Turcja idzie w ślady demokracji z tradycjami
Francuzi, Amerykanie, Izraelczycy próbują jednak udawać, że poważnie traktują reguły demokracji, a te igraszki rzekomo nie naruszają konstytucjonalnego ładu. Prezydent Turcji ma łatwiejszą sytuację, ponieważ mimo wszystko nieco inaczej rozumie „rządy prawa”.
Jak dotąd wściekle nacjonalistyczna i bogobojna retoryka dawała Erdoganowi i jego partii Adalet ve Kalkınma Partisi (AKP) solidne poparcie wyborców, które utrzymywało się przez ponad dwadzieścia lat. Co prawda Erdogan, który zaczął swoje rządy od wielkiej czystki w armii i w policji, przez cały czas prześladował opozycję, zamykał polityków i dziennikarzy w więzieniach, ale żadnego realnego zagrożenia w trybie wyborczym nie musiał się obawiać. Jednak w ubiegłym roku, w wyborach lokalnych doszło do wielkiej sensacji, mianowicie, główna partia opozycyjna Cumhuriyet Halk Partisi (CHP) otrzymała w skali całego kraju o dwa punkty procentowe więcej głosów niż partia Erdogana. W dziesiątkach miast, włącznie z Ankarą), władza lokalna przeszła w ręce opozycji. Nic dziwnego, że Erdogan poczuł gorący oddech na plecach i postanowił zastosować „rządy prawa”, czyli wolę Allaha i własną. 19 marca aresztowano Ekrema Imamoğlu, który od 2019 r. jest burmistrzem Stambułu. Postawiono mu zarzuty najcięższego kalibru „założenia i zarządzania organizacją przestępczą”, „pomocy organizacji terrorystycznej”, „przyjmowania łapówek”, „wymuszenia”, „nielegalnego rejestrowania danych osobowych” i „ustawienia przetargu”. Oczywiście „tymczasowo” został zawieszony jako burmistrz, a w kilka dni później aresztowano również jego prawnika, co zapewne było próbą zastraszenia, bo został zwolniony, ale pozostaje „pod nadzorem”.
Imamoğlu do chwili aresztowania był uważany za najbardziej prawdopodobnego kandydata swojej partii w wyborach prezydenckich, które powinny się odbyć nie później jak 7 maja 2028 r. W kilka dni po tym aresztowaniu CHP ogłosiła, że Imamoğlu jest jej formalnym kandydatem w tych wyborach. Nie można wykluczyć, że to pospieszne ogłoszenie jego kandydatury związane jest z próbą zwrócenia uwagi świata, że te oskarżenia mają czysto politycznych charakter i mają wyłącznie na celu zablokowanie potencjalnego konkurenta. Po tym aresztowaniu w ponad trzydziestu największych miastach Turcji wybuchły potężne protesty. Media zagraniczne pisały głównie o protestach w Stambule i w Ankarze, ale nie można wykluczyć, że protesty na prowincji zaniepokoiły władze nie mniej niż te w stolicy i w Stambule. Zdaniem przywódców CHP tylko 29 marca w protestach wzięło udział grubo ponad dwa miliony ludzi.
Turcja ma ponad 87 milionów ludności, więc jej władze mogą odpowiedzieć podobnie jak to zrobiły władze w Iranie, że kilka milionów protestujących to drobny margines, a większość przecież kocha swojego przywódcę.
Oczywiście nikt nie zamierzał lekceważyć wielotysięcznych tłumów na placach, więc do akcji przystąpiła policja z armatkami wodnymi, gumowymi kulami, gazem łzawiącym i pałkami. Tysiące zatrzymanych, aresztowania również za wpisy w mediach społecznościowych. Aresztowano szwedzkiego dziennikarza, Joakima Medina (co zaowocowało propozycją ograniczeń dla tureckich meczetów w Szwecji), deportowano dziennikarza BBC. Oczywiście, podobnie jak w takich sytuacjach działają Chińczycy i Rosjanie, władze tureckie ograniczyły pospiesznie dostęp do serwisów YouTube, Instagramu, Facebooka, TikToka, Twittera i Telegramu. Zamknięto wiele stron internetowych poszczególnych dziennikarzy i organizacji.
Wszystkie te zabiegi wskazują na strach, że te zabawy w udawanie demokracji mogą ze względu na niedostateczne poparcie społeczeństwa pokrzyżować wielkie plany skorzystania z osłabienia irańskiej osi i bardziej aktywnego niż dotychczas dążenia do realizacji ambicji neoosmańskich. Turcja nie tylko chce obecnie podporządkować sobie Syrię, ale wręcz zajęła część jej terytoriów, ingeruje w Libii i w innych krajach afrykańskich. Partia Erdogana jest częścią Bractwa Muzułmańskiego, popiera bratni Hamas i jest sprzymierzona z Katarem, a samemu Erdoganowi marzy się zjednoczenie sunnickiego islamu pod tureckim sztandarem.
Czy obecne protesty mogą nadwyrężyć jego stosunki z NATO i Unią Europejską? Chwilowo nic na to nie wskazuje. Podobnie jak protesty irańskiego społeczeństwa zostały przez Zachód zignorowane, tak najprawdopodobniej Turcy chcący porzucić Bractwo Muzułmańskie zostaną pozostawieni samym sobie. Dalszy rozwój wydarzeń jest jednak nieprzewidywalny. Protesty prawdopodobnie przygasną, ale po pewnym czasie mogą wybuchnąć ze zdwojoną siłą.
* Przy pisaniu tego tekstu korzystałem z informacji zawartych w artykule Yigala Carmona z MEMRI.