Coś poszło nie tak
Zwyczajna środa pośrodku lata, słońce było już wysoko, ale mury jeszcze nie rozgrzane, okna w blokach otwarte, kilkoro dzieci bawiło się na huśtawkach, które prawdę mówiąc wymagały remontu, bo jak powtarzał pan Stanisław, któregoś dnia będzie nieszczęście. Ludzie się niby zgadzali, kiwali głowami i stwierdzali stanowczo, że ktoś powinien się tym zająć.
W przestrzeń między blokami wtargnęła kobieta, chyba ze wsi, bo chustkę miała na głowie, długą spódnicę i koszyk. Szła powoli pod oknami i krzyczała głośno: „wartości, wartości, świeże wartości”. Głos odbijał się echem między blokami i znów zapadała senna cisza.
Dzieci patrzyły z ciekawością, w kilku oknach pojawiły się głowy dorosłych, ale nikt nie wychodził. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy kobieta wielokrotnie powtórzyła swój okrzyk, sierżant Szymańczak, który był tego dnia na zwolnieniu chorobowym, przezwyciężył niepewność, czy będąc na L4 powinien interweniować, włożył spodnie, wyszedł z mieszkania i energicznym krokiem podszedł do kobiety.
- Ma pani zezwolenie na handel domokrążny – zapytał agresywnie. Kobieta spojrzała na niego przymrużonymi oczami.
- Zezwolenia są wartością i handel jest wartością. – powiedziała z uśmiechem. – A pan pyta prywatnie czy z urzędu?
Sierżant Szymańczak odbył jednoosobową burzę mózgu, bo jeśli baba tak pyta, to może baba coś wie, ale co baba może wiedzieć, lepiej przyjąć postawę władczą.
- Handel domokrążny jest zabroniony - powiedział tonem, którego używał będąc na służbie.
- Spieszony czy elektroniczny - zapytała baba, próbując uściślić granice zakazu.
To sierżanta zastanowiło. Miał doświadczenie z elektronicznym handlem domokrążnym i to całkiem świeże, bo mu chwilę wcześniej panele słonecznie chcieli sprzedać i posłał do wszystkich diabłów, ale nie mógł powiedzieć, że elektroniczny handle domokrążny jest zabroniony, ponieważ nikt na kursach tego nie omawiał, a na samą logikę sprawa przedstawiała się niejasno. Baba z wartościami mir zakłóca, a telefon to nie bardzo wiadomo, bo przecież każdy może zadzwonić. Spojrzał sierżant na koszyk i miał wrażenie, że pusty.
- Pani pokaże te wartości – powiedział udając normalne zainteresowanie. A dzieci jak wróble zbiegły się dookoła, bo je wydarzenie zaciekawiło.
- A pan chce kupić, czy sprawdzać – zapytała baba i Szymańczak ponownie poczuł się niedowartościowany. Baba nie wykazywała oznak lęku, a on bez munduru czuł się wobec takiego zjawiska bezbronny. Uświadomił sobie, że mundur jest wartością. Wiedział o tym od dzieciństwa i był świadomy że wybór zawodu motywowany był poszukiwaniem wartości.
- To pokaże mi pani te wartości, czy nie – zapytał ponownie.
Baba przesunęła koszyk na brzuch i chyba obudziła się w niej nadzieja, że może to jednak zainteresowany klient, bo zapytała, czy Szymańczaka interesują wartości chrześcijańskie, czy pogańskie, a jak pogańskie to jakie, greckie, czy takie bardziej nowoczesne, postmodernistyczne, które są teraz modne i wszyscy je kupują?
Sierżant poczuł się nieswojo i doszedł do wniosku, że na L4 nie powinien interweniować, bo mu to wyciągną i będzie problem. Machnął ręką i wrócił do mieszkania, co ucieszyło dzieci, które nie darzyły go sympatią, z różnych, nie całkiem jasnych powodów.
Kobieta pogłaskała głowę stojącego najbliżej chłopca i wznowiła swoje wezwania do zakupu świeżych wartości.
Psycholożka Marta myła zęby przy umywalce i tu dobiegł ją krzyk, który zatrzymał rytmiczny ruch jej ręki. Odłożyła szczoteczkę i pospiesznie wypłukała usta. Dobiegający do ubikacji okrzyk „wartości, wartości, świeże wartości” podważał status quo. Sytuacja wymagała natychmiastowej dekonstrukcji, w przeciwnym przypadku groziła traumą i kolejną wizytą u psychoterapeuty, którego podejrzewała o mikro molestowanie. Wytarła ręcznikiem usta, zapięła bluzkę, żeby się biust nie wylewał, rzuciła okiem na ekran telefonu i wyjrzała przez kuchenne okno. Baby z wartościami nie było widać, ale głos był nadal blisko, więc złapała stojącą w korytarzu hulajnogę i wybiegła przed blok.
