Sabotowanie romansu USA-Izrael


Douglas Altabef 2024-02-24

Prezydent USA Joe Biden i premier Izraela Benjamin Netanjahu w Tel Awiwie, 18 października 2023. Zdjęcie: Avi Ohayon/GPO.
Prezydent USA Joe Biden i premier Izraela Benjamin Netanjahu w Tel Awiwie, 18 października 2023. Zdjęcie: Avi Ohayon/GPO.

Wszystkie małżeństwa mają swoje wzloty i upadki. Choć nie jest to małżeństwo per se, Amerykę i Izrael łączy trwający od kilkudziesięciu lat romans. W stosunkach międzyludzkich uczucie to było niezmienne. Na poziomie politycznym były okresy ciepłe i zimne.


Od czasu podpisania traktatu pokojowego między Egiptem a Izraelem pod koniec lat 70. XX w. na Zachodzie, a zwłaszcza w USA, narasta obsesja na punkcie znalezienia trwałego rozwiązania konfliktu na Bliskim Wschodzie.


Ta obsesja pokazuje, że narody łączy nie tyle lojalność czy sojusze, co raczej interesy. Zainteresowanie Ameryki dążeniem do pokoju wynikało w dużej mierze z niepowiązanych ze sobą, czasem całkowicie zewnętrznych względów, a nie z realistycznej oceny sytuacji.


Wysiłki USA od dawna skupiają się na „rozwiązaniu w postaci dwóch państw”. Uważano, że skoro istnieje już państwo żydowskie, powinna także istnieć przeciwwaga dla Izraela w postaci państwa palestyńskiego.


Leniwemu umysłowi Zachodu wydawało się to w sposób oczywisty sprawiedliwe. Każdy dostałby to, czego potrzebuje, jeśli nie dokładnie to, czego chce. Udało się w Irlandii Północnej, więc dlaczego nie na Bliskim Wschodzie?


Zainteresowanie Zachodu motywowane było naiwnym przekonaniem, że narzucenie suwerennego państwa palestyńskiego zakończy konflikt.


Jednak zwolennicy dwóch państw wśród mocarstw zachodnich nigdy nie zrozumieli, co tak naprawdę leży u podstaw konfliktu izraelsko-palestyńskiego.


Ten konflikt ma niewiele wspólnego z ziemią, ponieważ nigdy nie było „Palestyny” do przywrócenia. Nie ma to nic wspólnego z odzyskaniem utraconej suwerenności, bo takiej nigdy nie było. Aż do drugiej połowy XX wieku nie było niczego palestyńskiego.


Źródłem konfliktu zawsze było połączenie nietolerancji religijnej i wieloletniej fantazji o zemście.


Ze względów religijnych muzułmanie nie mogą zaakceptować żadnej niemuzułmańskiej suwerenności na ziemiach wcześniej podbitych przez muzułmanów. Kiedy jakiś kraj stanie się muzułmański, musi nim pozostać na zawsze. Zatem suwerenne państwo żydowskie w Ziemi Izraela jest równoznaczne z bluźnierstwem. Akceptacja tego jest pogwałceniem prawa religijnego.


Fantazja o zemście szuka zemsty na Izraelu w oparciu o twierdzenie, że Palestyńczycy zostali wypędzeni z Mandatowej Palestyny, a ich ziemie zawłaszczone. Taka fantazja nie może rezygnować z marzenia o odzyskaniu tego, co „zabrano” i zniszczeniu tych, którzy to „ukradli”.


Ta fantazja ignoruje fakt, że bardzo wielu byłych mieszkańców dzisiejszego Izraela uciekło z własnej woli i że przybyli na te tereny dopiero na początku XX wieku dzięki możliwościom gospodarczym stworzonym przez społeczność żydowską. Takie fakty nie mogą zakłócać epickiej, powtarzanej w nieskończoność narracji.


