Co widzą ci, którzy nie widzą?


Andrzej Koraszewski 2024-04-29

Kadr z filmu \
Kadr z filmu "Kabaret".

Czasami pytam młodych ludzi, czy widzieli film „Kabaret”. Wśród urodzonych w tym stuleciu z tych, których o to pytałem, nikt nie słyszał o tym filmie. Kiedy wszedł na ekrany w 1972 roku był niezwykle popularny. Fenomenalna gra Lizy Minnelli i Michaela Yorka była częściej tematem dyskusji, niż fakt, że była to (i nadal jest) najwspanialsza prezentacja atmosfery Berlina w momencie, w którym nazizm stawał się religią niemieckiego narodu. Film jest dostępny za niewielką opłatą, można go również kupić na DVD. Oglądanie go dziś robi piorunujące wrażenie. Ponad pół wieku temu ten film opowiadał o odległej historii, dziś opowiada o świecie, w którym żyjemy.

Dekadencja i rozpad znanego świata, zachwyt barbarzyństwem, oportunizm tych, którzy powinni widzieć, ale woleli odwracać oczy, beznadzieja protestu wobec wzbierającej fali, obecność zła w morzu zabawy. Drobne i z pozoru mało znaczące incydenty zaczynają się zlewać w nową, odrażającą  rzeczywistość.


Ayaan Hirsi Ali pisze o incydencie, który miał miejsce w Londynie 13 kwietnia 2024r. Nagrana na wideo scena przedstawia mężczyznę w centrum Londynu, w pobliżu propalestyńskiego marszu. Mężczyzna jest w garniturze, ma na głowie małą jarmułkę. Brytyjski policjant ostrzega go:



„Jesteś otwarcie Żydem, to jest marsz propalestyński, o nic cię nie oskarżam, ale obawiam się reakcji na twoją obecność.”

Ayaan Hirsi Ali, była muzułmanka, która uciekła z Afryki w poszukiwaniu wolności, jest przerażona. W londyńskiej metropolii człowiek jest zagrożony, ponieważ nie ukrywa tego, że jest Żydem. Autorka pisze o ludobójczych hasłach wielotysięcznych tłumów w mieście, które jest kolebką europejskiego parlamentaryzmu. Do tych haseł na ulicach Paryża, Barcelony, Madrytu, Berlina czy Amsterdamu zdążyliśmy się już przyzwyczaić.        

„Prawdziwym szokiem wywołanym tym nagraniem z 13 kwietnia nie jest jednak tylko zagrożenie islamistyczną przemocą na tle antysemickim. Do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Prawdziwym szokiem jest to, że brytyjski funkcjonariusz policji, przedstawiciel państwa, zdaje się sugerować, że bycie 'całkiem otwarcie Żydem' jest dziś nie do zaakceptowania na ulicach dużego zachodniego miasta.”

Policjant prawdopodobnie kierował się troską o bezpieczeństwo mężczyzny, którego łatwo rozpoznać jako Żyda, pewnie bał się również o własne bezpieczeństwo, gdyby musiał interweniować i chronić obywatela przed rozbestwionym tłumem. Zapewne nie jest antysemitą ani sympatykiem Hamasu.   


Mężczyzna na tym nagraniu to Gideon Falter, dyrektor naczelny Kampanii Przeciw Antysemityzmowi. Czy jego zachowanie było prowokacyjne, czy chciał pokazać, że sama jego obecność ujawni jednoznacznie antysemickie postawy i poglądy demonstrującego tłumu? Możemy uznać to zachowanie za odważne, nierozważne lub niepotrzebnie prowokacyjne. Ayaan Hirsi Ali przypomina, że pokojowe protesty są legalne, a współczucie dla postronnych i niewinnych ofiar wojny jest zrozumiałe. Równocześnie trudno o wątpliwości, brytyjska policja doskonale wie, że ci demonstranci są gotowi do przemocy, że wyrażają solidarność z ludobójczymi działaniami, może nawet policjanci wiedzą co oznacza skandowanie okrzyku: Khaybar, Khaybar, ya yahud!


W wielu miastach europejskich od wielu lat pojawiły się całe dzielnice, do których policja obawia się wchodzić. Utrata zdolności utrzymania porządku i prawa przesuwa się krok po kroku coraz dalej. Stopniowo zanika neutralna przestrzeń publiczna. 


„Nie możemy udawać, że nie ma różnicy pomiędzy pokojowymi protestami a tymi, którym towarzyszy groźba islamskiej przemocy” – pisze ta była muzułmanka, która lepiej niż inni zna przesłanie islamu i jego radykalnych organizacji.

Islamizm to świat, w którym minaret góruje nad wszystkim. To powiewające poły burki otulającej kobiety niczym inwazyjna winorośl w niegdyś kwitnącym ogrodzie. To zgromadzenie na placu krzyczy, że „to jest teraz nasza przestrzeń”. To adhan rzucany głośno na chrześcijanina, żyda – lub świeckiego! W tej, czy innej części miasta. Aż pewnego dnia w mieście nie ma już żadnej niemuzułmańskiej części. Chrześcijanie w Stambule i Żydzi z Bagdadu przekonali się o tym na własnej skórze. Modlę się, aby zamożni agnostycy Mayfair i Chelsea nigdy tego nie doczekali.

