Kulturowy pasożyt
No i te wszechobecne, natrętne i głupie (moim zdaniem) reklamy zabierające coraz więcej czasu oglądającym. Kiedy „przelatuję” pilotem po kanałach w poszukiwaniu czegoś, co warto byłoby obejrzeć, w większości trafiam na reklamy. Dochodzi do tego, że po kwadransie programu, następny kwadrans (albo i dłużej!) zajmują reklamy i tak jest przez cały czas. Ciekawych i mądrych filmów jest „jak na lekarstwo”, za to królują sfilmowane komiksy o super bohaterach w maskach, walczących z fikcyjnym Złem, które chce zaszkodzić ludzkości. Uważa się to za rozrywkę „z wyższej półki” (dla dzieci zapewne). Czasem wydaje mi się, że wiele problemów jakimi żyją media są wymysłem „skrzywionej” wyobraźni ich twórców.
------ // ------
To wszystko jest jednak mało istotne w porównaniu do ważniejszego problemu, który mnie trapi. Od czasu do czasu zadaję sobie pytanie: Jak ja byłem wychowywany w dzieciństwie, że teraz w żaden sposób nie potrafię się dopatrzyć pobożności i bogobojności u współczesnych wiernych i ich duszpasterzy? Tak się bowiem złożyło, że opiekowali się mną dziadkowie, starając się zrobić ze mnie religijnie wierzącego osobnika. Dla mnie Bóg, religia, Kościół i wspólnota wierzących „od zawsze” były uosobieniem Prawdy, Dobra, Sprawiedliwości i Miłości oraz wielu innych cnót, którymi powinni charakteryzować się nie tylko wierni tej religii, ale także (albo przede wszystkim) jej duszpasterze włącznie z hierarchią kościelną.
Dlatego ostatnio – szczególnie po ujawnieniu licznych afer pedofilskich w Kościele kat., o których (jak wszystko na to wskazuje) wiedział także nasz „święty” papież – mam coraz bardziej ambiwalentne odczucia dotyczące religijnej/duchowej sfery życia. Wygląda bowiem na to, że dziadkowie wpoili mi wyidealizowany wizerunek religii i Boga, który ma się nijak do naszej polskiej (ale nie tylko) rzeczywistości, jak i do historii naszej religii, której wtedy jeszcze nie znałem. Dlatego m.in. w młodości dość mocno angażowałem się w życie religijne, a dopiero z czasem zacząłem tzw. „przeglądać na oczy”.
Czy byłem zadowolony z rezultatów tego długiego procesu „odzyskiwania wzroku”? Otóż wcale nie! Do tego stopnia, że na początku odnosiłem wrażenie jakby ktoś okradał mniez zasobów cennych wartości duchowych, gromadzonych przez te wszystkie lata, a w to miejsce kazał mi wierzyć w jakiś nieprawdopodobny i niemożliwy do zaakceptowania wizerunek rzeczywistości, w którą nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby uwierzyć, bo jaki miałby w tym interes?! Musiało minąć sporo lat, zanim utwierdziłem się w przekonaniu, że dziadkowie nie mylili się co do istoty idei bogów/ Boga, w której mnie wychowywali. Tyle, że nie była to żadna z funkcjonujących wtedy (jak i obecnie) religii. Jej sens oddaje to znamienne zdanie:
„Wielkie to szczęście wierzyć w istnienie Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela Nieba i Ziemi, i w ład moralny przezeń ustanowiony w ogromie wszechbytu, i w Jego opiekę stałą i pomoc, i mieć w Nim realny wzór doskonałości, i być przeświadczonym, że prawa rzeczywistości mają sens etyczny, i że przyroda po to istnieje, by człowiek mógł z niej korzystać dla podtrzymania swych sił w pochodzie wzwyż, ku szczytom sublimacji, i że jest od kogo dowiedzieć się o tym na pewno, gdyż Bóg objawił ludziom prawdy o sprawach najważniejszych, i że nasi najbliżsi, nasi ukochani nie poumierają nigdy naprawdę i nie utracimy ich naprawdę, lecz – jeśli zasłużymy na to – spotkamy się z nimi w życiu przyszłym, wspaniałym, radosnym i nieskończonym” (fragment jednego z esejów T. Kotarbińskiego).
