Krytycy Trumpa chcą uczynić Amerykę bezpieczną dla antysemitów


Jonathan S. Tobin 2025-02-13

Obóz namiotowy wspierający Hamas i Palestyńczyków w Strefie Gazy na dziedzińcu Uniwersytetu Stanowego w San Francisco, 3 maja 2024 r. Źródło: Mariwlqs via Wikimedia Commons.
Obóz namiotowy wspierający Hamas i Palestyńczyków w Strefie Gazy na dziedzińcu Uniwersytetu Stanowego w San Francisco, 3 maja 2024 r. Źródło: Mariwlqs via Wikimedia Commons.

Rozporządzenie wykonawcze o deportacji posiadaczy wiz studenckich osób popierających Hamas przeraża lewicowców. Czy broniliby cudzoziemców podżegających przeciwko innym mniejszościom?

Lewicowcy są wielkimi wyznawcami wolności akademickiej, ale tylko pod pewnymi warunkami. I to właśnie te warunki definiują debatę na temat Rozporządzenia wykonawczego prezydenta Donalda Trumpa nr 13899 w sprawie zwalczania antysemityzmu w Stanach Zjednoczonych. To akurat wydane przez Trumpa w zeszłym tygodniu pośród lawiny innych rozporządzeń i zmian polityki, które oszołomiły jego wrogów, nie przyciągnęło takiej uwagi, jaką otrzymały jego inne działania. Nakazuje ono, aby wszystkie departamenty i agencje federalne dokonały przeglądu i zgłosiły do Białego Domu wszelkie możliwe działania karne i cywilne, jakie mogą podjąć przeciwko „nielegalnemu nękaniu i przemocy na tle antysemickim”.


Zamiast zadowolić się sygnalizowaniem cnoty i bezsensownymi banałami, które definiowały „Narodową Strategię USA na rzecz Przeciwdziałania Antysemityzmowi” administracji Bidena, zarządzenie Trumpa trafia prosto w sedno sprawy. Skupia się ono konkretnie na najbardziej rozpowszechnionym przykładzie antysemickiego nękania i przemocy we współczesnej Ameryce: na wzroście nienawiści do Żydów i agitacji na rzecz Hamasu na kampusach uniwersyteckich od czasu masakry 1200 mężczyzn, kobiet i dzieci w południowym Izraelu 7 października 2023 r.


Jak głosi oświadczenie
 Białego Domu, celem jest „ochrona prawa i porządku, stłumienie wandalizmu i zastraszania popierających Hamas oraz zbadanie i ukaranie aktów rasizmu antyżydowskiego na lewicowych, antyamerykańskich uczelniach i uniwersytetach”. Prezydent jest w tej kwestii jednoznaczny: „Rozporządzenie wymaga usunięcia rezydentów-obcokrajowców, którzy naruszają nasze prawa”.


Aby pokazać, że ta administracja poważnie podchodzi do kwestii wykorzystania pełnej władzy rządu federalnego w rozwiązaniu problemu, Departament Sprawiedliwości USA powołał międzyresortową grupę zadaniową, która ma właśnie to zrobić.


Obrona agitacji na rzecz Hamasu


Wszystko to prawdopodobnie brzmi rozsądnie dla większości obserwatorów, w tym również dla wielu, którzy skądinąd mogą nie znosić Trumpa i ubolewać nad większością tego, co robi, aby przekształcić rząd federalny zgodnie ze swoimi obietnicami wyborczymi. Ale dla amerykańskiej lewicy pomysł rozprawienia się z nienawiścią na kampusach — i deportacji tych, którzy wykorzystują swoje wizy studenckie jako licencje na angażowanie się w agitację na rzecz Hamasu, zastraszając i atakując studentów żydowskich — wydaje się dotykać drażliwego punktu. Uważają, że jest to nie tylko złe, ale że jest to czysta tyrania. Dla nich pociągnięcie do odpowiedzialności tych, którzy podżegali i odegrali wiodącą rolę w rozprzestrzenianiu epidemii nienawiści do Żydów, jaka rozlała się na cały kraj w ciągu ostatnich 16 miesięcy, jest jednym z najbardziej widocznych znaków tego, co uważają za początek tyranii Trumpa.


