Dlaczego Ameryka przestała wygrywać wojny
Od 1945 r. USA przyjęły wzorce myślenia i działania, które uniemożliwiają zwycięstwo. Izrael nie może sobie pozwolić na pójście za tym przykładem.
Aby znaleźć wyjście z obecnego kryzysu bezpieczeństwa, Stany Zjednoczone muszą uznać kilka twardych prawd. Najważniejszą z nich jest zrozumienie, dlaczego Ameryka przestała wygrywać wojny. Ostatnia amerykańska wojna zakończyła się w istocie dekadę temu, kiedy USA formalnie zakończyły swoje działania bojowe w Afganistanie. Od tego czasu kraj ukształtowany w wojnie i podtrzymywany w dużym stopniu przez zwycięstwa w licznych bardzo znaczących wojnach, które nastąpiły później, stracił z oczu podstawowy fakt, że często nie ma alternatywy dla wojny i nie ma alternatywy dla zwycięstwa.
Aby Stany Zjednoczone mogły w ogóle wyłonić się jako państwo, musiały oczywiście uzyskać niepodległość od Imperium Brytyjskiego, które nie było skłonne pozwolić koloniom na oderwanie się. 19 kwietnia 1775 r. koloniści chwycili za muszkiety w Lexington i Concord i rozpoczęli wieloletnią wojnę o niepodległość. To właśnie w tej wojnie narodziła się Deklaracja Niepodległości Ameryki, a jej potępienie króla obejmuje oskarżenie, że „splądrował nasze morza, spustoszył nasze wybrzeża, spalił nasze miasta i zniszczył życie naszych ludzi”.
W ciągu niecałych dwóch miesięcy od podpisania deklaracji, brytyjscy żołnierze regularni niemal zniszczyli Armię Kontynentalną George'a Washingtona na Brooklyn Heights i zmusili go do pospiesznego odwrotu w środku nocy. Wojna zakończyła się dopiero traktatem paryskim w 1783 r. Gdyby koloniści nie wytrwali przez lata przeciwko temu, co wówczas było najbogatszym imperium świata, nie byłoby Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Przykład Ameryki szybko okazał się zaraźliwy za granicą. 14 lipca 1789 r., zaledwie rok po ratyfikacji Konstytucji, lud Paryża szturmował Bastylię. Upadek monarchii absolutystycznej, Starego Reżimu, zapoczątkował bardzo powolne i krwawe, ale mimo to nieodwracalne rozprzestrzenianie się instytucji republikańskich w większości Europy.
Udoskonalenie samej Ameryki również wymagało wojny na większą skalę niż wojna o niepodległość. Wstępna Proklamacja Emancypacji prezydenta Lincolna z 22 września 1862 r. nadeszła pięć dni po bitwie pod Antietam, najkrwawszym dniu w historii Ameryki. Trzynasta poprawka, która ostatecznie zniosła niewolnictwo, została uchwalona 31 stycznia 1865 r., gdy armia Unii w końcu ścisnęła gardło Konfederacji na liniach oblężenia Petersburga. Więcej Amerykanów zginęło w wojnie secesyjnej niż we wszystkich pozostałych wojnach Ameryki razem wziętych.
To jest najbardziej podstawowy wzór nie tylko amerykańskiej historii, ale historii świata. Największe spory polityczne, dotyczące fundamentalnych kwestii polityki i moralności, nie są rozstrzygane w drodze negocjacji, co ostatecznie prowadzi do pokojowego kompromisu dyplomatycznego. Zamiast tego są rozstrzygane w krwawej bitwie, w której jedna strona narzuca drugiej swój pogląd na to, co jest słuszne. Amerykańscy koloniści narzucili swoją niepodległość Wielkiej Brytanii, grożąc jej bronią. Stany Unii narzuciły wyzwolenie niewolników stanom Konfederacji w ten sam sposób.