Tak, to była piękna religijna fikcja (pośmiertna nagroda za moralne życie, a nie kara piekła za nie odprawianie rytuałów), całkowicie różniąca się od popularnej religijnej fikcji nauczanej przez księży na lekcjach katechezy, której głównym zadaniem jest uzależnianie wiernych od Kościoła i czynienie ich niewolnikami zmanipulowanej religijnej idei, służącymi hierarchom jako źródło dostatniego życia i posiadania władzy nad umysłami wyznawców. Czasami chciałbym cofnąć czas, by móc wrócić do tej dawno opuszczonej strefy komfortu psychicznego, kiedy to zamiast myśleć wystarczyło wierzyć, by czuć się z tym dobrze.
Pomyślałem więc, że może warto byłoby na starość wrócić do tamtego sielskiego stanu umysłowego, czy też psychicznego, kiedy to wszystko wydawało się proste i zrozumiałe, gdzie Prawda była zawsze jednoznaczna i oczywista, gdzie Dobro było autentycznym dobrem, a Zło autentycznym złem, którego wystarczyło się wyrzec, by nie miało nad nami władzy, choćby kusiło nas najpiękniejszymi i najbardziej wzniosłymi obietnicami. Jakże prosta była wtedy rzeczywistość i wartości, którymi powinien kierować się człowiek. Tak, koniecznie muszę coś z tym zrobić, dopóki jeszcze nie mam demencji starczej. W końcu na coś powinno się przydać wieloletnie płacenie składek na ZUS, nieprawdaż?
------ // ------
Lekarz rodzinny do którego się udałem, wysłuchał cierpliwie skomplikowanej historii moich podejrzeń co do stanu psychicznego mojego zdrowia i dał mi skierowanie do psychologa. Miła pani psycholog rozmawiała ze mną przeszło pół godziny, wypytując o różne rzeczy. Jednakże wynik tego „badania” też niewiele musiał wyjaśnić. Lekarz, do którego wróciłem bębnił palcami po stole i zastanawiał się nad czymś przez dłuższą chwilę. Potem odezwał się:
- No tak, tego się obawiałem….
- Jest aż tak źle ze mną?! – spytałem , a lekarz roześmiał się i poklepał mnie po ramieniu.
- Proszę się nie martwić, nie ma powodu do obaw. Odetchnąłem z ulgą.
- To skąd się biorą te moje dziwne odczucia? Uroiłem je sobie? To chce mi pan powiedzieć?
- Tego nie powiedziałem! Owszem jest pan zdrowy jeśli chodzi o fizyczny stan pańskiego organizmu w odniesieniu do pańskiego wieku. Jednak mózg ludzki, to bardzo skomplikowany narząd. Objawy, które pan opisał nasuwają mi pewne podejrzenia. Musiałbym jednak wpierw poddać pana pewnemu „mentalnemu testowi”. Ponieważ tego nie refunduje NFZ, musiałby zapłacić pan za to z własnej kieszeni. Koszt badania nie jest duży, równowartość jednego dyżuru. Jeśli się pan zgodzi, dowiemy się co panu dolega.
Nie zastanawiałem się długo. A co tam, raz kozie śmierć! – pomyślałem – przynajmniej będę wiedział co mnie dręczy i co jest tego powodem.
- Zgadzam się panie doktorze! – powiedziałem zdecydowanie.
- Świetnie! Zatem tak: przyjdzie pan do mnie na sobotni dyżur nocny. Podłączę pana do urządzenia skanującego mózg, a zarazem odczytującego aktywne obszary podczas jego pracy. Aby osiągnąć ten niczym nie zakłócony stan, uśpię pana hipnozą. Później zadam panu wiele pytań, uszeregowanych tematycznie i jakościowo.
- Odpowiedzi jakich mi pan udzieli w połączeniu z odczytami pracy pańskiego mózgu, powinny dać nam wytłumaczenie pańskiego przypadku. Potem da mi pan trzy dni na opracowanie tego testu i ewentualne konsultacje, gdybym miał jakieś wątpliwości. Mam nadzieję jednak, że obejdzie się bez nich. To tyle. Widzimy się zatem w sobotę o godz. 20. Odpowiada panu ten termin?