To wykracza poza ich odruchowy sprzeciw wobec wszystkiego, co robi 47. prezydent. Zarówno zaprzeczają, że lewicowy antysemityzm jest formą nienawiści do Żydów, jak i uważają, że wszystko, co robi się, aby zapobiec atakowaniu Żydów i co utrudnia ich wysiłki demonizowania Izraela i izolowania jego zwolenników, jest z natury złe.


Według grup takich jak American Civil Liberties Union (ACLU), prawdziwym problemem na kampusach od czasu ataków na Izrael 7 października, które wywołały falę antysemickich protestów, nie jest pełna zgoda, jaką administratorzy dali większości z nich. Problemem jest to, że w niektórych przypadkach uniwersytety i uczelnie starały się pociągnąć do odpowiedzialności tych, którzy brali udział w agitacji na rzecz Hamasu, za łamanie zasad obowiązujących w ich uczelniach, które zabraniają im organizowania nieautoryzowanych demonstracji, zajmowania budynków, a także tworzenia wrogiej atmosfery dla Żydów.


Dbanie o bezpieczeństwo antysemitów na terenie kampusu


Taką postawę okazywał także magazyn „Slate, który uznał rozporządzenie wykonawcze dotyczące antysemityzmu za „zagrożenie dla każdego Amerykanina”. Ten sam artykuł stwierdził, że Demokraci, tacy jak były prezydent Joe Biden i wiceprezydent Kamala Harris, „zawiedli studentów college'ów w zeszłym roku”. Zrobili to, niewystarczająco wspierając ich ataki na Żydów i państwo żydowskie, zamiast po prostu ich wychwalać, jak zrobiła to Harris, „pokazując dokładnie, jakie powinny być ludzkie emocje”. W efekcie przywódcy Demokratów traktowali antysemitów na kampusach jako „bardzo dobrych ludzi”, tak samo jak fałszywie oskarżyli Trumpa o traktowanie neonazistów w Charlottesville w stanie Wirginia w 2017 roku. Ale nawet to nie wystarczyło lewicy.


Coraz bardziej antyizraelska grupa PEN America, rzekomo poświęcona obronie wolności słowa, ogłosiła rozprawę z antysemityzmem nowym „maccartyzmem”.


Wpływowy lewicowy think tank Center for American Progress oskarżył Trumpa o „wykorzystywanie antysemityzmu jako broni dla korzyści politycznych”. Powiedzieli: „Jest oczywiste, że prawdziwym celem Trumpa jest uciszenie głosów sprzeciwu, niezależnie od tego, czy pochodzą one od propalestyńskich protestujących na kampusach uniwersyteckich, czy też uczestników marszów Black Lives Matter”. Jest znamienne, że obie wymienione grupy, które otwarcie głoszą antysemickie poglądy, jak też dają im wyraz w działaniach, nie mają wiele wspólnego z „pokojowymi protestami”.


Antysyjonistyczna publicystka „New York Timesa”, Michelle Goldberg, twierdzi, że celem Trumpa jest „zmiażdżenie lewicy akademickiej”. Chodzi jej o próbę zatrzymania federalnego finansowania dla pracowników akademickich, których celem jest atakowanie Ameryki i kłamliwe etykietowanie Izraela jako państwa „osadniczo-kolonialnego” i „apartheidu”. Dlaczego rząd, który jest zobowiązany do zakazywania uprzedzeń wobec Żydów, miałby wspierać ludzi, którzy promują zjadliwie antysemickie idee?


Ten sam nieszczery argument znalazł odzwierciedlenie w coraz bardziej antysyjonistycznej, lewicowej izraelskiej gazecie „Haaretz”, gdzie jeden z dziennikarzy ubolewał, że Trump tworzy „autorytarną armię informatorów atakujących muzułmanów, zagranicznych studentów i lewicę pod pretekstem walki z nienawiścią”.


Część krytyki Trumpa to po prostu rzucanie piaskiem w oczy.