Obie wojny światowe, najgorsze katastrofy w historii ludzkości, wydarzyły się w dużej mierze dlatego, że Stany Zjednoczone obserwowały je z daleka, rok po roku, zanim podjęły zdecydowane działania, aby wygrać wojny, które bezpośrednio zagrażały ich bezpieczeństwu narodowemu. Agresywne ambicje cesarskich Niemiec były już widoczne na początku pierwszego kryzysu marokańskiego w marcu 1905 r. Jednak potrzeba było dwóch i pół roku gigantycznej wojny, która rozpoczęła się w sierpniu 1914 r., niemieckiej polityki nieograniczonej wojny podwodnej i niezwykłego telegramu Zimmermanna, w którym niemiecki minister spraw zagranicznych zaoferował Meksykowi części amerykańskiego terytorium, aby Ameryka ostatecznie porzuciła neutralność i przyłączyła się do wojny w kwietniu 1917 r. Bez świeżych sił amerykańskich nie byłoby zwycięstwa aliantów. Z nimi zwycięstwo zostało odniesione, a rozejm wymuszony na Niemczech 11 listopada 1918 r.
Po odniesieniu zwycięstwa, izolacjonizm znów triumfował w USA. 10 stycznia 1923 r. prezydent Harding nakazał wycofanie ostatnich amerykańskich wojsk z Niemiec, czyniąc tym samym warunki Traktatu Wersalskiego lub jakiegokolwiek innego alternatywnego porozumienia pokojowego niewykonalnymi. Dziesięć lat i 20 dni po powrocie amerykańskich wojsk do kraju, Adolf Hitler został kanclerzem Niemiec. Bez amerykańskiego zaangażowania Wielka Brytania i Francja nie znalazłyby siły, aby działać przeciwko niemu.
Hitler rozpoczął drugą wojnę światową we wrześniu 1939 r., a 4 czerwca 1940 r. Francja znajdowała się w stanie załamania. Tylko nadzwyczajne wysiłki Winstona Churchilla, który w swoim słynnym przemówieniu wygłoszonym tego dnia oświadczył, że „będziemy kontynuować do końca”, powstrzymały Brytanię przed zawarciem porozumienia z Hitlerem lub prowadzeniem długiej, nieskutecznej, pozorowanej wojny przeciwko niemu, podczas gdy on i jego sojusznicy z Osi podbijali resztę półkuli wschodniej.
Churchill zakończył swoje przemówienie apelem do „Nowego Świata, z całą jego mocą i potęgą”, aby uratował Stary. Ale dopiero gdy inny agresor, Japonia, zaatakował Amerykę w Pearl Harbor 7 grudnia 1941 r., USA przyłączyły się do wojny przeciwko państwom Osi na Pacyfiku. Amerykańskie zaangażowanie w europejski teatr wojny mogłoby zająć znacznie więcej czasu, gdyby Hitler nie podjął inicjatywy, wypowiadając wojnę Ameryce 11 grudnia. Z pewnym brakiem autorefleksji oskarżył prezydenta Roosevelta o dążenie do „nieograniczonej dominacji nad światem i dyktatury”.
Zamiast inicjować i kontrolować wydarzenia, drzemiąca od lat Ameryka została wciągnięta w obie wojny światowe. Jednak nawet zanim kraj został w pełni zmobilizowany do wojny, jego siła przemysłowa w decydującym stopniu przyczyniła się do zwycięstwa aliantów. Na froncie wschodnim wojny europejskiej, prawie 18 milionów ton alianckiej pomocy lend-lease dla Związku Radzieckiego, w większości amerykańskiej, stanowiło filar radzieckiego wysiłku wojennego. Na innych frontach ogromna siła Ameryki łączyła się bezpośrednio z siłą jej aliantów, aby wysłać na front armie o dotychczas niewyobrażalnych rozmiarach. Pod koniec wojny sama Marynarka Wojenna USA miała 6768 okrętów, w tym 23 pancerniki i 99 lotniskowców. Nic dziwnego, że w ciągu niecałych czterech lat od przystąpienia Ameryki do wojny, mocarstwa Osi zostały unicestwione.
