Najlepsza religia na świecie


Lucjan Ferus 2024-07-28

Portret Aleksandra VI, autorstwa Pedra Berruguete’a  (Źródło: Wikipedia)
Portret Aleksandra VI, autorstwa Pedra Berruguete’a  (Źródło: Wikipedia)

                                                             Motto: „Każda religia jest dobra,

                                                                            ale najgłupsza jest najlepsza”.

                                                                                                  (papież Aleksander VI).

 

Jakże inspirująca i szokująca w swej do bólu szczerości konstatacja, aż muszę ją powtórzyć: „Każda religia jest dobra, ale najgłupsza jest najlepsza”(Czyż nie brzmi to jak współczesny slogan reklamowy?). Biorąc pod uwagę ktowypowiedział te znamienne słowa, chciałoby się zapytać od razu, dlaczego najwyższy hierarcha, największego Kościoła uważa, że najlepsza religia to ta, która jest najgłupsza? Jakimi przesłankami kierował się ów wielki dostojnik katolicki, formułując tę – dość nietypową jak na arcypasterza – opinię? Odnalazłem w swej podręcznej biblioteczce biografię tego zacnego męża w nadziei, iż znajdę w niej coś, co uzasadniten jego dziwny pogląd, ale prawdę mówiąc nie było w niej niczego szczególnego:


„Dzieje pontyfikatu Aleksandra VI sprowadzają się nieomal wyłącznie do walki rodziny papieskiej o władzę, nie tylko w Państwie Kościelnym, ale w całej Italii /../ Dynastia Borgiów zdobywała władzę intrygą i zabójstwami /../ Aleksandrowi VI pozostało jeszcze zadanie pokonania Savonaroli, mnicha dominikańskiego, którego płomienne kazania piętnowały zepsucie dworu papieskiego. Ręka Inkwizycji dosięgła go i florencki kaznodzieja zginął na stosie /../ Nie zdradzał (ów papież) większego zainteresowania sprawami religijnymi. Był również erotomanem. Rok przed śmiercią urodził mu się jeszcze jeden syn /../ Papież, uważając się za władcę całej kuli ziemskiej, wyznaczył linię demarkacyjną, biegnącą od bieguna północnego do południowego. To co leżało o sto mil na zachód od niej, miało należeć do Hiszpanii, a to co na wschód – do Portugalii” („Poczet papieży” Jan Wierusz Kowalski).

                                                           ------ // ------

Widać więc wyraźnie: normalny pontyfikat, normalnego „sługi bożego”, kierującego się podobnymi celami jak większość jego poprzedników i następców. Od siebie dodam tylko pewną ciekawostkę: papież ten, zastosował poglądową lekcję zasad chrześcijańskich na przykładzie Savonaroli. Stwierdził bowiem, iż ów mnich jest winien, gdyż nie stosował w praktyce Jezusowego przykazania: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie i was osądzą” (przypomnę, iż Savonarola piętnował zepsucie dworu papieskiego). Sam papież jednakże daleki był od stosowania w praktyce nauk Jezusowych. Morał: normy moralne zalecane przez Jezusa nie dotyczą hierarchów Kościoła kat. Ale to tak na marginesie, wróćmy do tematu.

 

Biorąc pod uwagę, że wypowiedzi papieży w kwestiach wiary i religii są nieomylne, (dogmat o nieomylności papieskiej jest co prawda z 1870 r. ale już w „Dictatus papae” z 1075 r., napisano: pkt. 18 „Orzeczenie jego przez nikogo nie może być zaczepione”), tak że powyższa wypowiedź nie powinna budzić żadnych wątpliwości u wiernych tego Kościoła. Należałoby jedynie sprecyzować jaką religię miał ów papież na myśli. Przypuszczam, że najlepsza religia to ta, która ma najwięcejwyznawców, bo jest to chyba jedyne kryterium (prócz prawdziwości oczywiście, ale pokażcie mi religię, która nie uważa się za jedynie prawdziwą!), na podstawie którego można ocenić jej przyswajalność i łatwość zakorzeniania się w ludzkiej świadomości. A najwięcej wyznawców ma (o ile się nie mylę) katolicyzm właśnie. Wynikało by więc, iż papież Aleksander VI, w cytowanej na wstępie wypowiedzi, miał na myśli swoją własną religię, tę, której jest najwyższym kapłanem i autorytetem. Ciekawe, prawda?