- Oczywiście panie doktorze! Do soboty zatem – uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnanie i pełen optymizmu wróciłem do domu.
------ // ------
Badanie, czy raczej test jak go nazwał lekarz, odbył się bez żadnych niespodzianek, choć prawdę mówiąc nieco się go bałem. Nigdy dotąd nie byłem poddawany hipnozie, jednak lekarz zapewnił mnie, iż wszystko poszło nadzwyczaj gładko i musiałem mu uwierzyć na słowo, chociaż niczego nie pamiętałem, o czym zresztą też mnie uprzedził. Kiedy ponownie spotkaliśmy się po paru dniach, lekarz polecił mi usiąść wygodnie i uważnie posłuchać co ma mi do przekazania. Położył przed sobą opracowane wyniki badania, przetarł irchą okulary i w końcu zaczął mówić.
- Otóż w pańskim umyśle – jak przypuszczałem – zagnieździł się pewien rodzaj pasożyta..
- Tasiemiec może?! – przerwałem niezbyt grzecznie.
- Nie, drogi panie, nie tasiemiec. Proszę nie przerywać i słuchać. Jest to pasożyt o charakterze informatycznym, a nie biologicznym. Występuje on zazwyczaj pod postacią mempleksu noszącego nazwę „syndromu jedynie słusznej prawdy”,nastawionego na przetrwanieza wszelką cenę. A ponieważ zagnieździł się on w hipokampie pańskiego mózgu – dokładniej w ośrodku „nagrody i kary” – oddziałuje on na pański umysł w ten sposób, iż wszystko co pan robi zgodnie z jego programem, odczuwa pan jako przyjemność. Natomiast to, co czyni pan wbrew jego programowi lub niezgodnie z nim, odczuwa pan jako przykrość, okupioną wyrzutami sumienia, iż uczynił pan coś złego.
Dlatego zazwyczaj tego rodzaju pasożyty nie bez powodu zagnieżdżają się w ośrodku „nagrody i kary”, bo stamtąd najłatwiej jest kierować nosicielem. Wytłumaczę panu teraz, skąd się biorą te objawy, o których pan wspomniał i które tak zaniepokoiły pana. Otóż z pańskich szczerych odpowiedzi, jakich mi pan udzielił podczas testu wynika, że tym mempleksem pasożytującym na ludzkich umysłach, został pan zarażony we wczesnym dzieciństwie – jak zresztą większość osób nim zarażonych – kiedy pański umysł nie był jeszcze na tyle rozwinięty, aby się przed nim bronić. Potem ów pasożyt rozwija się przez całą młodość człowieka, który będąc już dorosłym osobnikiem nie może się już wyzwolić spod jego władzy.
- Nie rozumiem jednak, jaki to ma związek z tymi moimi dziwnymi odczuciami!?
- Już panu tłumaczę! Otóż rozum człowieka dostał w spadku po naszych zwierzęcych przodkach pewną właściwość, która nazywa się „wczesnym okresem wpajania”. Chodzi o to, że aby człowiek szybciej nauczył się żyć samodzielnie w otaczającym go świecie, we wczesnym dzieciństwie jego umysł jest nadzwyczaj chłonny wszelkich informacji, które potem mogą być wykorzystane do własnej i właściwej oceny rzeczywistości, a co za tym idzie, zwiększenia szansy przetrwania.
To trochę tak jak u ptaków: to, co pisklę zobaczy po wykluciu, bierze za matkę i nie opuszcza jej na krok. U człowieka jest podobnie: wiedzę o świecie nabytą we wczesnym okresie życia, będzie uważał za jedynie prawdziwą, słuszną i właściwą. Potem przez resztę życia będzie jej nieświadomym niewolnikiem. Dlatego te mempleksy, tak wcześnie zakorzenione w umyśle ludzkim, pozostają na trwałe przez resztę życia ich nosicieli. Rozumie pan?