Ayaan Hirsi Ali zastanawia się nad pytaniem, czy brytyjskie państwo nauczy się odróżniać pokojowe (niezależnie uzasadnione, czy nieuzasadnione) protesty od marszów ogłaszających podbój. Apeluje o powrót do agory, na której panuje poszanowanie prawa i godności wszystkich istot ludzkich. Przypomina, że bez tego nasz świat będzie coraz bardziej podatny na wrogie przejęcie.


Czytając ten tekst miałem wrażenie, że autorka świadomie wybrała ton łagodnej perswazji w nadziei, że coś dotrze wreszcie do tych, którzy widzą i odmawiają wiary w to, co widzą, lub jeszcze gorzej, świadomie wspierają to wrogie przejęcie.


Urodzona w Somalii Ayaan Hirsi Ali przyjechała jako młoda kobieta do Holandii, zrobiła tam studia, została posłanką  do holenderskiego parlamentu i musiała uciekać dalej przed byłymi współwyznawcami i ich zachodnimi sojusznikami. Dziś mieszka w Stanach Zjednoczonych, uniwersytety odwołują zaplanowane z nią spotkania, media głównego nurtu unikają jej jak zarazy. Jej książki mówią o grozie wojującego islamu, głoszą pochwałę zachodniej wolności i grzeszą poparciem dla Izraela. Dla takich ludzi nie ma miejsca na scenie, w publicznym dyskursie, w dobrym tonie jest udawanie, że oni nie istnieją.                  


W Stanach Zjednoczonych, gdzie dziś mieszka, najlepsze uniwersytety są wylęgarnią osobliwie uplasowanej empatii z wolna przechodzącej w otwarte poparcie ludobójczych ruchów dążących do tego, co Ayaan Hirsi Ali nazywa wrogim przejęciem. 


Młodzi ludzie demonstrują na rzecz „Palestyny”. Co wiedzą, a czego nie wiedzą? Wiedzą, że nie lubią „syjonistów” i wykrzykują, że „syjoniści” mają wracać do Polski. Atakują każdego, kto ma jakiekolwiek symbole związane z judaizmem lub z żydowskim państwem, odmawiają jakiejkolwiek dyskusji i blokują wszelkie próby ich organizowania. Pilnują, żeby opanowana przez nich przestrzeń publiczna była wolna od Żydów.     


Próbując to obejrzeć  i zrozumieć reporterka The Free Press, Olivia Reingold postanowiła zmieszać się z tłumem „protestującej” młodzieży.  Zajęcia zignorowane, studenci rozbijają obóz na trawniku przed biblioteką Columbia University. Jedni robią bransoletki przyjaźni, inni malują hasła na kawałkach tektury. Olivia zatrzymuje się przed tabliczką z napisem „Paint Ur Nails 4 Palestine” (pomaluj swoje paznokcie dla Palestyny). Właścicielka namiotu demonstruje swoje czerwone paznokcie u nóg. Młodzieniec z książką Frantza Fanona, który dziesiątki lat temu wzywał do mordowania białych, jest radośnie witany przez swoją wybrankę. Agitatorka z megafonem budzi umiarkowane zainteresowanie. Dominują kefije znad których wystają fioletowe i marchewkowe czupryny. Zabawa w pełni. „Każdy ma swoją rolę w rewolucji” – mówi studentka stroniąca od tradycyjnych zaimków osobowych.      


Olivia pstryka zdjęcie większego namiotu, pod którym umieści podpis:

„W rozległym mieście namiotowym znajduje się punkt pierwszej pomocy, namiot doradczy, ‘Biblioteka Ludowa Wyzwolonej Nauki’, kącik artystyczny, kącik dla mediów i ‘pralnia’ do suszenia ubrań po deszczu. Przed namiotem na gobelinie rozłożone są olejki i nalewki.”

Witamy w „obozie Solidarności z Gazą”. Jest tu namiot doradczy, centrum pisania, kącik sztuki. Są stoiska ze zdrową żywnością, organicznymi tamponami, gry planszowe i znaczki „Wspólnoty dumnych”.  

 

W drugim dniu protestu student przedstawiający się jako „W” wyjaśnił dziennikarzom, że  studenci uniwersytetu przeciwstawiają się „brutalnemu tworowi syjonistycznych osadników” w Izraelu.

Ludobójstwo – pisze Olivia Reingold  - to słowo, które nieustannie pojawia się wśród studentów. Widać tu bezgraniczny gniew na Izrael, nie widać żadnych pretensji do Hamasu, grupy terrorystycznej, która 7 października 2023 r. zamordowała 1200 osób i nadal przetrzymuje 129 zakładników. Nie ma wzmianki o 500 000 Syryjczyków zamordowanych przez prezydenta kraju Baszara al-Assada. Ani jedna osoba nie wyraziła oburzenia z powodu Ujgurów w Chinach, którym grozi rzeczywiste ludobójstwo i zsyłka do obozów pracy tylko dlatego, że są muzułmanami.”