 

Jednakże tym, którym nie wystarcza jego autorytet i chcieliby własnym rozumem poznać i przeanalizować dlaczego ta religia jest najlepsza (w w/wym. kontekście) służę logicznym uzasadnieniem tej znamiennej i do bólu szczerej wypowiedzi papieskiej. Muszę przyznać jednak, iż sam nigdy nie wpadł bym na to, aby weryfikować jakąkolwiek religię pod kątem jej głupoty, a to dlatego, iż jest to stwierdzenie ogólnikowe i mało precyzyjne. Pamiętajmy też, że człowiek za głupotę uważa nie tylko to, co nie dorasta do jego poziomu umysłowego, ale też i to, co go przerasta, czego nie jest w stanie zrozumieć ani wyobrazić sobie. Dlatego to co dla jednych jest mądre i wartościowe – dla innych będzie głupie i nic nie warte,.. i vice versa. Chociażby dlatego więc, nie można udowodnić powyższego. Można jednak z całym powodzeniem udowodnić wewnętrzne sprzeczności i nielogiczności w doktrynie religijnej, a to z kolei może świadczyć o fałszu jej „prawd” i braku spójności między dogmatami wiary (brak koherencji), co może przemawiać na korzyść stwierdzenia, iż tzw. „prawdy objawione” są pochodzenia ludzkiego, dlatego są tak samo niedoskonałe i ułomne jak ich twórcy – ludzie (a konkretnie kapłani wszechczasów).

                                                           ------ // ------

Na czym więc miałaby polegać owa „najlepszość” religii katolickiej? Co takiego jest w tej religii, iż można ją zaliczyć do tej, o której tak pochlebnie wyraził się ów papież? Postaram się znaleźć odpowiedzi na powyższe pytania w niniejszym tekście, jednak przez cały czas pamiętajmy, iż to nie ja wpadłem na pomysł, że najlepsza religia jest najgłupsza – ja tylko będę starał się dociec, co też ów katolicki dostojnik mógł mieć na myśli, wyrażając tę nietypową opinię. Jednym słowem: czy miał rację, czy też mylił się? Mam nadzieję, że to uzasadnienie może być bardzo interesujące!

 

Aby nie wydłużać zbytnio tego tekstu, przeanalizuję jedynie główne prawdy naszej religii, te które są jakby osią wszystkich wydarzeń, wokół których rozgrywa się religijna historia ludzkości: upadek człowieka w rajskim ogrodzie i wynikły z niego grzech pierworodny ludzi, potop i odrodzenie rodzaju ludzkiego (i zwierzęcego) po potopie, odkupienie i zbawienie ludzkości przez ofiarę z Syna Bożego, Sąd Ostateczny i jedna z jego konsekwencji (ta gorsza); piekło z jego pośmiertnymi „atrakcjami”. Powinno wystarczyć, prawda?

                                                           ------ // ------

Zatem pierwszy epizod w religijnie pojmowanej rzeczywistości, który odcisnął się na całej pozostałej historii rodzaju ludzkiego: upadek człowieka w raju. Kto chce zapoznać się szczegółowo z przebiegiem tego wydarzenia, niech przeczyta początek Księgi Rodzaju w Biblii, ja muszę potraktować skrótowo te tematy (tym bardziej, że i tak już nie raz je poruszałem). Bóg ulepia człowieka z prochu ziemi, ożywia go i daje mu ów słynny i znany wszystkim wierzącym, zakaz: „Z wszelkiego drzewa tego ogrodu możesz spożywać według upodobania; ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz”. Następnie dochodzi do wniosku, iż „nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc”. Usypia zatem mężczyznę i z jego żebra buduje niewiastę. Potem jest opisana scena kuszenia jej, przez mówiącego węża, który był bardziej przebiegły od wszystkich innych zwierząt. W skutek czego niewiasta zrywa zakazany owoc, sama go próbuje i daje swojemu partnerowi, który go zjada.

