Arkady, dziewczyny i spiskowcy
Kurwa, prawie się posikałem i niemal pękłem ze śmiechu – tutaj odstawiane są większe cyrki, niż sądziłem.
Ale to by tłumaczyło, dlaczego ta hasbara taka cieniutka, żenująca… Demencja?
Powyższy komentarz w dniu 10 lipca 2025 r. zamieścił na moim Facebooku gość, posiadający nazwisko i imię. Przybył do nas z Krakowa, ma wyższe studia i długą tradycję. Widzieliśmy te gangsterskie mordy, kiedy z nożami i kijami biegły, by zamordować Hypatię z Aleksandrii. Widzieliśmy ich, kiedy podpalali stosy w średniowieczu. Ten konkretny osobnik ma czarną brodę, hiszpański typ – mógłby grać rolę podpalacza stosów w Kordobie, naigrawającego się z cierpiących. Wcześniej, w 1190 roku, widziałem go w Yorku. Powieść Joanne Greenberg The King’s Persons czytałem wiele razy. Naszego typka z Krakowa moglibyśmy zatrudnić jako statystę z zakrwawionym nożem, którym chwilę wcześniej poderżnął gardło żydowskiemu dziecku, a teraz biegnie w kierunku Clifford’s Tower, żeby podpalić tych, którzy zdołali się tam schronić.
Widzimy go znowu w Ukrainie, mignął w Skrzypku na dachu, gra zawsze tę samą rolę – morduje, gwałci, wygłasza kwestie, zawsze te same. Ma wiele argumentów dowodzących, że nie ma w tym nic złego. „Die Juden sind unser Unglück” – przekonywał w piwiarni przed Nocą Kryształową. Raz był Łotyszem, raz Chorwatem. Donosił, iż sąsiedzi kupują podejrzanie dużo żywności. Krzyczał „pisarze do pióra” na partyjnych wiecach. Zawsze ten sam, zawsze wierny kulturze banalności mordu.
Nie odpisałem, statyście z Krakowa. Przekonywać nie warto – zbyt silna kultura stadna. Tylko w zaciszu domu, w którym z moją cudowną wnuczką rozmawialiśmy o kurwach, nocną porą odpowiadam biednemu bydlęciu:
Idi w pizdu. I po coś tu przylazł, kutasie złamany, ty ludzka kurwo.
A potem, bardziej refleksyjnie, uświadamiam sobie, że ten gatunek ludzkiej chujowizny jest dość powszechny – i to nie tylko w moim kraju. Widziałem tego typu zgniłków bez liku: w Anglii, we Francji. Irlandia jest w Europie wypełniona tym gównem najbardziej, na drugim miejscu jest Norwegia – walczy o to miejsce z Holandią.
Tak, ten typ piździelca pospolitego często ma dyplom ukończenia studiów wyższych, bywa, że ma tytuł profesora (gronostaje na wierzchu, a w środeczku kurwa). Piździelec pospolity może być lekarzem, nauczycielem, filozofem. Może być również z ludu, dlatego moja studentka nazywa mój żywopłot „żydopłotem”. Podobna do tego chujka kreatura była zwykłym ogrodnikiem. Na rok przed powrotem do Polski znałem już datę powrotu na ojczyzny łono. Kupiłem dom i grunty, poprosiłem przyjaciela – matematyka – żeby zapewnił rezerwację trzech tysięcy drzewek wiśni łutówki, żeby można było wiosną je posadzić.
Nie sądziłem, że mój przyjaciel może się pogubić. Skontaktował się z wiejskim ogrodnikiem, a ten zapewnił, że wszystko potrafi i sam te sadzonki przygotuje. Taki był z niego fachowiec jak z koziej dupy trąba, ale antysemita pierwszej klasy. Szczepił łutówkę na śliwce, ale chyba nie bardzo wiedział, biedaczyna, co robi.
Mogę mieć pretensje tylko do siebie, bo polecenie było nazbyt niewyraźne. Należało napisać: dowiedz się, jakie są w Polsce najlepsze szkółki drzew owocowych i zarezerwuj 3 tysiące drzewek. Matematyk sądził, że każdy ogrodnik to potrafi. Ten, do którego się zwrócił – ogrodnik do dupy, zaś antysemita doskonały – zabrał się do roboty. Tak więc po przyjeździe dostałem na wejściu trzy tysiące drzewek do spalenia.