Zdjęcie Olivia Reingold
Zdjęcie Olivia Reingold

Wcześniej organizatorzy z Yale i Columbia opublikowali przewodnikzatwierdzony przez organizację „Studentów na rzecz Sprawiedliwości w Palestynie”. Ma ciekawy tytuł: First We Take Columbia (najpierw bierzemy Columbię). Przewodnik nawiązuje do studenckich protestów podczas wojny w Wietnamie, ostrzega przed infiltrującymi ruch agitatorami „okupacji”.   


To wszystko jest świetnie zorganizowane. Chociaż nie wygląda na to, żeby policja interesowała się specjalnie, kto to organizuje i skąd płyną instrukcje oraz pieniądze. Dla obserwującej te harce reporterki interesujące są zachowania uczestników.


Ci, którzy chcą dyskutować, to „syjoniści, którzy weszli do obozu”. Zarządca określający się jako „rzecznik”, natychmiast poleca „wypchnięcie ich”. Młodzi ludzie tworzą ludzki łańcuch, wypierając intruzów.    


Reporterka zauważa również sprzęt z napisem „People’s Forum” – to nazwa organizacji finansowanej przez multimilionera powiązanego z chińskim rządem.

 

Olivia Reingold przez osiem dni obserwowała ten studencki protest. Jej obszerny reportaż kończy się sceną, podczas której jej rozmowę ze studentką, która specjalnie przyjechała na gościnne występy z Wielkiej Brytanii, przerywa dziennikarz z Japonii. Dziennikarz pyta, dlaczego nikt w tym obozie nie potępia Hamasu. Mówi, że należałoby to powiedzieć. Jeden ze stojących obok studentów wykrzykuje z gniewem, że „Powiedziano”. Japoński dziennikarz doskonale wie, że to kłamstwo i głośno zaprzecza.


Studenci milkną, patrzą w ziemię, dziennikarz dziękuje za rozmowę i odchodzi.

Kiedy już go nie ma, jeden ze studentów idzie „z kimś o nim porozmawiać”. „To było dziwne” – mówi, strzepując brud z dżinsów. „Organizatorzy muszą o nim wiedzieć”.

Domyślam się, że wśród tych tysięcy ludzi porwanych przez nową religię będą jednostki, które odkryją, że ich oszukano. Zastanawiam się, jak można zwiększyć liczbę tych, którzy zrozumieją co widzą, w czym uczestniczą i co popierają. Sprawa jest niemal beznadziejna. W odległym od tamtego zamieszania kraju wysłałem list do organizacji, która zajmuje się zwalczaniem rasizmu i która opublikowała nagrodzone zdjęcie Palestynki ze zwłokami owiniętego w całun dziecka. Nagrodzony fotograf z Gazy jest zatrudniony przez agencję Reutersa, ale przegląd jego wpisów na koncie X i w Instagramie nie pozostawia żadnych wątpliwości, dokumentuje „zbrodnie Izraela” zgodnie z instrukcjami Hamasu. Organizacja zajmująca się dokumentowaniem rasizmu wiernie powtarza informacje Ministerstwa Zdrowia Hamasu, komentujący to czytelnicy poprawnie odbierają przekaz. Pod wpisem wylew nienawiści do Żydów. Nie pytam, czy znają Kartę Hamasu, nie powtarzam pytania japońskiego dziennikarza. Przesyłam im zestaw zdjęć bojowników Huti, bojowników Hezbollahu, dzieci szkolonych przez Hezbollah oraz to zdjęcie, które „walczący z rasizmem” sami zamieścili.  Pytam, czy są świadomi tego, co robią.



Organizacja dokumentująca rasizm pozostawia moje pytanie bez odpowiedzi.


Film „Kabaret” zaczyna się od sceny, w której młody brytyjski pisarz, który postanowił podszlifować swój język niemiecki, przyjeżdża do Berlina i puka do drzwi mieszkania, w którym wynajął pokój. Otwiera młoda kobieta i przez uchyloną szparę pokazuje pomalowane na czarno paznokcie. Śmieje się, upewnia się, czy jej gość jest zaszokowany.


Film kończy pieśń „Przyszłość należy do mnie”. Nowa religia jest już religią powszechną. Młodość zdobyła agorę, przestrzeń publiczna jest już całkowicie opanowana.            

 

 

Pół wieku temu zastanawiałem się, czy ciąg dalszy powinien pokazać powrót bohatera filmu do Berlina w mundurze. Oglądając ten film dziś zastanawiam się, czy ciąg dalszy tego filmu powinien pokazać jego prawnuczkę uczestniczącą w studenckim „proteście” przeciw żydowskim zbrodniom.