Jednak gdy Ameryka będzie obchodzić 80. rocznicę VE-Day i VJ-Day w przyszłym roku, będzie to również osiem dekad od czasu, gdy odniosła decydujące zwycięstwo w wojnie. Powodem jest to, że od 1945 r. Ameryka przyjęła wzorce myślenia i działania, które czynią zwycięstwo niemożliwym.
Przede wszystkim Stany Zjednoczone przyjęły zbiór praw i praktyk, których nie przestrzegały i nie mogły przestrzegać podczas wojen światowych. Ochrona ludności cywilnej jest obecnie i od dziesięcioleci istotnym czynnikiem w operacjach wojskowych USA. Najnowszym formalnym dokumentem na ten temat jest Plan działań na rzecz łagodzenia szkód wyrządzonych ludności cywilnej i reagowania na nie z 22 sierpnia 2022 r., który stwierdza, że „łagodzenie… szkód wyrządzonych ludności cywilnej… czyni nas najskuteczniejszą siłą militarną na świecie”. Oczywiście jest odwrotnie. Kiedy siły zbrojne USA są zobowiązane do „zintegrowania ochrony ludności cywilnej z celami naszej misji od samego początku”, zgodnie z planem, osiągnięcie celów niezbędnych do zwycięstwa staje się niemożliwe.
Bezsensowne i bezmyślne ataki na cywilów są bezsprzecznie niemoralne. Ale jeśli głównym celem wszystkich operacji wojskowych jest absolutna ochrona ludności cywilnej, cel tych operacji zostaje utracony. Dowódcy wojskowi stają się drugorzędnymi prawnikami i zamiast zdecydowanie pokonać wroga i wygrać wojnę, skupiają się na przestrzeganiu zasad, które sprawiają, że wojna ciągnie się w nieskończoność. Ten etos, który prowadzi do lat nierozstrzygających starć militarnych, które ostatecznie niewiele robią, aby zmniejszyć liczbę ofiar wśród cywilów, był główną przyczyną kosztownych i demoralizujących porażek wojskowych Ameryki w Wietnamie, Iraku i Afganistanie.
Jak wie każdy, kto zna się na operacjach wojskowych, wojna z samej swojej natury wiąże się z okropnymi krzywdami dla cywilów. Kiedy Ameryka dążyła do osiągnięcia zasadniczego celu pokonania Japonii tak szybko, jak to możliwe w 1945 r., uznano za konieczne spalenie dużej części Tokio bombami kasetowymi wypełnionymi napalmem. Doprowadziło to do przerażającej liczby ofiar śmiertelnych wśród cywilów — większej niż w jakimkolwiek innym nalocie lotniczym w historii, wliczając w to późniejsze amerykańskie ataki nuklearne na Hiroszimę i Nagasaki. Jednak ten bezlitosny sposób prowadzenia wojny osiągnął cel doprowadzenia II wojny światowej do zwycięskiego końca, ratując życie setek tysięcy amerykańskich żołnierzy i milionów japońskich cywilów oraz umożliwiając Stanom Zjednoczonym przekształcenie japońskiej polityki i społeczeństwa w sposób, który od tego czasu przyniósł korzyści setkom milionów Japończyków.
Ponieważ masowe armie dyktatur są tworzone przez ludność cywilną i są przez nią koniecznie wspierane na każdym szczeblu społeczeństwa, nie można ich pokonać bez dużej liczby ofiar cywilnych. W dyktaturze wielu cywilów służy reżimowi na wiele sposobów, od pracy w rozległych organizacjach rządowych po informowanie policji i służb wywiadowczych dyktatury o jej obecnych lub potencjalnych przeciwnikach, po produkcję uzbrojenia.
