Wysokie notowania kryptoracjonalizmu
Sprawa bez znaczenia, bardziej ciekawe jest oświadczenie przedstawiciela Chin, który oznajmił, że jeśli Trump chce wojny, to będzie ją miał, niezależnie od tego, czy to wojna na cła, wojna handlowa, czy jakakolwiek inna. Niemcy wywołały dwie wojny światowe próbując odebrać gospodarczą hegemonię Brytyjczykom. Te dwie wojny ostatecznie zakończyły erę kolonializmu, Wielka Brytania utraciła hegemonię na rzecz Stanów Zjednoczonych. Stany Zjednoczone konkurowały ze Związkiem Radzieckim, który zszedł ze sceny z powodu gospodarczego niedowładu. Wydawało się, że amerykańskiej hegemonii nic nie może zagrozić. Pierwsze oznaki zagrożenia pojawiły się jednak znacznie wcześniej, z okazji tzw. kryzysu naftowego w 1973 roku, kiedy OPEC ograniczył wydobycie ropy, skok cen paliw ujawnił to, co wcześniej wydawało się mało znaczące, a mianowicie, że kraje azjatyckie dołączyły do najbardziej rozwiniętych krajów, produkując więcej i po niższych kosztach; zaczął się krach zachodniego przemysłu samochodowego, maszynowego, stoczniowego i kilku innych, gwałtowny wzrost ceny ropy naftowej był tylko katalizatorem tego, co było nieuniknione. Niebawem dalsze finansowanie państwa opiekuńczego z zysków z eksportu przestało być możliwe, a tkwiące w przeszłości związki zawodowe walnie przyspieszały bankructwa kolejnych wielkich przedsiębiorstw. Światowy handel został przebudowany, wymagało to odepchnięcia lewicy od rządów, reaganizm i thatcheryzm to był program dostosowania do zmian w światowej gospodarce, na tyle skuteczny, że pozwolił zatrzymać degrengoladę. Powrót do pełnej hegemonii był jednak złudny i kiedy Związek Radziecki ostatecznie upadł, w Irlandii katoliccy księża przesiadali się z samochodów protestanckich na samochody buddyjskie, ciągle jeszcze ufając, że Irlandia pozostanie na zawsze pierwszą córą Watykanu. Niestety również na parkingach GM w Detroit zaczęły dominować toyoty, komputery kupowało się koreańskie, zachodni przemysł stoczniowy nie dawał sobie rady w konkurencji z Azjatami. Japoński kryzys finansowy bardzo zachodnich polityków ucieszył, pocieszano się, że Chińczycy długo jeszcze nie będą w stanie produkować towarów tej samej jakości co nasze.
Czy dziś prezydent Donald Trump próbuje zmieniać świat, czy ponownie widzimy poszukiwanie skutecznych sposobów obrony coraz bardziej zagrożonej pozycji gospodarczego hegemona? Czytam w „Quillette” artykuł pod tytułem „Świat, który buduje Trump” i już sam tytuł budzi zdumienie i sprzeciw. Trump próbuje dostosować Amerykę do zmienionego świata. Możemy zastanawiać się, czy te jego próby mogą okazać się skuteczne, ale jeśli nie rozumiemy, że jest to strategia obronna, pakujemy się w analizę z fałszywą wyjściową przesłanką.
Matt Johnson (autor głośnej książki: How Hitchens Can Save the Left: Rediscovering Fearless Liberalism in an Age of Counter-Enlightenment), analizuje przede wszystkim umizgi Trumpa pod adresem Putina.
„Wrogość Trumpa do NATO i Europy jest długotrwała. Wybrał wiceprezydenta, który kiedyś powiedział: ‘Naprawdę nie obchodzi mnie, co się stanie z Ukrainą’. I nigdy nie ukrywał swojej dziwnej sympatii do Putina. A jednak, pomimo tego wszystkiego, Europa była zszokowana, gdy Trump natychmiast porzucił Ukrainę i objął Rosję”.
Widzimy tu pewne założenia, które wymagają bliższego obejrzenia. Johnson zakłada, że Trump jest wrogiem demokracji, przyjacielem tyranów, zwolennikiem imperializmu (świata podzielonego na strefy wpływów).
W kwestii Ukrainy obawiam się, że jest znacznie gorzej, że Trump popełnia obecnie błąd Europy (głównie Niemiec i Francji) sądząc, że z Rosją uda się dogadać i wyjąć ją z osi zła (sojuszu z Chinami i Iranem). Liczy na korzystną współpracę, której atrakcyjność skłoni Putina zarówno do rezygnacji z chęci aneksji całej Ukrainy, jak i do gotowości porzucenia militarnego i gospodarczego sojuszu z tymi, których Trump uważa za większych wrogów.