Na przykład otwarcie antysemicka Council on American-Islamic Relations (CAIR), która pierwotnie została założona jako polityczna grupa fasadowa do zbierania funduszy dla terrorystów z Hamasu, powiedziała agencji AP, że „działanie jest dyskryminujące i niesłusznie przedstawia protestujących jako 'pro-dżihadystów' lub 'pro-Hamas'”, choć oczywiście tłumy na kampusach i ulicach dużych miast zazwyczaj nie udają, że są kimkolwiek innym.


Podobnie jak debata na temat rozporządzenia wykonawczego Trumpa z 2019 r. w sprawie antysemityzmu na terenie kampusu, jego znacznie poważniejsze podejście tym razem stanowi swego rodzaju test dla tych, którzy je komentują. Wówczas jego przeciwnicy potępiali sam pomysł klasyfikowania Żydów jako mniejszości zasługującej na ochronę na mocy tytułu VI ustawy o prawach obywatelskich z 1964 r., a niektórzy z nich uprawiali najwyższej klasy akrobatykę, określając wysiłki mające na celu powstrzymanie antysemityzmu jako same w sobie antysemickie. Niektórzy Żydzi, którzy przyjęli tę absurdalną linię, udowodnili, że ich „syndrom obłędu na punkcie Trumpa” jest znacznie silniejszy niż jakakolwiek odraza, jaką mogliby odczuwać wobec ludzi nienawidzących Żydów.


Orędowanie za ludobójstwem Żydów


Teraz jednak, pięć i pół roku później, po horrorze 7 października, jest jasne, że ci, którzy sprzeciwiają się wysiłkom na rzecz walki z antysemityzmem, nie są po prostu ludźmi, których sama obecność Trumpa w Białym Domu doprowadza do utraty rozumu. Teraz mówią nam również, że uważają, że ci, którzy nawołują do ludobójstwa Żydów („od rzeki do morza”) i terroryzmu („globalizujcie intifadę”), są dobrymi ludźmi, a nie nikczemnymi zwolennikami wojny, której celem jest wymazanie z mapy jedynego państwa żydowskiego na planecie.


Ich postawa stanowi logiczny wniosek, jaki można wyciągnąć z modnych lewicowych ideologii, takich jak krytyczna teoria rasy i interseksjonalizm, które błędnie określają Izrael i Żydów mianem „białych” ciemiężycieli ludzi kolorowych, chociaż konflikt z Palestyńczykami nie dotyczy kwestii rasowych.


Nie chodzi też o kolor skóry, ponieważ większość mieszkańców Izraela pochodzi z rodzin bliskowschodnich, które zostały zmuszone do opuszczenia krajów arabskich. To pozwala nam zrozumieć stopień hipokryzji tych, którzy twierdzą, że sprzeciwiają się poleceniu Trumpa, by bronić wolności słowa i wolności akademickiej.


Lewica popierająca Hamas jest całkowicie za wolnością akademicką, jeśli chodzi o obronę ich wolności indoktrynowania studentów w nowej świeckiej religii neomarksistowskiego myślenia, a także nienawiści do Żydów pod przykrywką antysyjonizmu. I, jak widzieliśmy na licznych przykładach w ostatnich latach w sprawie obrony praw studentów, a także profesorów do sprzeciwu wobec tych toksycznych idei, w tym katechizmu „przebudzonych” o różnorodności, równości i inkluzywności (DEI), uważają, że wolność akademicka nie jest problemem.


Lewicowa hipokryzja


Istotnie, kiedy University of Pennsylvania zawiesił konserwatywną profesor prawa, Amy Wax, za zbytnią szczerość w wyrażaniu swoich opinii, które całkowicie fałszywie określono jako „rasistowskie”, nie było fali poparcia dla niej na lewicy ani w korporacyjnych mediach liberalnych. Wręcz przeciwnie, lewicowcy uważają za całkowicie stosowne uciszanie tych, którzy się z nimi nie zgadzają w kwestii ideologii przebudzenia.


Nie jest przypadkiem, że uczelnia Ivy League należy do tych, których rektorki zeznawały przed Kongresem w grudniu 2023 r., że to, czy orędownictwo za ludobójstwem Żydów narusza przepisy administracyjne, zależy od „kontekstu”.