Kontrola terytorium przez ruch ekstremistyczny oznacza, że większość ludności cywilnej albo aktywnie go podtrzymuje, albo milcząco akceptuje jego działania. Ci, których ekstremiści postrzegają jako zagrożenie, są mordowani lub zmuszani do dobrowolnego lub przymusowego wygnania. Wielu z tych, którzy pozostają, korzysta z wysiłków terrorystów, aby utrzymać szerokie poparcie społeczne. Dotyczy to zwłaszcza społeczeństw wyznaniowych, takich jak Liban, gdzie szyici, reprezentowani w państwie przez Hezbollah, korzystają z fundamentów społecznych tej grupy. Nie można wygrać wojny z takim wrogiem, utrzymując fałszywe pozory, że cała populacja jest całkowicie odrębna od terrorystów.
Należy jasno zrozumieć i publicznie oświadczyć, że jeśli populacja żyje na terytorium kontrolowanym przez wrogie siły, zwłaszcza na gęsto zaludnionym terytorium, takim jak części Iraku i duża część Gazy, poniesie poważne i ciągłe straty podczas wojny. Każde inne podejście daje morderczym przestępcom niezwykłą i nie do zaakceptowania swobodę prowadzenia wojny i mordowania innych.
Celem wojen prowadzonych przez demokracje, w tym Amerykę, jest usunięcie ostrego zagrożenia militarnego i nic innego. Ochrona ludności wrogiego terytorium lub państwa w sposób zgodny z zamiarem usunięcia ostrego zagrożenia militarnego jest właściwa. Nie jest właściwe ani dopuszczalne podejmowanie takich środków w celu ochrony ludności, że staje się niemożliwe osiągnięcie celu wojny, czyli pokonanie wroga.
Innym powodem niepowodzeń Ameryki w wygrywaniu wojen jest słabo zdefiniowana i łatwa do zmanipulowania doktryna proporcjonalności, która obowiązuje w wersji zawartej w Podręczniku Prawa Wojennego Departamentu Obrony USA , zgodnie z którą „siła może być użyta… tylko w takim zakresie, w jakim jest to konieczne do odparcia zbrojnego ataku i przywrócenia bezpieczeństwa zaatakowanej stronie”. Zastosowana do indywidualnych działań militarnych oznacza, że armia powinna „powstrzymać się od ataków, w których oczekiwana szkoda przypadkowa takich ataków byłaby nadmierna w stosunku do konkretnej… korzyści militarnej”.
Jak w przypadku każdego prawa dotyczącego kontrowersyjnych tematów, ta doktryna prawna jest bardzo elastycznym sługą znaczenia, jakie przypisuje się jej w praktyce. Jak można zobaczyć w przypadku nieudolnej walki Ameryki z Huti, proporcjonalność staje się podstawą praktyki unikania zdecydowanych działań. Proporcjonalność staje się polityką ograniczania się do odpieranie najnowszego ataku wroga — oni strzelają do nas, my strzelamy do nich, incydent się kończy. Wróg otrzymuje prawo zachowania inicjatywy, wyboru, kiedy, gdzie i jak rozpocząć kolejny atak, jednocześnie zdobywając doświadczenie i dostosowując się, aby skuteczniej pokonać amerykańską taktykę. Zamiast odstraszać wroga, proporcjonalność zwiększa przekonanie wroga, że przy odpowiednim przygotowaniu Ameryka może i będzie zmuszona do odwrotu.
Ameryka była kiedyś definiowana jako supermocarstwo i z pewnością siebie sama tak się określała, traktując to jako oczywisty fakt. Faktycznie, Amerykanie nadal lubią używać tego terminu. Trzeźwy pogląd pokazuje, że Ameryka spędziła dekady w sposób, który wyczerpał jej zasoby na strategicznie wątpliwe wojny, które zakończyły się porażką i doprowadziły do strategicznych zysków wrogów Ameryki.
Izrael, kraj liczący zaledwie 10 milionów mieszkańców, bez przyjaznej populacji na którejkolwiek ze swoich granic, nie może pozwolić sobie na pójście za przykładem Ameryki. Ameryka może uniknąć samobójstwa narodowego, korygując swoje błędy polityczne, ze względu na ogromną fizyczną odległość, jaka dzieli ją od wrogów. Wrogowie Izraela są tuż przy granicy, a Izrael nie ma ani chwili, ani metra kwadratowego do stracenia.
