Nie należy mylić nagonki Waszyngtonu na Netanjahu z postawami jego izraelskich krytyków
Wywierając presję na Izrael, a nie na Hamas i jego popleczników, administracja Bidena-Harris udziela pomocy i wsparcia mordercom zakładników.
To jest oburzające. Obwinianie Netanjahu o morderstwa zakładników, czy to pośrednio, czy bezpośrednio, uwalnia Hamas z odpowiedzialności za ten najnowszy akt barbarzyństwa. Hamas jest ludobójczą organizacją przestępczą, która odrzuciła wszystkie propozycje zawieszenia broni od czasu pierwszej przerwy jesienią ubiegłego roku. Pomysł, że Netanjahu jest w jakiś sposób odpowiedzialny za ich zbrodnie, ponieważ podjął wysiłki, aby zapewnić, że 7 października nie może się powtórzyć — jak z pewnością stałoby się w przypadku, gdyby Izrael wycofał się z kluczowych punktów w Strefie Gazy, takich jak korytarz Filadelfijski wzdłuż granicy z Egiptem — jest czystym szaleństwem.
Jednak dla zrozumienia kampanii nacisków na izraelskiego przywódcę prowadzonej przez administrację, ważne jest pojęcie jednego kluczowego faktu w sprawie tej kontrowersji. Chociaż liberalne korporacyjne media głównego nurtu, takie jak „New York Times”, „Washington Post” i CNN, łączą kampanię Waszyngtonu przeciwko Bibi z protestami Izraela przeciwko premierowi, jest to celowe błędne interpretowanie sytuacji.
Izraelskie protesty zyskały znaczny rozgłos i są wspierane przez lewicowy establishment kraju, który wciąż nie znosi Netanjahu i jego nacjonalistycznych/religijnych i mizrachijskich zwolenników. Chcą oni najwyraźniej umowy o zakładnikach za wszelką cenę, nawet jeśli nie oznaczałoby to wolności dla wszystkich jeńców. I chcą również odsunięcia Netanjahu od władzy.
Motywacje polityczne Waszyngtonu
Biden i wiceprezydent Kamala Harris podzielają ten drugi cel i mówią, że chcą uwolnienia zakładników. Jednak ich motywacje są zupełnie inne od motywacji większości krajowych krytyków Netanjahu. Chcą zakończenia wojny z Hamasem. I chcą tego z dwóch powodów.
Częściowo bodziec Stanów Zjednoczonych do wywierania presji na Netanjahu ma charakter czysto polityczny.
Od pierwszych tygodni wojny Partia Demokratyczna była mocno podzielona zarówno w kwestii poparcia dla Izraela, jak i rozbicia Hamasu, co Biden początkowo poparł po 7 października i z czego stopniowo się wycofuje. Zarówno podczas kampanii na rzecz (później zarzuconej), próby reelekcji Bidena, jak i kiedy to zastąpiono go Kamalą Harris, kierownictwo Partii Demokratycznej zachowywało się tak, jakby zjednoczenie partii było głównym celem.
Przez to mają na myśli utrzymanie swojego intersekcjonalnego, antyizraelskiego lewicowego skrzydła wraz z jego zastrzeżeniami, ale bez sprzeciwiania się kandydatowi z powodu tego, co postrzegają jako niewystarczającą wrogość administracji wobec Izraela. W tym celu poświęcili znaczne wysiłki, aby zadowolić antysemicki pro-hamasowski arabski blok głosujących w wahającym się stanie Michigan. Zasygnalizowali również lewicowcom gdzie indziej, (w tym pro-hamasowskim tłumom na kampusach uniwersyteckich), że według słów Bidena „mają rację” i według Harris powinni zostać „wysłuchani”.
Demokraci popierający Izrael pogodzili się z tą sytuacją, ponieważ podzielają główny cel, jakim jest pokonanie byłego prezydenta Donalda Trumpa w listopadzie i mogą wskazać na ciągły napływ amerykańskiej pomocy wojskowej do Izraela, choć jest ona raczej opóźniana niż przyspieszana.