Z powodu tych dwóch czynników Palestyńczycy konsekwentnie odrzucali rozwiązanie w postaci dwóch państw.  Nie mogli zrobić nic innego. Zaakceptowanie tego byłoby zdradą doktryny muzułmańskiej i zaakceptowaniem utraty „ukradzionej” ziemi. Oznaczało to wyrok śmierci dla każdego palestyńskiego przywódcy, który zgodził się na rozwiązanie w postaci dwóch państw.


Niestety, Zachód tak naprawdę nigdy tego nie zrozumiał. Upierał się, że dalsze ustępstwa Izraela nieuchronnie doprowadzą do palestyńskiej akceptacji.


Jak na ironię, pomysł, że jeszcze jedno lub dwa ustępstwa zaowocują pokojem, wywołał jedynie mantrę „od rzeki do morza, Palestyna będzie wolna” – że nie ma miejsca nie tylko dla Izraela, ale i dla samych Żydów. Ludobójstwo pozostaje przedmiotem tęsknoty Palestyńczyków.


Dziś z powodów, które wprawiłyby w osłupienie, gdyby nie zrozumienie amerykańskiej polityki wyborczej, administracja Bidena uznała, że teraz jest odpowiedni moment na rozwiązanie w postaci dwóch państw.


W końcu, biorąc pod uwagę, że Hamas właśnie zmasakrował 1200 Izraelczyków, czy może być lepsza okazja, aby dać Hamasowi wszystko, czego chce?


Fakt, że w Izraelu nie ma nawet minjanu, który by się na to zgodził, uważa się za nieistotny. Jeśli uparty Benjamin Netanjahu nie wykona polecenia administracji, znajdzie się rząd, który to zrobi. W przeciwnym razie administracja może po prostu oświadczyć, że jednostronnie uzna „Państwo Palestynę”.


Byłoby to zdumiewająco destrukcyjne, a także autodestrukcyjne. Z pewnością zniszczyłoby to sojusz USA-Izrael. Biorąc pod uwagę, że Izrael nie zgodzi się na państwo palestyńskie, czy takie uznanie uczyni Izrael wrogim mocarstwem najeżdżającym „Palestynę”? Czy kraje zachodnie przybyłyby z pomocą „Palestynie” tak, jak udzieliły pomocy Ukrainie? Czy obce wojska zostaną przetransportowane drogą powietrzną do wschodniej Jerozolimy, aby zabezpieczyć ją jako nową stolicę „Palestyny”?


Wszystko to brzmi absurdalnie, bo jest absurdem. W desperackim wysiłku uzyskania reelekcji administracja Bidena mogłaby zniszczyć sojusz, który był kamieniem węgielnym amerykańskiej polityki zagranicznej i wyrazem podstawowych amerykańskich wartości.


Co by to powiedziało o Ameryce? Wielu ludziom, w tym wielu Amerykanom, wydawałoby się to kolejnym przejawem Ameryki, która postradała zmysły i straciła wartości, na których została zbudowana.


Dla Izraelczyków nawet możliwość, że coś takiego może się wydarzyć, przypomina, że ostatecznie nie możemy liczyć na nikogo innego, jak tylko na siebie. Powinno to pobudzić ponowne dążenie do samowystarczalności narodowej, zwłaszcza w dziedzinie zbrojeń.


Co najważniejsze, powinno przypominać Izraelowi, że ma obowiązek przeciwstawiać się żądaniom, które mogą być stawiane z dobrymi intencjami, ale są niewątpliwie destrukcyjne. Stawka jest zbyt wysoka, aby robić cokolwiek innego, nawet w romansie.


Link do oryginału: https://www.jns.org/sabotaging-the-us-israel-love-affair/

JNS Org., 13 lutego 2024

Tłumaczenie; Małgorzata Koraszewska


Douglas Altabef


Izraelski prawnik, członek zarządu Im Tirtzu jak również członek zarządu Israel Independence Fund.

 

 

Dół formularza