 

Kiedy Stwórca zorientował się, iż ludzie zjedli owoc z zakazanego im drzewa, przeklina wpierw węża za to udane kuszenie, potem karze ludzi różnymi dolegliwościami związanymi z ich przyszłą, grzeszną egzystencją i wygania ich z ogrodu Eden, aby nie zerwali dodatkowo jeszcze owocu z drzewa życia. Na straży pozostawiając – w razie czego – dwóch cherubów  z połyskującymi mieczami. Tak przedstawia się w skrócie ten religijny epizod, nazywany „upadkiem człowieka”w rajskim ogrodzie. To z kolei zaowocowało skażeniem ludzkiej natury grzesznymi skłonnościami do czynienia zła i nieprawości (a przy okazji całej reszty bożego stworzenia), przechodzącym na następne pokolenia ludzi, nazywanym „grzechem pierworodnym”. Od tego czasu ludzie są śmiertelni, rodzą się w bólach i umierają (przeważnie w cierpieniach) z grzeszną naturą, co wiąże się z poważnymi i uciążliwymi konsekwencjami, podczas ich krótkiej, ziemskiej egzystencji. To tyle jeśli chodzi o tę pierwszą biblijną prawdę.

                                                           ------ // ------

Nie wiem jak to jest u wierzących, ale ja mam od razu pewne wątpliwości w związku z powyższym, co siłą rzeczy przejawia się w pytaniach, które mi się mimowolnie narzucają: skąd w rajskim ogrodzie wziął się ów wąż mówiący i przebiegły? Czy Bóg wiedział o jego obecności i tej niespotykanej pośród zwierząt umiejętności posługiwania się mową ludzką? Czy to co się wtedy wydarzyło, było dla Boga zaskoczeniem? Czy mógł on w jakikolwiek sposób zapobiec temu wydarzeniu?

 

Biorąc pod uwagę tylko niektóre tylko boskie atrybuty – wszechmoc, wszechwiedzę i wszechobecność – można z łatwością odpowiedzieć na powyższe pytania: Bóg musiał wiedzieć o mówiącym wężu, oraz musiał znać jego zamiary, jak i wynik tego kuszenia. Zatem to co się wydarzyło w rajskim ogrodzie, w najmniejszym nawet stopniu nie mogło być dla Niego zaskoczeniem. Wprost przeciwnie; Bóg wiedział o tym (jak i o wszystkim innym) nieskończenie wcześniej niż to się wydarzyło w ziemskiej rzeczywistości, a to dlatego, iż wszystko ma w Nim swój początek. Jednym słowem: jest On jedynym autorem wszystkiego co istniało, istnieje i co ma zaistnieć w Jego dziele. Ergo: mógł więc temu zapobiec, mając na dodatek nieskończone możliwości działania.

 

Dlaczego więc ukarał ludzi, zamiast nie dopuścić do ich upadku? Dlaczego nie nakazał powtórzenie tej próby – ale już bez udziału podstępnego gada? (Jego doskonała sprawiedliwość by tego wymagała, nieprawdaż?). A wreszcie; dlaczego nie przebaczył ludziom tej niesubordynacji (jest wszak nieskończenie miłosierny), popełnionej w nieświadomości, przy udziale Jego własnego stworzenia – węża, znając doskonale i ze szczegółami konsekwencje jakie dla rodzaju ludzkiego będzie miała ta Jego kara? Czy to może oznaczać, że Bóg chciał aby człowiek dostąpił upadku w rajskim ogrodzie, dlatego tak skwapliwie i szybko go ukarał, okrutną i niesprawiedliwą karą przechodzącą na wszystkie następne pokolenia, które notabene nie mają nic wspólnego z winą swych prarodziców? Innymi słowy: czy miał jakiś w tym interes, aby tak właśnie się stało?

                                                           ------ // ------

Jak myślicie,... czy to możliwe, aby ów cytowany na wstępie papież, zadawał sobie podobne pytania i z prób odpowiedzi na nie, zaczął wyciągać wnioski, które skłoniły go do wyrażenia tej (nietypowej jak na papieża) konstatacji?

                                                           ------ // ------

Następna biblijna „prawda”: potop.„Kiedy zaś Pan widział, że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi i że usposobienie ich jest wciąż złe, żałował, że stworzył ludzi na ziemi i zasmucił się. Wreszcie Pan rzekł: „Zgładzę ludzi, których stworzyłem, z powierzchni ziemi, /../, bo żal mi, że ich stworzyłem”.

„Ziemia została skażona w oczach Boga. Gdy Bóg widział, iż ziemia jest skażona, że wszyscy ludzie na ziemi postępują niegodziwie, rzekł do Noego: „Postanowiłem położyć kres istnieniu wszystkich ludzi, bo ziemia jest pełna wykroczeń przeciw mnie; zatem zniszczę ich wraz z ziemią”.

