” od terrorystów. Ale czy ta granica naprawdę się utrzymuje? Terroryzm nie rodzi się w próżni. Wymaga infrastruktury: społeczności, które ukrywają sprawców, celebrują ich „męczeństwo” i wychowują dzieci na diecie złożonej z gloryfikowanej przemocy.


Kiedy w USA dochodzi do strzelaniny w szkole, główny nurt amerykańskiego społeczeństwa nie gloryfikuje sprawcy. Ale gdy palestyński terrorysta dokonuje zamachu, jego twarz trafia na plakaty, jego imieniem nazywa się place publiczne, jego rodzinie przyznaje się świadczenia, a jego pogrzeb staje się narodowym świętem. Zamiast traktować ich jak wyrzutków, podnosi się ich do rangi męczenników i wzorców do naśladowania dla przyszłych pokoleń.


Czy to zachowanie społeczeństwa zasadniczo przeciwnego terroryzmowi, czy raczej społeczeństwa współwinnego jego podtrzymywania? Czy taka kultura czyni terror odstępstwem od normy, czy raczej jej aspiracją?


To nie tylko Hamas czy Islamski Dżihad podtrzymują tę spiralę — to cały ekosystem kulturowy, który ich normalizuje. Sondaże nieustannie pokazują, że znaczna część palestyńskiego społeczeństwa popiera ataki na izraelskich cywilów. Ulice, szkoły i turnieje sportowe noszą imiona osób, które wysadzały autobusy lub dźgały dzieci. Na ulicach ataki bywają świętowane słodyczami. To nie są zachowania marginalne; one są wpisane w codzienne życie, tworząc atmosferę, w której mordercy są bohaterami, a ofiary — przypisem.


Więc gdy analitycy uspokajają nas, że „zwykły Palestyńczyk” to nie terrorysta, tak naprawdę ukrywają prawdę. Ale jeśli ta sama osoba akceptuje przemoc, cieszy się z rozlewu krwi i wspiera tych, którzy to organizują, trudno utrzymać wyraźne rozróżnienie moralne. Terroryzm to nie tylko czyn nielicznych — to przyzwolenie, milczenie i aprobata wielu.


Na arenie międzynarodowej palestyński terroryzm często przedstawiany jest jako rozpaczliwa próba „wyzwolenia” — jakby każda kula wystrzelona w żydowskie dziecko czy każdy zamach bombowy na autobus był wołaniem o wolność. Ale gdyby rzeczywistym celem było wyzwolenie, wzorzec palestyńskiej przemocy poza Izraelem nie miałby sensu. Przez dekady palestyńskie grupy kierowały swoją broń nie tylko przeciwko Izraelczykom, ale również przeciwko tym arabskim krajom, które udzielały im schronienia, takim jak Jordania, Liban czy Kuwejt..


Weźmy Jordanię jako przykład. Pod koniec lat 60. i na początku 70. Palestyńczycy rozpoczęli równoległą wojnę przeciwko samej monarchii jordańskiej. Porywali samoloty, dokonywali zamachów na urzędników i nawet próbowali obalić rząd króla Husseina. Rezultatem był Czarny Wrzesień 1970 roku, kiedy to armia jordańska wypędziła Organizację Wyzwolenia Palestyny po krwawej wojnie domowej, która pochłonęła tysiące ofiar wśród Palestyńczyków i Jordańczyków.


Spójrzmy też na Liban. Kiedy OWP została wyparta z Jordanii, przeniosła się na południe Libanu, gdzie utworzyła miniaturowe państwo i prowadziła wojnę nie tylko przeciwko Izraelowi, ale również przeciwko libańskim chrześcijanom, muzułmanom i Druzom. Palestyńskie milicje stały się centralnym czynnikiem wywołującym wojnę domową w Libanie, pogrążając kraj w chaosie, podsycając sekciarską przemoc i rujnując całe społeczeństwo.


W 1992 roku Dania przyjęła 321 palestyńskich uchodźców. Kiedy w 2019 roku rząd przeanalizował ich sytuację, okazało się, że niemal dwie trzecie — 64 procent — miało kryminalną przeszłość.


Gdyby palestyński terroryzm rzeczywiście dotyczył wyłącznie „wyzwolenia”, jego celem byłby wyłącznie Izrael. Tymczasem historia pokazuje coś zupełnie innego. Główny nurt palestyńskiego społeczeństwa niesie w sobie ideologię wiecznej walki, w której nawet sojusznicy stają się wrogami, jeśli nie podporządkują się oczekiwaniom. Prawda jest niewygodna: palestyński terroryzm ma mniej wspólnego z budową wolnego państwa, a więcej z podtrzymywaniem kultury destrukcji.


To, czego jesteśmy dziś świadkami, niestety nie jest bez precedensu. To po prostu najnowszy rozdział historii, w której życie Żydów traktowane jest jako bez znaczenia.


Ta ciągłość doprowadziła do czegoś jeszcze bardziej złowieszczego: normalizacji śmierci Żydów. Zamachy terrorystyczne przeciwko Izraelczykom stały się tłem informacyjnym — tragediami wchłoniętymi przez codzienny rytm konfliktu, jakby były nieuniknione i nie zasługiwały na poruszenie. Ten sam akt terroru, który sparaliżowałby Londyn, Nowy Jork czy Paryż na tygodnie, w Jerozolimie czy Tel Awiwie traktowany jest jak „kolejny zwyczajny dzień”.


