Świat mody, czyli
Europejczuk w Genewie
Ossowski nie całkiem zgadzał się z Chałasińskim, ale też ułatwił sobie życie definiując inteligencję jako szeroko pojętą warstwę nauczycielską, uciekając od pytania, jak też ta szeroko pojęta warstwa wypełniła swoją nauczycielską misję?
Niedawno w bezsenną noc przypomniałem sobie opowieść o wydarzeniu sprzed 110 lat. Opowiadała ją moja matka, więc za dokładność nie ręczę, bo dla dowcipu nie jeden raz ubarwiała gawędę. Tak czy inaczej, w 1914 roku dziadek socjalista wracał z zesłania na Syberii z żoną w ciąży i dwoma synami. Poród wypadł, kiedy dojechali do Charkowa i tam właśnie urodziła się moja matka. (Żałuję, że nie dowiedziałem się skąd mieli pieniądze, bo zatrzymali się w dużym domu i mieli służbę. Domyślam się, że pieniądze zarobiła babka, bo ona pochodziła z łódzkiej kupieckiej rodziny i w każdych warunkach umiała robić interesy, zaś dziadek socjalista z szlacheckiej rodziny do interesów raczej się nie nadawał.)
Jak opowiadała moja matka, rodzina dziadka miała pretensje o mezalians i ignorowała babkę Walerię, ale kiedyś z okazji jakiegoś ślubu, babka znalazła się w gronie pań z dobrego towarzystwa. Panie rozmawiały o duchach, więc Waleria postanowiła opowiedzieć o historii z Charkowa, kiedy służąca wyleciała z krzykiem z kuchni w piwnicy, drąc się, że garnki w powietrzu latają. Opowieść była wystarczająco elektryzująca, by przełamać dystans klasowy i panie (nazywane przez matkę ciotkami idiotkami), czekały w napięciu na ciąg dalszy opowieści. Waleria powiedziała, że rzuciła wszystko i poszła pospiesznie zobaczyć, co się dzieje w kuchni.
- I co – zapytała ciocia Elżunia.
Babka Waleria odpowiedziała rzeczowo, że wzięła ducha za dupę i wyrzuciła z kuchni.
Oczywiście nie przełamało to lodów między drobną mieszczką zajmującą się handlem, a paniami z bardzo dobrych domów, ale opowieść była znakomitym przygotowaniem do odległej jeszcze wtedy lektury znakomitej książki Józefa Chałasińskiego.
Chałasiński znajdował liczne podobieństwa między naszą inteligencją katolicką i marksistowską, łączyła to towarzystwo pomieszana z pogardą empatia dla ubogich, potrzeba przewodzenia oraz epatowanie kawiarnianą europejskością już to postępową, już to osadzoną głęboko w tradycji rzymsko-katolickiej.
Nazwiska Hercena mogli nie znać, mogli nie wiedzieć o jego istnieniu, ale byli zawsze wierni jego idei, że Rosja (albo i Polska) odbije się od błędów Europy jak od trampoliny, by wznieść się na nowe nieznane ludzkości wcześniej wyżyny.
Nic dziwnego, że wracając myślami do słowa Europejczyk z tą osobliwą literówką pomyślałem o Leninie w Genewie (Monachium i Londynie), gdzie rozważał jak z błędów Europy zbudować trampolinę dla Rosji.
Prawda, że z myślami Marksa i Engelsa zetknął się wcześniej, a i Plechanow go zachwycił koncepcją tygrysiego skoku od feudalizmu do kapitalizmu, w drodze wyjaśnienia chłopom, że robotnikom będzie lepiej.
Niespodziewanie odkryłem, że do lektury książki Chałasińskiego przygotowywano mnie w domu na wiele sposobów, bo też matka mówiła, że Jezus był socjalistą, ale etatyzm i centralne planowanie to sprawka świętego Pawła, dodawała jednak, że z tym rozdawaniem wszystkiego ubogim i podążaniem za nauczycielem to podejrzana sprawa, bo wymaga wiary w cudowne rozmnażanie chleba i ryb, których smażeniem zajmą się niewymagający wynagrodzenia aniołowie. (Jako absolwentka Wyższej Szkoły Handlowej miała w tej sprawie wątpliwości.) Na domiar złego ojciec uczył mnie historii na tabliczkach ulic, a że do tramwaju chodziliśmy ulicą Jana Ostroroga, ale mogliśmy również wybrać ulicę Pawła Włodkowica, więc dziwnie to wszystko wyglądało. Na Fryderyka Skarbka była propedeutyka do politycznej ekonomii, przerywały ją jednak narzekania na głupotę podchorążych i błazeńskie powstanie, bardziej w obronie przywileju uciskania niż w obronie kraju. Dodajmy, że Hala, siostra ojca, z którą matka przyjaźniła się na długo przed ślubem, zwykła mawiać, że męka pańska na pstrym koniu jeździ, co miało dodatkowo komplikować moje obcowanie z inteligentami.