Następnie Bóg nakazuje Noemu zbudować arkę i przedstawia mu jej opis. Potem każe przyprowadzić z całej powierzchni ziemi po parze zwierząt, by ocalić ich od zagłady, „bo za siedem dni spuszczę na ziemię deszcz, który będzie padał 40 dni i 40 nocy, aby wyniszczyć wszystko co istnieje na powierzchni ziemi – cokolwiek stworzyłem”. Kiedy już Noe spełnił wszystkie boże polecenia i znalazł się na arce wraz z najbliższą rodziną i zwierzętami, Bóg – jak obiecał – spuścił na ziemię potop, który trwał ogólnie rok bez mała. Potem wody opadły, arka osiadła na górze Ararat, a z jej wnętrza wyszły zwierzęta i Noe wraz z rodziną. Wszystko co było na zewnątrz uległo zagładzie pod miliardami ton wody (prócz ryb, oczywiście, którym sytuacja bytowa poprawiła się zapewne).

 

W podzięce za ocalenie, Noe zbudował ołtarz i złożył na nim ofiarę całopalną ze zwierząt czystych, za co Bóg (czując jej miłą woń) obiecał sobie: „Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości. Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego co żyje, jak to uczyniłem”. Następnie pobłogosławił Noego i zawarł z nim i jego potomstwem przymierze. Na jego pamiątkę rozciągnął łuk tęczy na obłokach, która ma być widocznym znakiem tego przymierza. To tyle, jeśli chodzi o tę drugą biblijną „prawdę”.

                                                           ------ // ------

Pierwsze pytanie jakie mi się od razu narzuca: Dlaczegóż to Bóg był taki zbulwersowany faktem, „że wielka jest niegodziwość ludzi na ziemi, i że usposobienie ich jest wciąż złe”? Przecież było to wynikiem Jego karynałożonej na rodzaj ludzki: ludzie rozmnażali się, rodzili i kierowali się w życiu grzeszną naturą, skażoną skłonnościami do czynienia zła i nieprawości. Więc jakiej to rzeczywistości i jakiego zachowania ludzi spodziewał się Bóg, że to Go tak rozczarowało? Nie przewidział że tak będzie!? Następne pytanie: Co ten potop miał dać (oprócz okresowego zmniejszenia populacji ludzkiej i zwierzęcej, oraz całkowitego zniszczenia dotychczasowego ekosystemu), skoro ludzkość po potopowa odrodziła się także z osobników o skażonej grzechem naturze? Czy Bóg nie wiedział o prawie dziedziczności,które sam musiał ustanowić i które powoduje, że dziedziczymy cechy swoich rodziców (i ich rodziców itd.)? A więc ile czasu potrzeba było, aby „odrodzona” po potopie ludzkość znalazła się dokładnie w tej samej sytuacji moralnej, co jej przedpotopowi antenaci? Czyżby Bóg o tym nie wiedział, ocalając z potopu ludzi o skażonej grzechem naturze i przeznaczając ich na prarodziców nowej ludzkości?

 

Nie był świadom, że prawość i nieskazitelność Noego (hmm,... a jego skłonności do nadużywania wina gronowego?), to nie wszystko, jeśli chodzi o złożoność natury ludzkiej? Czy wypowiadając do siebie te słowa: „Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości” – Bóg nie przyznał przy okazji, że ta skomplikowana akcja z arką i ściąganiem zwierząt ze wszystkich stron świata, oraz ten cały potop, niczego w istocie nie zmienił  jeśli chodzi o naturę ludzką, bowiem „usposobienie człowieka – nadal – jest złe już od młodości”!? Dlaczegóż więc po potopie, kiedy była najlepsza ku temu okazja (na ziemi było tylko ośmioro ludzi), Bóg  nie zmienił im natury, by to odrodzenie ludzkości miało sens? Czy Bóg unicestwił niezliczone miliony istnień tylko po to, aby zaspokoić własną mściwość? Jak to możliwe? Ten kochający nade wszystko swe stworzenia Bóg – Ojciec?

                                                           ------ // ------

Jak myślicie,... czy to możliwe, aby ów papież, zadawał sobie podobne pytania i z prób odpowiedzi na nie, zaczął wyciągać wnioski, które skłoniły go do wyrażenia tej konstatacji?                                                                                                            ------ // ------

Następna biblijna „prawda”: Odkupienie i Zbawienieludzkości przez Syna Bożego. W dużym uproszczeniu wygląda to tak, mniej więcej: W Piśmie św. (w poprzednich swoich tekstach podawałem sigle tych cytatów biblijnych, dlatego je tutaj pomijam), napisano: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swojego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego uwierzy nie zginął, ale miał życie wieczne /../ Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę, mocą jego krwi”.