To są oczywiście domysły, bo nie mogę wiedzieć, co Tramp tak naprawę myśli. To co robi, to w pewnym sensie powtórka manewru Obamy, który próbował ugłaskać Islamską Republikę Iranu. Nie mogło nic z tego wyjść, ponieważ władza w Iranie jest teokracją, święcie przekonaną nie tylko o tym, że ma Boga po swojej stronie, ale również, że Bóg da jej zwycięstwo nad bezbożnym zgniłym Zachodem. Religijny fanatyzm wyklucza kompromis, ale nie wyklucza oszustwa, więc Obama, a potem Biden dawali się oszukiwać jak małe dzieci. Trump wydaje się sądzić, że Putin jest bardziej racjonalny niż ajatollah i tu moim skromnym zdaniem, popełnia błąd, zasadnie uważając, że Rosja w głębi serca nienawidzi i boi się Chin, boi się również islamskiego terroryzmu i wyciągając z tego wniosek, że może być zainteresowana zmianą sojuszy.
Jest tu dużo więcej i znów nie wiemy, ile emocji, a ile zimnej kalkulacji. Trump Europy Zachodniej nie kocha. Ameryka uratowała Europę przed nazizmem i przed komunizmem. Wysyłała swoją armię do walki w Europie i ratowała Europę zarówno przez Plan Marshalla, jak i stworzenie struktur obronnych NATO, które skutecznie odstraszały Związek Radziecki przed próbami militarnej działalności na europejskim kontynencie. Efektem były w Europie z jednej strony niesłychanie silne antyamerykańskie nastroje, a z drugiej nadmierne poleganie na amerykańskiej osłonie militarnej i jazda na gapę. To wszystko dało się wybaczyć przynajmniej do czasu, kiedy stało się jasne, że amerykańska przewaga topnieje z dnia na dzień, a na dodatek fale nielegalnej imigracji i lewicowe szaleństwo „woke”, przekonały wyborców, że czas na zmianę. Donald Trump nie pojawił się w próżni, jakby to ładnie powiedział Sekretarz Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Stany Zjednoczone wydają dziś więcej na obsługę publicznego długu niż na obronę. Głównym zagrożeniem amerykańskiej hegemonii nie jest ani Iran, ani Rosja, a Chiny. Jak przypomina Michael Lind na łamach amerykańskiego magazynu „Tablet”:
„W 2023 r. Chiny wyprodukowały około połowę światowej stali. Chiny są największym producentem samochodów na świecie, odpowiadającym za jedną trzecią globalnej produkcji. Chińska państwowa firma lotniczo-kosmiczna COMAC grozi przejęciem prowadzenia na rynku samolotów pasażerskich, wypierając amerykańskiego Boeinga i europejskiego Airbusa. Chiny są również największym na świecie komercyjnym stoczniowcem, odpowiadającym za ponad połowę całej budowy statków. Udział Ameryki w globalnym rynku budowy statków wynosi 0,10%. Tak, jedna dziesiąta procenta. Większość towarów wysyłanych przez oceany do i ze Stanów Zjednoczonych przewożą statki zbudowane w Chinach (51%), Korei Południowej (28%) lub Japonii (15%). Podczas pandemii COVID Amerykanie byli zszokowani, gdy dowiedzieli się, jak bardzo Stany Zjednoczone są uzależnione od dostaw medycznych z Chin, które dostarczają około 30% wartości aktywnych składników farmaceutycznych stosowanych w lekach i 78% witamin w USA. Jedna chińska firma, DJI, kontroluje 90% amerykańskiego rynku dronów, w tym 90% dronów używanych przez amerykańskie departamenty policji i służby ratownicze.”
Problemem USA jest nie tylko prężność chińskiej gospodarki, ale (a może nawet przede wszystkim) amerykańska inercja. Wysokie koszty produkcji powodujące jej przenoszenie do innych krajów, nadmierne wydatki na cele socjalne, zanikanie miejsc pracy, za mała innowacyjność, zbyt wysokie koszty energii, nadmiar biurokracji. Artykuł Michaela Linda traktuje o wojnie celnej. Posunięcia Trumpa na tym polu traktowane są jak szaleństwo, ale nie są niczym nowym. Dogmaty Davida Ricardo są bardzo atrakcyjne w świecie uczciwej konkurencji. Osłony celne były zawsze stosowane, również przez rządy namiętnie głoszące wolność handlu. Czasem jest to wymóg bezpieczeństwa (żywnościowego, czy militarnego), czasem konieczność wynikająca ze strategii rozwoju. Czy zatem taryfowe szaleństwa Trumpa mogą okazać się skuteczne?
Niespełna rok temu prezydent Biden znacząco podniósł cła na chińską stal, aluminium, półprzewodniki, panele słoneczne, dźwigi stoczniowe i leki. Efekty tej operacji były ograniczone, by nie powiedzieć niezauważalne. Obecnie, w odpowiedzi na działania Trumpa, Chiny podniosły cła na amerykańskie produkty rolne. Nic dziwnego, w 2023 roku głównym towarem eksportowanym do Chin była soja.