- To akurat rozumiem, ale nadal nie rozumiem jaki to ma związek z objawami jakie opisałem?
- Już tłumaczę! Te mampleksy są tak „skonstruowane”, by z czasem stworzyć z nosicielem układ symbiotyczny, czyli wzajemną pomoc w przetrwaniu:
Mempleks ów stwarza w ludzkim umyśle iluzję „pomocy” w rozwiązaniu bardzo ważnego psychicznego problemu, mianowicie zneutralizowania wrodzonego człowiekowi lęku przed śmiercią i nieistnieniem. W dużym skrócie polega to na tym, że od wczesnego dzieciństwa kapłani wmawiają ludziom, że tylko wierząc w „prawdy” religijne można być dobrym i porządnym (moralnym) człowiekiem i tylko dzięki religii można pozbyć tego lęku i mimo wszystko mieć poczucie sensu życia. Na dodatek, każda religia uważa się za jedynie słuszną, prawdziwą i natchnioną przez Boga, a wszystkie inne uznaje za fałszywe i godne potępienia. Ergo: w tej sytuacji żadna religia nie może być prawdziwą, wszystkie muszą być fikcją, iluzją żerującą na naiwności i łatwowierności i ludzkiej.
------ // ------
- Czy z tego można się wyleczyć panie doktorze?
- I tak i nie! To znaczy, 99% populacji zarażonych tym pasożytem nie potrafi wyleczyć się z wpływu tego niebezpiecznego mempleksu. Głównie dlatego, iż nie chce się wyleczyć, a nawet – co jest charakterystyczne dla większości – nie wie, że ma umysł zarażony tym pasożytem. Ci osobnicy uznają po prostu, że to jest ich normalny stanumysłu. Nie są w stanie wyleczyć się również ci, których chce się leczyć wbrew ich woli. U nich jest odwrotna reakcja: jeszcze bardziej ów mempleks nad nimi panuje, utwierdzając ich w przekonaniu, że „świat” chce wyrządzić im psychiczną krzywdę, więc muszą się przed tym bronić. Wtedy ten pasożyt uzyskuje jeszcze większą władzę nad swymi ofiarami.
Jak widzę, pan sam chce się wyleczyć, więc już to rokuje pomyślny skutek. Chociaż z drugiej strony.. – lekarz zawahał się, patrząc uważnie w wyniki badania testu. Czekałam z niecierpliwością, a on po chwili dodał:
- Choć z drugiej strony, odradzałbym panu to leczenie. Powiem tak: w pańskim przypadku wpływ tego mempleksu na pański umysł ma raczej łagodne skutki. Nie popada pan w dewocję, nie chce pan zbawiać świata na siłę i nie stara się pan być „świętszy od papieża”, jak to się popularnie określa. Nie jest też pan nadmiernie zakłamany, jak większość nosicieli tego mempleksu i nie stosuje pan w życiu podwójnej, zakłamanej moralności.
Czyli w istocie cena, jaką pan płaci za to niechciane nosicielstwo jest stosunkowo niewielka: ot straci pan każdego tygodnia nieco czasu na jałowe obrzędy i rytuały, jak również nieco pieniędzy i właściwie nic poza tym. Jest to poniekąd nie tyle zasługa pańskiego charakteru, co czasów i kultury, w której doszło do zarażenia tym pasożytem. Gdyby nabył go pan 400 czy nawet 200 lat wcześniej, to aż strach pomyśleć czego mógłby pan doświadczyć.
Te niebezpieczne mempleksy „kazały” swoim nosicielom mordować tych, którzy nie byli ich nosicielami, „kazały” torturować i palić na stosach tych, którzy nie chcieli się zgodzić na nosicielstwo. Nakazywały też „wybijać do nogi” całe narody, które nie chciały dać się nimi zarazić. To były straszne czasy, może mi pan wierzyć. Na szczęście te mempleksy które dotrwały do naszych czasów, zmutowały w naszej kulturze na tyle, iż nie wywierają już aż tak destrukcyjnego wpływu na swych nosicieli. Nie wszędzie jednak jest tak dobrze.