Jednak przede wszystkim celem Waszyngtonu jest zakończenie walk w Gazie i zapobieżenie wybuchowi wojny na pełną skalę przeciwko Hezbollahowi w Libanie. Im szybciej ucichną salwy armat, tym szybciej będą mogli zostawić całą sprawę za sobą i zapobiec utracie znacznie liczniejszych wyborców pro-izraelskich w amerykańskim centrum politycznym w wyborach.
Ale ich motywacja nie dotyczy wyłącznie wyborów listopadowych. Stanowisko Bidena i Harris jest w równym stopniu funkcją wcześniejszej ideologii polityki zagranicznej prowadzonej przez byłego prezydenta Baracka Obamę.
Przeszkoda w ugłaskaniu Iranu
Obama starł się z Netanjahu, ponieważ był on przeszkodą w realizacji najważniejszego celu polityki zagranicznej Obamy: ugłaskania Iranu i zmiany układu sił na Bliskim Wschodzie z dala od tradycyjnych sojuszników Ameryki - Izraela i Arabii Saudyjskiej. To był główny powód decyzji o ustąpieniu żądaniom Teheranu i zawarciu umowy nuklearnej z 2015 r., która gwarantowała, że Iran ostatecznie zdobędzie bombę atomową.
Ta sama polityka stała za wysiłkami Bidena, aby ożywić tę umowę, którą Trump porzucił w 2018 r. na rzecz wywarcia „maksymalnej presji” na Irańczyków, aby zmusić ich do rezygnacji z ambicji nuklearnych. Przerwał to wybór Bidena w 2020 r. Nawet gdy wysiłki Bidena, aby umowę ożywić, nie powiodły się — ponieważ reżim islamistyczny uznał, że może zbliżyć się do swojego celu, nie podpisując jeszcze słabszej umowy niż ta, którą przyjął Obama — weterani administracji Obamy, którzy prowadzili amerykańską politykę od stycznia 2021 r., nadal trzymali się tego samego celu. Dlatego wywierali presję na Izrael (wówczas pod administracją Naftalego Bennetta i Jaira Lapida), aby ugłaskał Hezbollah, oddając pola gazu ziemnego wzdłuż granicy z Libanem. Usunęli również Huti w Jemenie z listy zagranicznych organizacji terrorystycznych i zmusili Saudyjczyków do porzucenia wojny z nimi. Decyzja ta odbiła się szerokim echem na Zachodzie w postaci skutecznego zablokowania żeglugi międzynarodowej na Morzu Czerwonym i w Rogu Afryki przez Huti.
Teraz są gotowi pozwolić na wyludnienie północnego Izraela z powodu nieustannego ostrzału rakietami i pociskami Hezbollahu, zamiast podjąć działania, które mogłyby urazić panów tej organizacji terrorystycznej w Teheranie.
Na dodatek wciąż trzymają się mitu rozwiązania konfliktu między Palestyńczykami a Izraelem w postaci dwóch państw. To byłoby powtórzenie katastrofalnych błędów, które doprowadziły do powstania państwa terrorystycznego Hamasu w Gazie, przez replikację takiej samej sytuacji w Judei i Samarii, bezpośrednio zagrażając istnieniu tego, co pozostałoby z Izraela po ponownym podziale kraju w celu stworzenia kolejnego państwa palestyńskiego.
Czego chcą izraelscy protestujący
Choć jad wylewany na Netanjahu przez jego krajowych oponentów może wydawać się zbieżny z polityką Bidena-Harris, łatwo zauważyć, że zdecydowana większość Izraelczyków, (w tym wielu, jeśli nie większość, protestujących przeciwko premierowi), nie podziela amerykańskich celów.
Wielu Izraelczyków wyszło na ulice po odkryciu ciał sześciu zakładników zamordowanych przez Hamas. Domagają się natychmiastowej umowy o zakładnikach i obwiniają Netanjahu za jej brak. Może się wydawać, że działają z tych samych powodów co Biden i Harris, ale to założenie jest głęboko mylące.
Czego chcą Izraelczycy
Obecnie krajowi przeciwnicy Netanjahu dzielą się na dwie kategorie.