Wydarzenia z 7 października pokazały, że Hamas rzeczywiście stanowił i nadal stanowi katastrofalne zagrożenie dla obywateli Izraela. Gdyby siły Hezbollahu ustawione na północnej granicy Izraela zrealizowały własne plany inwazji na Galileę 7 października, do których, jak wiemy, były dobrze przygotowane, wynik mógłby być trzy lub cztery razy większy od skali masowych zabójstw, co być może przyspieszyłoby upadek Izraela. Proporcjonalność, w jej prawdziwym znaczeniu, nakazywałaby zatem unicestwienie Hamasu, aby usunąć egzystencjalne zagrożenie.
Jednak we współczesnym amerykańskim rozumieniu wojskowym i rządowym proporcjonalność oznacza, że każde działanie Izraela powinno być badane z punktu widzenia tego, czy „nieproporcjonalna szkoda” — często oznaczająca jakąkolwiek szkodę — została wyrządzona osobom niebiorącym udziału w walkach. Jest to szaleństwo w dosłownym sensie, ponieważ Izrael nie ma sposobu na zastosowanie tej zasady w praktyce i jednocześnie zniszczenie Hamasu.
Powodem, dla którego USA zdołały wydać nadzwyczajną sumę 2,3 biliona dolarów na wojny w Afganistanie i Iraku oraz inne powiązane operacje, jest w dużej mierze „proporcjonalność”. Dokładna ocena tego, co jest, a co nie jest proporcjonalnym atakiem lub proporcjonalną kampanią, jest niezwykle kosztowna. Wymaga ciągłego gromadzenia ogromnej ilości szczegółowych informacji wywiadowczych na takie tematy, jak liczba cywilów, którzy prawdopodobnie będą obecni w danym budynku. Wdrażając proporcjonalność, przyjmuje się, że wymaga ona użycia kierowanej „inteligentnej” amunicji o niskim wpływie w niemal wszystkich okolicznościach, co stanowi kolejne ogromne obciążenie dla budżetu. Powtarzające się ataki na ten sam cel przy użyciu drogiej amunicji często zastępują pojedyncze ataki przy użyciu bardziej prymitywnej broni, której użycie może spowodować większą liczbę ofiar śmiertelnych — ale która nie wyczerpie siły finansowej Ameryki i ma większe szanse na doprowadzenie do zwycięstwa. Gdyby Unia spędziła wojnę secesyjną, obsesyjnie myśląc o proporcjonalności swoich działań zamiast unicestwić Konfederację, wojna prawdopodobnie zakończyłaby się impasem i kontynuacją niewolnictwa na Południu.
Trzecim i ostatnim powodem, dla którego Ameryka przestała wygrywać wojny, jest niezrozumienie demokratyzacji, które wcale nie ogranicza się do działań prezydenta George’a W. Busha ani idei tak zwanych „neokonserwatystów”. Jak można było przewidzieć, poleganie na demokratyzacji jako długoterminowym rozwiązaniu zagrożenia zagranicznego okazało się błędnym i wyjątkowo kosztownym podejściem.
Niebezpieczny reżim, taki jak Saddama Husseina, jest właściwym celem wojny. Ci, którzy są skłonni sugerować, że Saddam nie był niebezpieczny lub przestał być niebezpieczny w 2003 r., powinni zastanowić się, co okrutny dyktator, taki jak on, zrobiłby z ogromnymi przychodami z ropy naftowej w Iraku na przestrzeni czasu. Iran, bardzo niebezpieczny reżim, zarabia znacznie mniej pieniędzy na eksporcie ropy niż Irak, częściowo dlatego, że wydobywanie i eksportowanie irackiej ropy jest znacznie prostsze. Tak więc upewnienie się, że Saddam nie został na stałe pozostawiony na szczycie ogromnego strumienia dochodów, aby wspierać przyszłą agresję, było uzasadnionym celem wojskowym.