Cła nie jeden raz okazywały się w przeszłości skuteczną bronią, pod warunkiem posiadania kompleksowego planu działania, czyli połączenia ochrony własnego rynku z usuwaniem barier rozwoju we własnym kraju i bodźcami dla przedsiębiorczości. Działania Trumpa wydają się często chaotyczne, ale (przynajmniej w sferze zapowiedzi), to właśnie mają na celu. Maksymalne ograniczenie wydatków, ograniczenie biurokracji, stymulacja przedsiębiorczości.
„Twierdzenie, że cła są zawsze złe i nieuchronnie szkodliwe, nie wytrzymuje krytyki, zwłaszcza jeśli chodzi o handel USA z Chinami” – pisze Michael Johnson. Takie stwierdzenie dla kogokolwiek obeznanego z historią gospodarczą jest wręcz banalne.
W świecie notorycznej kradzieży własności intelektualnej, agresywnego subwencjonowania produkcji eksportowej, nędznie opłacanej siły roboczej, cła stają się koniecznością i mogą być skuteczną bronią.
Dostrzeżenie racjonalności tego działania utrudnia nie tylko dogmatyczne stanowisko krytyków, ale zarówno chaotyczność tych działań amerykańskiego prezydenta, jak i jego czysto emocjonalne odruchy. Chamskie i absurdalne zachowanie Trumpa i Vance’a podczas spotkania z Zełenskim to nie była tylko próba sterroryzowania sojusznika i zmuszenie go do uległości, to było ewidentne psychologiczne wsparcie oczywistego wroga Ameryki.
Niektórzy zastanawiają się nad pytaniem, na ile to wszystko zmobilizuje Europę? Dla Europy „słabość” Trumpa do Rosji jest śmiertelnym zagrożeniem. Nie jest to jedyne zagrożenie, być może jeszcze poważniejsze jest zagrożenie wewnętrzne.
Chwilowo słyszymy zapewnienia, że Unia Europejska znacznie zwiększy swoje wsparcie dla Ukrainy. Problem w tym, że prawdopodobnie wymagałoby to analogicznego trzęsienia ziemi jak w Ameryce. W chwili obecnej Unia ma anemiczny wzrost gospodarczy ledwie przekraczający jeden procent rocznie. Europa cierpi na te same przypadłości co Ameryka, imigracja, która więcej kosztuje niż przysparza gospodarce, kulejąca edukacja, zahamowana innowacyjność, świadczenia socjalne pochłaniające 30 procent unijnego PKB, gigantyczne marnotrawstwo pieniędzy publicznych. Jak pisze na łamach holenderskiej gazety Bjorn Lomborg:
„Jest jednak jedna oczywista reforma, która może napędzać wzrost gospodarczy i uwolnić ogromne zasoby: reforma polityki klimatycznej. UE przeznacza jedną trzecią całego swojego budżetu na politykę klimatyczną. Tylko w zeszłym roku cena zakupu takich rzeczy jak panele słoneczne, turbiny wiatrowe, linie przesyłowe, samochody elektryczne i stacje ładowania wyniosła 367 miliardów euro. Już sama ta kwota mogłaby sfinansować europejski wzrost wydatków na obronę.”
Jak Lomborg raz za razem podkreśla, zmiany klimatyczne są realne, ale strategia walki z tymi zmianami jest chora. Koszty są nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do efektów. Cała para idzie w gwizdek, Europa subwencjonuje (głównie chińską) produkcję paneli słonecznych i turbin wiatrowych, koszty energii są już horrendalne i nadal rosną, zaś spowolnienie globalnego ocieplenia jest minimalne, by nie powiedzieć zerowe. Walka o przestawienie się na energię samoodnawialną ma znamiona racjonalności, pod warunkiem szybkiego rozwoju i produkcji zielonej energii konkurencyjnej z energią opartą na paliwach kopalnych. Europa będzie się mogła samodzielnie bronić, pod warunkiem, że będzie się rozwijać. Zerowa emisja może być celem, ale nie powinna być dogmatem.
„Europa – pisze Lomborg - znajduje się na rozdrożu. Może samotna i bezbronna kontynuować politykę zerowej emisji netto – co jest wyłącznie bardzo kosztownym, wręcz rujnującym sygnalizowaniem cnoty, podczas gdy reszta świata już ją wyprzedza Może też położyć kres tej osobliwej obsesji i wdrożyć inteligentną politykę klimatyczną, wydając 27 mld euro na zielone innowacje, co pozostawia znacznie ponad 300 mld euro rocznie do lepszego wydawania na inne cele”.
Poszukiwanie strategii rozwoju i obrony w nowym świecie wymaga porzucenia starych dogmatów. Chwilowo słyszymy zapowiedzi pomocy Ukrainie , ale żeby słowo ciałem się stało, trzeba porzucić kryptoracjonalizm, to jednak może wymagać głębokich zmian na arenie politycznej, (co nie zawsze oznacza wzrost racjonalizmu).