Gdy w Europie dochodzi do zamachu bombowego, budynki podświetlane są kolorami solidarności, a światowi przywódcy deklarują jedność wobec ekstremizmu. Ale kiedy w Izraelu mordowani są Żydzi, cisza jest ogłuszająca, przerywana jedynie ogólnikowymi wzmiankami o „spirali przemocy”, które sugerują moralną równowagę między ofiarą a napastnikiem.


Język mediów podsyca to wymazywanie. Słowa takie jak „bojownicy”, „starcia”, „eskalacje” odbierają wydarzeniom moralną przejrzystość. Terroryzm staje się polityką, morderstwo — pretensją. Reporterzy i analitycy poświęcają więcej miejsca na tłumaczenie rzekomych motywacji sprawców niż na upamiętnienie ofiar. W efekcie powstaje narracja, która subtelnie obsadza zabójców w roli uczestników „walki”, a ofiary redukuje do rekwizytów w cudzym dramacie.


To zniekształcenie pogłębia jeszcze podwójny standard w podejściu do praw człowieka. Cierpienie Palestyńczyków opisywane jest językiem sprawiedliwości uniwersalnej, natomiast cierpienie Żydów traktowane jest jako produkt uboczny konfliktu. Prawa człowieka dla Palestyńczyków są bez końca nagłaśniane; prawa człowieka dla Żydów są niewidzialne. Odmowa nazywania żydowskich ofiar „ofiarami” nie jest jedynie semantyką — to dehumanizacja przebrana za empatię.


Tymczasem psychiczne obciążenie Izraelczyków jest ogromne. Rodzice wysyłają dzieci do szkoły wiedząc, że autobusy są potencjalnymi celami. Rodziny chodzą po targowiskach lub wsiadają do pociągów z ciągłą obserwacją, gdzie uciekać w razie strzelaniny. Żołnierze, nauczyciele, sklepikarze, studenci — wszyscy żyją ze świadomością, że ich codzienność odbywa się w cieniu terroryzmu. To jest ludzki koszt stojący za nagłówkami, które nigdy nie przebijają się poza granice Izraela: nie tylko śmierć, ale cicha groza życia w oczekiwaniu na kolejny atak.


A jednak świat wciąż nie chce się nauczyć jednej prostej prawdy: to, co zaczyna się od Żydów, nigdy nie kończy się na Żydach. Taktyki terrorystyczne, które narodziły się w Izraelu — zamachy samobójcze, ataki nożem, taranowanie samochodem — zostały wyeksportowane i skopiowane na całym świecie. Ignorowanie ich w Izraelu to pozwalanie, by rozprzestrzeniły się gdzie indziej. Izrael jest pierwszą linią frontu w szerszej wojnie z terroryzmem, a ci, którzy lekceważą izraelskie cierpienie, nie tylko są obojętni wobec Żydów — są ślepi na zagrożenia, które dotyczą również ich samych.


Paradoks jest przerażający: Naród Żydowski, od wieków traktowany jako kozioł ofiarny, znów staje się wyjątkiem. Jesteśmy jedynymi ofiarami, których tragedie się racjonalizuje, których śmierć tłumaczy się jako „zasłużoną”. Niektórzy twierdzą, że to nie jest zamierzone — tylko efekt zmęczenia, przeładowania informacyjnego, konkurujących nagłówków.


Ale zadaj sobie pytanie: jak często widzisz nagłówki o Izraelczykach dźganych, rozstrzeliwanych czy wysadzanych w drodze do synagogi, szkoły lub pracy? Jak często te historie otrzymują tę samą uwagę, to samo współczucie, co podobne ataki na Zachodzie? Dlaczego „prawa człowieka” mają zastosowanie wszędzie — poza przypadkiem, gdy ofiarami są Żydzi?


Odpowiedź jest niewygodna. Uznanie cierpienia Żydów wymagałoby konfrontacji z wiekami podwójnych standardów. Łatwiej jest odrzucić Żydów jako uprzywilejowanych lub wpływowych, niż przyznać, że nadal są celami nienawiści. Łatwiej jest zredefiniować terroryzm w Izraelu jako coś „mniej niż terror”, niż zmierzyć się z tym, co to mówi o naszym moralnym kompasie.


Milczenie nie jest neutralnością. Milczenie jest współudziałem.


Jest takie stare ćwiczenie myślowe: „Jeśli drzewo przewraca się w lesie i nikt tego nie słyszy, to czy faktycznie był jakiś dźwięk?”
Dziś moglibyśmy je przeformułować: „Jeśli w Izraelu dochodzi do zamachu terrorystycznego, a świat go nie nagłaśnia — to czy naprawdę miał miejsce?”


To pytanie retoryczne, oczywiście, ale oddaje paradoks naszych czasów: epoki, w której wszystko jest rejestrowane, transmitowane i udostępniane — a jednak całe tragedie potrafią zniknąć w otchłani selektywnego przekazu.


Gdy autobus zostaje podziurawiony kulami, rodzina zastrzelona, a bomba wybucha przed synagogą — brak relacji to coś więcej niż przeoczenie. Okrada zmarłych z godności, a żyjących z solidarności. Przekazuje światu, że niektóre życia znaczą mniej, że niektóre ofiary nie zasługują na współczucie.


To nie tylko porażka dziennikarstwa. To porażka moralności.
Milcząc, ludzie nie tylko przymykają oczy na przemoc — oni ją normalizują.


Link do oryginału: https://www.futureofjewish.com/p/too-many-people-still-dont-understand-palestinian-culture

Future of Jewish, 9 września 2025