Narzucenie demokracji Irakowi nie było uzasadnionym celem militarnym, ponieważ nie można było tego osiągnąć w rozsądny sposób w ograniczonym okresie czasu za pomocą siły. Społeczeństwo, które istniało jako tyrania przez dziesięciolecia, nie może nagle, po prostu za pomocą inwazji wojskowej i okupacji, stać się demokracją, zwłaszcza jeśli nie jest szczególnie rozwinięte, ani technologicznie, ani społecznie. Warto pamiętać, że Niemcy Zachodnie były wcześniej demokracją, jakkolwiek wadliwą, w czasach Republiki Weimarskiej. Były również zaawansowaną potęgą przemysłową. Pod bezpośrednią okupacją zachodnich aliantów po katastrofalnej porażce militarnej i przy ogromnej pomocy Planu Marshalla, społeczeństwo zachodnioniemieckie było zdolne ponownie utrzymać demokrację — która była już znaną formą rządu. Nic takiego nie było możliwe w Iraku.
Dążenie do demokracji, a nawet jakiejś zasadniczo demokratycznej formy rządu, jest daremne w miejscach takich jak Irak i Gaza, ponieważ demokratyczne rządy wymagają istniejącej już instytucjonalnej i społecznej podstawy. To, co należy zrobić, i co Ameryka może zrobić, to szybko zniszczyć zagrożenia militarne dla swojego bezpieczeństwa narodowego i gospodarki — tak jak faktycznie zrobiono podczas pierwszej inwazji Ameryki na Irak w 2003 r. Zamiast próbować kontrolować Irak w przyszłości, Ameryka powinna była utrzymać siły w bezpiecznych obszarach w bliskim sąsiedztwie, takich jak iracki Kurdystan i Kuwejt, aby upewnić się, że stary reżim nie powróci do władzy.
Ameryka nie może sobie pozwolić na prowadzenie długich wojen ze swoimi wrogami, zarówno ze względu na koszty, jak i dlatego, że każda długa kampania nieuchronnie uczy wroga adaptacji i dostosowywania się, a tym samym staje się on przynajmniej częściowo odporny na ataki. Zamiast tego Stany Zjednoczone powinny przeprowadzać nagłe, miażdżące ataki, które mogą być powtarzane bez ostrzeżenia. Natura Ameryki jako odległej potęgi z dużymi siłami powietrznymi i marynarką wojenną sprawia, że takie podejście idealnie pasuje do jej mocnych stron, jednocześnie unikając jej słabości. Jeśli nie chcesz ponosić konsekwencji takiego ataku, to nie rób takich rzeczy, jak atakowanie statków na Morzu Czerwonym lub branie Amerykanów jako zakładników.
Obecnie Ameryka nie ma żadnej strategii, żadnego podejścia operacyjnego, ani nawet jasnego poczucia taktyki, którą powinna zastosować, nawet w prostych sytuacjach, w których interesy Ameryki są jasne — jak utrzymywanie otwartych szlaków żeglugowych lub trzymanie broni nuklearnej z dala od irańskiego reżimu, który regularnie obiecuje „Śmierć Ameryce”. To, co Ameryka ma w nadmiarze, to puste slogany. Już 17 stycznia 2005 r. prezydent Bush powiedział o irańskim programie nuklearnym: „Mam nadzieję, że rozwiążemy to dyplomatycznie, ale nigdy nie wycofam żadnej opcji ze stołu”. Dwie dekady później wiceprezydent Harris mówi na ten sam temat: „dyplomacja jest moją preferowaną ścieżką… ale wszystkie opcje są na stole”. Po dwóch dekadach ciągłej bezczynności taka retoryka, ze strony obu partii, jest zapowiedzią dalszych niepowodzeń.
This story originally appeared in English in Tablet Magazine, at tabletmag.com, and is reprinted with permission.
Link do oryginału: https://www.tabletmag.com/sections/news/articles/why-america-stopped-winning-wars
Tablet, 8 listopada 2024
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Dan Zamansky
Historyk izraelsko-brytyjski specjalizujący się w historii konfliktów zbrojnych. Autor blogu The New World Crisis.