Nowe książki Lucjana Ferusa


Andrzej Koraszewski 2024-01-12


Czytelnikom „Listów” pana Lucjana nie muszę przedstawiać. Jest tu obecny w każdą niedzielę, a jego teksty cieszą się dużą popularnością. Lucjan Ferus to oczywiście pseudonim, dla mnie tak zrośnięty z tym autorem, że nawet w prywatnych listach zwracam się do Lucjana, jakby to imię na chrzcie świętym otrzymał.

Święty Lucjan z Nikomedii wraz ze swoim kumplem Marcjanem podobno byli czcicielami demonów, ale za podszeptem znajomych przeszli na chrześcijaństwo i ponoć około 250 roku zostali spaleni na stosie przez wrednych prześladowców chrześcijan. Nie wiadomo, czy w ogóle istnieli, zaś Lucjan Ferus istnieje, na co mogę dać słowo honoru. Co więcej, w odróżnieniu od świętego Lucjana,  Ferus odwrócił się od chrześcijaństwa, ale mimo przybrania tego podejrzanego pseudonimu, nie zaczął czcić Lucyfera, zapewne z powodu podejrzenia, że jego też nie ma.


Poznaliśmy się około 20 lat temu i od razu było wiadomo, że nasze drogi do ateizmu były różne, a i nasz ateizm troszkę się różni.


Mam wrażenie, że dla niego ateizm jest ważniejszy, bo ja nie bardzo mam czas na bycie ateistą na pełnym etacie. Zastanawiając się, jak to wyjaśnić, przypomniałem sobie jak kilka dni temu, diabeł mnie podkusił, żeby wysłuchać wigilijnej homilii arcybiskupa Jędraszewskiego. Wytrzymałem kilka minut i jak przystało na zatwardziałego ateistę z wrzaskiem: „Jezus Maria, co za idiota” zamknąłem okno z widokiem na błazna.


Nie znam ateisty, który  nigdy nie wpada w pułapkę językowych nawyków. Religia jest fundamentem kultury i możemy się z nią rozstać, ale i tak pozostaje częścią naszego języka, a nawet tu i ówdzie sposobu myślenia. Co do mnie, pożegnałem się z religią w pacholęcym wieku, bez żadnego dramatu, raczej zafascynowany historią ewolucji człowieka niż buntem przeciwko nonsensom prawionym z ambony. Z panem Lucjanem jest inaczej, bo próbował ocalić swoją wiarę, oczyścić ją ze sprzeczności, odzyskać jej bardziej moralną i ludzką formę. Jest to zatem ten gatunek ateizmu, który wyrasta z poważnego potraktowania wklepanej w dzieciństwie religii i samodzielnych studiów nad tym, co krytycznej myśli nie wytrzymuje i rozpada się jak domek z kart, kiedy zaczynamy zadawanie pytań.          


Żartobliwie nazywam to czasem ateizmem talmudycznym, polegającym na rozdzielaniu na czworo włosa, czyli każdego zdania z biblijnych mitów i poszukiwaniu sprzeczności w fundamentach gmachu zbudowanego na lotnych piachach ignorancji.                                     


Podczas gdy dla mnie Stary Testament jest fascynującym dokumentem antropologicznym, pokazującym myślenie ludzi żyjących w regionie, gdzie narodziło się rolnictwo i gdzie powstały pierwsze cywilizacje ludności osiadłej, zdolnej do produkowania nadwyżek żywności i tworzącej społeczności oparte na trwałym podziale pracy, niewolnej sile roboczej i sojuszu ówczesnych myślicieli z władcami zmieniającymi wędrowne zwierzęta stadne w wojownicze imperia. Biblijne sprzeczności okazują się przy takim oglądzie niemal naturalną konsekwencją ówczesnego stanu wiedzy o naturze świata i zapotrzebowania na idee spajające społeczeństwa większe niż klan oraz przekonujące poddanych o boskim namaszczeniu tyranów i ich praw.          


Dla Lucjana Ferusa centralne jest pytanie o trwanie tamtych, starożytnych mitów i o ich panowanie nad naszym dzisiejszym życiem. Zastanawia się, dlaczego tamten Bóg, z jego atrybutami został tak wymyślony, a nie inaczej, dlaczego zmienił się w doktrynę wspomagającą zbrodnie i dlaczego współcześni nadal dają się wodzić za nos.           


Credo ateisty
jest wspaniałą opowieścią o tym oglądzie wklepanej do dziecięcego mózgu wiary, która w wieku dorosłym zostaje poddana uważnej inspekcji, otrzepana ze świętości i rozłożona na części, żeby zobaczyć jak też to pieroństwo działa. Wspaniała pozycja dla tych, którzy już zaczęli stawiać pytania i szukają informacji o doświadczeniach innych, jak i dla tych, którzy zdecydowanie odrzucili przekazaną im przez najbliższych wiedzę o Bogu i chętnie uczestniczą w sporach o szatach cesarza, którego nigdy nie było, błazeńskich strojach JEGO samozwańczych sług i wątpliwej moralności sprzedawców fałszywego towaru.



Druga z tych pozycji jest bardziej żartobliwą propozycją tego brania pod światło chrześcijańskich fundamentów naszej kultury, gdzie pan Lucjan bawi się fikcyjnymi rozmowami z tymi, którym starożytne mity urządziły ich  życie intelektualne i którym proponuje zamiast ślepej wiary odrobinę dociekliwości.


Obydwie pozycje można nabyć w sklepie wydawnictwa „Stapis”. Miłośnikom twórczości Lucjana Ferusa polecać ich nie muszę, innych zachęcam. Ja sam patrzę na te książki z wielką przyjemnością, bo byłem świadkiem ich długich narodzin, najpierw jako redaktor portalu „Racjonalista”, a potem goszcząc pana Lucjana na łamach „Listów z naszego sadu”.