Z jednej strony są rodziny zakładników, które rozpaczliwie oczekują, że rząd Izraela zrobi wszystko, by odzyskać ich bliskich. Należy zrozumieć, że ci, którzy wypowiadali się przeciwko Netanjahu, nie reprezentują wszystkich rodzin. Niektórzy z nich poparli stanowisko premiera, w którym dąży on do zrównoważenia obowiązku wykupienia zakładników z potrzebą ochrony bezpieczeństwa kraju, a co za tym idzie, życia 8 milionów innych Izraelczyków, oprócz tych, którzy pozostają w rękach morderców z 7 października. Jednak ci ostatni nie przyciągnęli zbytniej uwagi ze strony zdominowanej przez lewicę izraelskiej prasy ani międzynarodowych mediów.
Rodziny zakładników mają prawo mówić, co chcą, bez względu na to, jak przesadna jest ich retoryka. Kto z nas nie oddałby świata, nie mówiąc już o zwycięstwie Hamasu, aby zapewnić powrót naszych bliskich?
Ale należy zrozumieć, że przeciwnicy polityczni Netanjahu zasadniczo porwali te demonstracje. Ich cel jest prosty: odsunięcie Netanjahu od władzy i odwrócenie wyniku wyborów do Knesetu w listopadzie 2022 r. Ich nieszczere skargi na porzucone przez rząd plany reformy sądownictwa, odpowiedzialność za katastrofę z 7 października lub po prostu zbytnią troskę o to, by Hamas nie przetrwał i nie uderzył ponownie i brak zgody na układ o zwrocie zakładników za wszelką cenę, są pretekstem do działania na rzecz pożądanego przez nich rezultatu.
Nie oznacza to jednak, że wielu spośród tych, którzy protestują przeciwko Netanjahu, także podziela obawy Bidena i Harris dotyczące urażenia antysemitów w Michigan, lub ich cel, jakim jest ugłaskanie Iranu i utworzenie państwa palestyńskiego.
Jak przyznał nawet „New York Times” w artykule zamieszczonym w ubiegłym tygodniu, stanowiska te są całkowicie odrzucane przez główny nurt opinii publicznej w Izraelu, w tym przez wielu politycznych wrogów Netanjahu w kraju.
Poza od dawna marginalizowaną skrajną lewicą, nawet ci Izraelczycy, którzy nienawidzą Netanjahu, sprzeciwiają się stanowisku administracji Bidena w sprawie zakończenia konfliktu w sposób, który umożliwiłby Hamasowi odbudowę i uzupełnienie zapasów broni (przez kluczową granicę z Egiptem) po zawieszeniu broni.
Większość Izraelczyków rozumie, że gdyby Biden pozostał przy swoim początkowym stanowisku zdecydowanego poparcia Izraela, pokonanie Hamasu byłoby możliwe i dokonane szybciej, kosztem mniejszej liczby ofiar po obu stronach. I zdają sobie również sprawę, że wywieranie presji na Netanjahu — a nie na Hamas i jego sponsorów w Katarze i gdzie indziej — jest częścią problemu.
Forsując zemstę przeciwko Netanjahu zamiast wspierać Izrael, administracja podważyła interesy USA w regionie i udzieliła pomocy i pociechy terrorystom. Zamiast wspierać Izraelczyków lub zakładników, Biden i Harris trzymają się nieudanej formuły Obamy dla Bliskiego Wschodu, która już kosztowała tak wiele istnień ludzkich w Izraelu, Strefie Gazy, Libanie i Jemenie. Postępując w ten sposób, mogą myśleć, że wzmacniają perspektywy wyborcze swojej partii i realizują długo oczekiwane ambicje Obamy dotyczące reorganizacji na Bliskim Wschodzie. Ale nie ma to nic wspólnego z ratowaniem zakładników lub zaprowadzaniem pokoju w regionie.
Link do oryginału: https://www.jns.org/dont-confuse-washingtons-netanyahu-bashing-with-those-of-israeli-critics/
JSN Org., 4 września 2024
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Jonathan S. Tobin jest redaktorem naczelnym amerykańskiego magazynu JNS (Jewish News Syndicate).