------ // ------
W innych religiach i kulturach funkcjonują one w pierwotnej, bardzo agresywnej formie. Każą swym nosicielom zabijać tych wszystkich, którzy nie chcą przyjąć ich do swoich umysłów i uznać ich roszczeń do panowania nad całym światem. Każą im wysadzać się w powietrze, wraz z jak największą ilością niewinnych ludzi. Obiecując jednocześnie swym nosicielom, że po takim desperackim akcie poddaństwa natychmiast znajdą się w raju, gdzie będzie na nich czekał tłum pięknych i powabnych dziewic. A rodzicom i bliskim tych samobójców i morderców w jednym, każą owe mempleksy „pękać z dumy”, że mieli takie wspaniałe i uzależnione od religijnych idei dzieci.
Z kolei w innej kulturze, owe groźne pasożyty każą swym nosicielom wycinać małym dziewczynkom łechtaczki, zaszywać wargi sromowe, a starcom brać sobie za żony dziesięcioletnie dziewczynki. Jednak przede wszystkim każą odczuwać nienawiść i pogardę do wszystkich, którzy nie podzielają ich poglądów i uważać ich za najgorszych wrogów, których należy zmieść z powierzchni ziemi, by nie pozostał po nich żaden ślad. Jednym słowem może się pan tylko cieszyć, iż w pańskim przypadku ta groźna choroba ma taki łagodny i prawie bezobjawowy przebieg. Mogę tylko panu pogratulować dotychczasowej kondycji umysłowej! Pańska „choroba”, jak pan to określił, ma tak łagodny przebieg, iż mieści się w normie tzw. „bezobjawowej”, czyli można ją zaliczyć do przeciętnego stanu świadomości charakterystycznej dla naszej kultury.
------ // ------
I już na koniec naszego spotkania powiem panu coś, czego jeszcze nie miałem okazji powiedzieć żadnemu pacjentowi. Otóż moim zdaniem (i nie tylko moim) człowiek mógłby sobie uprościć ów problem w bardzo łatwy sposób: zamiast traktować śmierć jako niechciane zło konieczne, potraktować ją jak Seneka, który tak widział ów problem: „Inaczej niż życie, śmierć nie może być człowiekowi odebrana, dlatego można ją uważać za dar Boga”. Ciekawie postawiony problem, nieprawdaż? A jeśli chce pan usłyszeć rozumowe uzasadnienie tego twierdzenia, służę przemyśleniem innego, starożytnego myśliciela Epikura:
„Staraj się oswoić z myślą, że śmierć jest dla nas niczym, albowiem wszelkie dobro i zło wiąże się z czuciem; a śmierć jest niczym innym, jak właśnie całkowitym pozbawieniem czucia. Przeto owo niezbite przeświadczenie, że śmierć jest niczym, sprawia, że lepiej doceniamy śmiertelny żywot, a przy tym nie dodaje bezkresnego czasu, lecz wybija nam z głowy pragnienie nieśmiertelności. /../ A zatem śmierć, najstraszniejsze z nieszczęść, wcale nas nie dotyczy, bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas nie ma. Wobec tego śmierć nie ma żadnego związku ani z żywymi, ani z umarłymi; tamtych nie dotyczy, a ci już nie istnieją”.
Od czasu wyartykułowania tej myśli minęło ponad dwa tysiąclecia, a ludzie nadal nie potrafią pojąć tej prostej prawdy: Nieistnienie wydaje się straszne tylko z pozycji żyjących, którzy potrafią uświadomić sobie ten problem. Od razu on jednak znika, kiedy odniesiemy go do nieistniejących osób. Czy przeraża kogoś fakt, iż nie istniał od początku świata, do dnia swoich urodzin? Czym będzie się różniło jego pośmiertne nieistnienie od tego przed jego urodzeniem? Niczym! Drugi powód, by nie bać się śmierci jest natury logicznej. Jaki sens jest bać się czegoś, na co nie mamy żadnego wpływu, czemu w żaden sposób nie możemy zapobiec ani przeciwstawić się? Czy to ma sens?!
------ // ------
No, właśnie! Czy w tej sytuacji nie prościej byłoby obejść się bez religii?
2021/2024 r.