Żywopłot wokół domu planowałem z orzecha laskowego. Przywiozłem nawet worek orzechów z Walii, które się znakomicie do tego nadają. Nagle szatański pomysł mi przyszedł do głowy. Dół był już gotowy, na górze robotnicy układali podłogi. Zbyszek – znakomity fachowiec, z tych, których nazywam prawdziwymi arystokratami (czytaj: świetny fachowiec i przyzwoity człowiek, cieszący się szacunkiem środowiska, w którym pracuje). Ten typ arystokraty może być rolnikiem po siedmiu klasach, budowlańcem, metalowcem w fabryce, nauczycielem w szkole albo nauczycielem akademickim. Najmniej tego typu arystokratów jest wśród księży. Oczywiście poszukiwanie ich pośród piździelców pospolitych to strata czasu.
Poprosiłem Zbyszka, żeby oderwał się na chwilę od podług i poszedł ze mną na pólko z drzewkami ogrodnika (któremu dzień wcześniej zapłaciłem za trudy i pożegnałem na zawsze).
No więc mówię:
– Zbyszek, potrzebuję twojej rady. Wokół domu planowałem przydomowy ogród w sadzie, na planie 50 × 50.
– Co myślisz, gdybym powiedział ci, że chcę spróbować zrobić żywopłot z roślinek wyhodowanych przez idiotę?
– Jest ryzyko niepowodzenia. Robota dla dwóch ludzi na dwa do trzech dni, to mały koszt. Może się jednak okazać, że straciłeś dwa do trzech lat. Potem możesz wrócić do początkowych planów żywopłotu z orzecha laskowego.
Podziękowałem. Dziś, chociaż wiśnie ogrodnika-antysemity wiśni nie rodzą, wszyscy pytają, co to za roślina. Moja studentka, kiedy jej opowiedziałem historię tego żywopłotu, ochrzciła go „żydopłot”. Spodobało mi się.
Spadaj, dobry piździelcu pospolity – czyli jak mawiają nasi słowiańscy bracia po wschodniej stronie Rzeczy nadmiernie pospolitej: idi na chuj.
A co z tymi arkadami i dziewczynami? Gadamy sobie z moją wnuczką Paulinką, a mała Julka stoi przy stole i orzechy wyrzuca z miski na ziemię. Rozmawiamy o przekleństwach – że czasem są potrzebne. (Co do mnie, na przestrzeni ostatnich tygodni powiedziałem ich więcej niż przez całe życie, a żyłem długo. Jako człowiek jestem bardzo stary. Jako wdowiec jestem bardzo młody – i ta moja młodość skłania mnie do ostrego języka). Zwracam uwagę mej kochanej wnuczce, że „kurwa” to łuk. W statystyce ich nie lubię, wolę dane liczbowe. Kocham kurwy w budownictwie, dlatego w pokoju, w którym stoimy, żadnych drzwi nie ma – ale wchodzisz i wychodzisz wyjściem z piękną kurwą. W starożytnym Rzymie dziewczyny zarabiające ciałem na swoje potrzeby kryły się często w cieniu arkad. Kurwami przezwali je piździelcy. Dziewczęta często zaczepiały mężczyzn, pytając: Quo vadis, domine? – innymi słowy mówiąc: zatańcz lepiej ze mną.
Paulina chichocze. Patrzymy na siebie z miłością tak wielką, że aż dusze wyłażą nam do połowy z oczu – jej piękna, moja stara, posiekana bliznami, rada, że będzie dożywać w domu Pauliny. Moja wnuczka macha patyczkiem:
– Zrobisz jutro schody, połączymy dwa domy. Bankiet urządzimy tu, w naszym ogrodzie.
Rozmarzyłem się: Stefan będzie grał, Małgosia zaśpiewa kilka piosenek z mojego repertuaru, Andrzej Nawrocki będzie siedział w cieniu pod jabłonią i popijał piwo.
Moja wnuczka jest spod znaku Barana, ja również. Patrzę na nią z zachwytem – jest moim sensem życia.
– Mów do mnie „dziadu” .
- NIe ma sprawy wariacie. Teraz do roboty, twój urlop widzę wspaniały, śmierć wciąż czyha, nikt nic nie wie.
- Wiesz, na ten bankiet zaprosimy jeszcze Dankę i jej męża. Jeszcze jej nie widczialem poznasz ją za tydzień.
- Już się cieszę, mój dziadu, radość w twoim głosie jest moją radością, już ja ci urządzę twoje dozywocie.