Na studiach koledzy dziwili się, co mnie do tej ekonomii ciągnie, a to przez tego Skarbka musiało być, a na to jeszcze ten Chałasiński się nałożył z babką Walerią na dokładkę. Po latach dochodzę do wniosku, że mój zachwyt dla pracy Chałasińskiego nie miał żadnych związków z wolną wolą i był całkowicie zdeterminowany genetycznie i środowiskowo. A w środowisku (przedwojennej różowej inteligencji) ciągle mówili, że ten Lenin to jakiś Żyd. Zapytałem o to ojca, a on mi na to: „nie pytaj kto z kogo się rodził, bo na takich pytaniach to ausgerechnet do Chwaliszewa zajedziesz”. Nie rozumiałem dlaczego ausgerechnet do Chwaliszewa, ale reszta była ciekawsza, bo jak objaśniał, Lenin z jednym dziadkiem Żydem i dwójką dziadków Rosjan był w zasadzie Kałmukiem, który w Genewie w złych kawiarniach nauki pobierał, co go skłoniło do przedkładania rewolucji, czyli mordu i rabunku nad uczciwością, czyli nad nudnym, rzetelnym rzemiosłem.
- Czyli Europejczuk, mruknąłem w bezsenną noc w siedemdziesiąt lat później. Bardzo chciał i nie mógł, bo wychodził ze złych przesłanek, a do dobrych przesłanek wrócić nie mógł z przyczyn społecznych, więc wszystkie nici trzymały go przy rewolucyjnej idei rozwoju społecznego przez mord i rabunek, żeby skłonić ubogich do pójścia za nauczycielem, w nadziei, że ten chleb jakoś da się cudownie rozmnożyć.
Inteligent to człowiek, który myśli, że myśli więcej niż myśli – mówiła matka, próbując mnie przekonać do poważnych studiów, ale nie handlowych, jako, że były to czasy, w których handlu nikt już nie nauczał, zaś rzemiosła uczono z marksistowską wkładką. Stało się inaczej, bo rok był już 1956 i kupiłem sobie w kiosku na rogu Ostroroga i Grunwaldzkiej broszurkę Kotarbińskiego, wydaną przez „Po Prostu”. Wstąpiłem na wydział Filozofii i Socjologii, co niebawem owocowało lekturą Chałasińskiego.
Europejczuk zatem, co w nim szczególnego? Bardziej europejski niż Europejczyk, ale w czym problem? Andrzej Bobkowski zaraz po wojnie uciekał z Europy nie bardzo wiedząc, co go w niej doprowadza do szewskiej pasji. Dopiero w Stanach Zjednoczonych zauważył nagle, że znalazł się w miejscu, gdzie nie ma plebejskości, gdzie struktura klasowa nie znajduje odbicia w każdym spojrzeniu i w każdym myślątku. Mylił się, czy zobaczył wtedy coś, czego dziś już nie ma? Często słyszałem, że Ameryka jest plebejska, potwierdzałem mówiąc, że kocham westerny i widok stad krów wędrujących przez prerię do banku dla powabnego zysku. Chłopów nie było, a zniesienie niewolnictwa wymagało krwawej wojny. Kościuszko mówił, że dla samej szlachty bić się nie będzie. Przesiąkł amerykańską ideą równości, odrzucał pogardę.
Na ulicy Tadeusza Kościuszki ojciec prychał gniewnie, coś mówił o tragicznej ucieczce od niemożności, pokazał w domu poniższy cytat i zalecał zainteresowanie spółdzielczością wiejską jako jedynym wątkiem socjalizmu wartym uwagi:
„Czując głęboko, że poddaństwo przeciwne jest prawu natury i pomyślności narodów, oświadczam niniejszem, iż znoszę je zupełnie i na wieczne czasy w majątku moim Siechnowicze, w województwie Brzesko-Litewskim położonem, tak w imieniu własnem, jak i jego przyszłych posiadaczy. Uznaję więc mieszkańców wsi, do majątku tego należącej, za wolnych obywateli i nieograniczonych niczem właścicieli posiadanych gruntów. Uwalniam ich od wszelkich bez wyjątku danin, pańszczyzny i powinności osobistych, do których dotąd względem właścicieli majątku tego byli obowiązani. Wzywam ich tylko, aby dla dobra własnego i kraju starali się o zakładanie szkół i szerzenie oświaty”.
Ojciec chyba wiedział, dlaczego nic z tego nie wyszło, Europejczuk zawsze chce być awangardą, kocha rozmowy o sztuce, chama nie znosi, cierpi, że naród jest nieokrzesany i że wolałby jakiś lepszy. W końcu wybiera miłość do piesków w oczekiwaniu na rewolucję, która nas odkupi.
Lenin wiecznie żywy jest trans i bez granic. Terror kawiarnianych mód wymaga ciągłego postępu, ucieczki do przodu, marzeń o trampolinie, świętego banału w wytwornym sosie.
Po bezsennej nocy człowiek wstaje zmęczony.