Wszyscy wiemy, że gdyby jakiś student, profesor lub członek personelu uczelni opowiadał się za linczem na Afroamerykanach, Latynosach lub jakiejkolwiek innej mniejszości zatwierdzonej przez DEI (kategoria, z której Żydzi są wyraźnie wykluczeni) lub za jakąś inną otwarcie rasistowską sprawą, zostałby wydalony lub zwolniony bez zadawania zbędnych pytań. Mówcy uznani za „rasistów” — co w praktyce zazwyczaj oznacza po prostu krytykę ideologii przebudzonych — są rutynowo zagłuszani lub wypraszani. A gdyby cudzoziemcy używali swoich wiz studenckich do opowiadania się za atakami na czarnoskórych, Latynosów lub Azjatów, nie byłoby pędu na barykady, by potępić ich deportację.


Definicja wolności akademickiej, która dotyczy tylko tych, którzy nienawidzą Żydów i Izraela, zmienia to pojęcie w kpinę. To samo dotyczy tych, którzy są źli z powodu przyjęcia przez administrację Trumpa roboczej definicji antysemityzmu Międzynarodowego Sojuszu na rzecz Pamięci o Holokauście (IHRA), ponieważ słusznie zauważa ona, że ci, którzy chcą odmówić Żydom praw, jakich nie odmawia się nikomu innemu, są antysemitami. Antysyjonizm jest formą antysemityzmu.


Administracja Bidena zaakceptowała definicję IHRA, ale nie zrobiła nic, aby ją poprzeć. Trump pracuje nad naprawą tego błędu.


Trzeba przyznać, że liberalne organizacje żydowskie, takie jak Anti-Defamation League i American Jewish Committee, poparły rozporządzenie wykonawcze Trumpa, chociaż obie dołączyły zastrzeżenia o nienaruszalności wolności słowa.


Ale stawką nie jest tu wolność słowa.


Chronić Żydów, a nie żydożerców


Każdy może mówić, co mu się podoba o rządzie Izraela i jego polityce. Jednak orędowanie za terroryzmem przeciwko Żydom, które skutkuje fizycznymi atakami przemocy, przekracza granicę między wypowiedziami a dyskryminacyjnym i nielegalnym zachowaniem. Dążenie do zidentyfikowania grup, które uczestniczą w takich działaniach i pozbawianie funduszy instytucji, które otrzymują pieniądze podatników i które to ułatwiają, nie jest ani tyranią, ani maccartyzmem. To wykorzystywanie mocy prawa w celu ochrony tych, którzy są atakowani za to, że są Żydami.


A co ważniejsze, studenci zagraniczni są tutaj tylko za pozwoleniem i pod warunkiem, że wykażą się dobrym zachowaniem. Deportacja zwolenników Hamasu jest właściwym i legalnym środkiem, który słusznie karze ludzi wykorzystujących amerykańską hojność i biorących udział w niemoralnych działaniach. Czy traktowalibyśmy członków Partii Nazistowskiej lub zwolenników jakiegokolwiek innego ruchu rasistowskiego lub totalitarnego inaczej? Jeśli nie, to skąd ta sympatia i pośpiech w wspieraniu antysemitów i zwolenników Hamasu?


Przyzwoici ludzie — czy to Republikanie czy Demokraci, konserwatyści czy liberałowie, Żydzi czy nie-Żydzi — powinni bić brawo za zdecydowane stanowisko Trumpa w sprawie antysemityzmu. Ci, którzy się temu sprzeciwiają, mogą udawać, że po prostu bronią prawa do wyrażania opinii. To szczyt intelektualnej nieuczciw ości. Sprzeciwianie się władzy wykonawczej Trumpa jest próbą uczynienia Ameryki bezpieczną dla lewicowych i islamistycznych antysemitów i traktowania ich jako szczególnie godnych ochrony rządu, w przeciwieństwie do Żydów, których zamierzają prześladować.


Link do oryginału: https://www.jns.org/trump-critics-want-to-make-america-safe-for-antisemites/

JNS Org., 3 stycznia 2025

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Jonathan S. Tobin jest redaktorem naczelnym JNS.