Marta wiedziała, że baba z wartościami wygląda na uciśnioną, ale promotorka ostrzegała ją, że trzeba uważać, bo wrogowie ludu występują w różnych przebraniach, więc należy być kreatywną. Pomyślała, że najlepszy będzie wywiad na temat konsumpcji kulturalnej oraz, że lepiej nadjechać z przeciwka niż gonić od tyłu. Ruszyła w drogę dookoła bloków obmyślając po drodze metodologię.
Ludzie się od prawdziwej nauki opędzają jak od much. Chcesz zbadać ich konsumpcję kulturalną, a oni od razu, a co, a po co, jakby im kto krzywdę robił. Najlepiej najpierw wyrazić zainteresowanie koszykiem, albo chustą, albo czymś innym. Byle o tych wartościach nie zaczęła, bo potem będzie trudno wrócić do właściwego tematu.
Objechała psycholożka blok i wyjrzała zza węgła, a baba z wartościami rozmawia z jakąś kobietą, co to nawet na prekariuszkę nie wyglądała. Widywała ją czasem, jak dzieci dogląda i na zakupy chodzi. Baba z wartościami macha rękami, a to na zachód pokazując, a to na wschód, ręce bezradnie rozkłada, a kobieta przy mężu potakuje głową, jakby coś rozumiała, albo nawet się zgadzała.
Ukryła się Marta za wątłym krzakiem, któremu ziemia na blokowisku raczej nie służyła, czekając na możliwość dostępu do potencjalnej respondentki. Z tej odległości nie słyszała co mówią, ale kobieta z bloków była wyraźnie zainteresowana słowami baby, chociaż ostatecznie do transakcji nie doszło. Rozstały się przyjaźnie, a może nawet serdecznie i baba ruszyła dalej, powtarzając swój okrzyk.
Marta pospiesznie zabezpieczyła hulajnogę przed złodziejami, wyciągnęła z tylnej kieszeni dżinsów notatnik i wyłoniła się zza rogu jakby przypadkiem.
Baba z wartościami patrzyła na nią bez zainteresowania, ale psycholożka zastąpiła jej drogę i zapytała uprzejmie, czy mogłaby zająć jej kilka minut czasu. Baba zatrzymała się i patrzyła na nią pytająco.
- No, bo ja jestem z uniwersytetu i prowadzimy badania nad konsumpcją kulturalną.
- Tego Fukujamy to ja nie trawię, a reszta to różnie. I co pani z tymi badaniami potem zrobi?
Psycholożka zaklęła w duchu, przełknęła dysonans poznawczy i wyjaśniła, że takie badania pozwalają się zorientować.
- Wszyscy próbują się zorientować, ale entropia wartości wprowadza chaos. A pani na tej hulajnodze dokąd zmierza?
Marta uświadomiła sobie, że jej hulajnoga jest niewidoczna, więc baba musiała ją widzieć jak wychodziła z klatki schodowej i wyraźnie przejrzała jej podstęp. Otworzyła notatnik i zadała pierwsze pytanie:
- Czy czyta pani książki?
- Ostatnio czytałam jedna taką, miała niebieską okładkę i duże litery na okładce. Do czytania dalej to musiałam okulary zakładać.
- To znaczy kupuje pani książki?
- Kupuję, pożyczam, albo wyciągam z półki, to różnie. Niektóre są, proszę pani, jak seriale, oderwać się nie można.
Albo baba robiła sobie kpiny, albo ciągłe działała marycha. Marta przypomniała sobie, że wypaliła wczoraj o jednego skręta za dużo.
- Czyli ile miesięcznie wydaje pani na konsumpcję kulturalną – zapytała.
- Siedem do ośmiu – odpowiedziała baba i dodała, że nie ma teraz czasu bo pracuje.
Marta bez słowa odwróciła się na pięcie, poszła po do hulajnogę i wróciła do domu. Kiedy dojeżdżała do swojej klatki Szymańczak wychylił się z okna i zapytał, czy się czegoś dowiedziała?
- A co, pan też z nią rozmawiał – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Tak, to niepokojąca sprawa, zastanawiam się, czy nie należy o tym poinformować władz.
- Ale o czym właściwie?
- Sporządziłem notatkę i też się zastanawiam, bo niby co?
- No właśnie, niby nic, a jednak bardzo irytujące.
- W radiu nic, tylko o tych wyborach we Francji, a tu taka sprawa. Pytała ją pani może o te wybory?
- Nie, z nią się nie daje rozmawiać, chyba nienormalna, a zresztą nie ma o co pytać, wygrała demokracja i tyle.
Z daleka dobiegał głos baby: Wartości, wartości, świeże wartości.
Spojrzeli na siebie odkrywając niespodziewanie więź sąsiedzką podpartą świadomością, że coś poszło nie tak. We Francji wygrali ekolodzy, a tu środowisko zostało zanieczyszczone.