 

Zastanówmy się przez chwilę nad sensem powyższych słów: „Tak bowiem Bóg umiłował świat,..” dziwne,... jakoś nie było widać tej Jego miłości, kiedy karał pierwszych ludzi w raju, miast im przebaczyć!? Albo kiedy zdecydował się potopić wszystkie swoje stworzenia, włącznie z niczemu nie winnymi zwierzętami (polecam też lekturę St. Testamentu gdzie jest opisanych mnóstwo przykładów tej dziwnie pojmowanej bożej „miłości” do ludzi, od których włosy stają dęba na głowie). Aż tu nagle po ok. 4 tys. lat (wg wyliczeń egzegetów), Bóg dochodzi do przekonania, iż tak bardzo miłuje ludzi, że warto byłoby coś dla nich uczynić. Co zatem robi? Daje swojego jednorodzonego Syna (którego urodziła ziemska kobieta, ale który był ponoć przez cały czas z nim w niebie), ustanawiając Go narzędziem przebłagania. Kogo ma Jego Syn przebłagać? Oczywiście samego stwórcę. Za co?

 

Za winy i grzechy ludzi, których się dopuścili ze względu na swą grzeszną naturę, z którą to Bóg wymusił na nich, by się rozmnażali. W jaki sposób ma Go przebłagać (albo odkupić te grzechy ludzkości)? Musi złożyć swe życie w ofierze, okupionej poniżeniem i cierpieniem. Dopiero ta krwawa, okrutna ofiara z Syna Bożego, na tyle zadowala Jego Ojca w niebie, że tych którzy w nią uwierzą (jak i w istnienie Jego Syna) gotowy jest zbawić od śmierci. Ale nie tej jaka czeka każdego z nas po zakończeniu ziemskiej egzystencji – nie, tak dobrze nie ma! – lecz tej ostatecznej, w eschatologicznie pojmowanej rzeczywistości i przyszłości; odległej i niesprecyzowanej.

                                                           ------ // ------

Pierwsze pytanie jakie mi się narzuca w związku z powyższym: Dlaczego wszechmocny Bóg, który mógłby np. uczynić by wszyscy ludzie w jednej chwili stali się doskonali i bezgrzeszni, zbawia ich w taki dziwny (jak na Boga) sposób: ludzie muszą w bestialski i poniżający sposób, zamęczyć na śmierć Jego jedynego, ukochanego Syna, oraz uwierzyć w potrzebę tej Jego ofiary? Przypomnę, że kiedy pierwsi ludzie nie posłuchali Boga i zjedli zakazany owoc, Ten tak się na nich rozgniewał, że wygonił ich z raju z grzeszną naturą, wiedząc doskonale jakie będą w przyszłości opłakane skutki tej kary. Kiedy natomiast ludzie bestialsko zamordowali Jego ukochanego Syna, tak bardzo Go to usatysfakcjonowało, że obiecał zbawić wszystkich tych, którzy bez wahania i bez żadnych wątpliwości w to uwierzą i zaakceptują. Nie wydaje się to dziwne i absurdalne? Bo mnie bardzo!

 

Jest bowiem tak oto: Bóg składa w krwawej ofierze przed sobą, swego ukochanego Syna (czyli wg dogmatu o Trójcy św. z siebie samego), po to by przebłagać siebie za swe nieudane stworzenie – człowieka. Biorąc pod uwagę nieskończone możliwościStwórcy (w połączeniu z Jego wszechwiedzą), sposób załatwienia tego problemu wydaje mi się tak bardzo nielogiczny i bezsensowny w swej istocie, że co za tym idzie – niewiarygodny. Nie muszę chyba dodawać, iż ta ofiara z Syna Bożego niczego nie zmieniła w zachowaniach ludzi; nadal grzeszą tak jak i kiedyś, bo nawet tym co uwierzyli Bóg grzesznej natury nie zmienił. Jakiż to więc miało sens? (w wymiarze egzystencjalnym człowieka, a nie eschatologicznym, którego i tak nie sposób zweryfikować).

 

Jak myślicie,... czy to możliwe aby ów papież zadawał sobie podobne pytania i z prób odpowiedzi na nie, zaczął wyciągać wnioski, które skłoniły go do wyrażenia tej konstatacji?

 

                                                           ------ CDN -----