Elekcja posłów polskich


Andrzej Koraszewski 2023-09-07

Budynek Sejmu RP, przy ulicy Wiejskiej 6 (Źródło zdjęcia: Wikipedia)
Budynek Sejmu RP, przy ulicy Wiejskiej 6 (Źródło zdjęcia: Wikipedia)

Dlaczego „Gazeta Wyborcza” nosi nazwę „Wyborcza”? Powstała na mocy porozumień Okrągłego Stołu, jako organ Komitetu Obywatelskiego, a przymiotnik „wyborcza” miał być chwilowy, ograniczony do kampanii przed czerwcowymi wyborami. Sukces tej pierwszej oficjalnej gazety antykomunistycznej był tak wielki, że zmiana tytułu na bardziej neutralny okazała się zbyt kłopotliwa.     


Trzydzieści cztery lata później „Wyborcza” jest nadal „Gazetą Wyborczą”, a w okresach przedwyborczych ta nazwa jest szczególnie aktualna, ale jej  siła oddziaływania jest nieporównywalnie słabsza niż w 1989 roku.


Wtedy były nadzieje, że może uda się zdobyć większość w Senacie, ale ani strona rządowa, ani solidarnościowa nie spodziewały się lawinowego zwycięstwa Komitetu Obywatelskiego w Sejmie.  W Senacie zdobyto wszystkie miejsca z wyjątkiem jednego, zaś zdobycie niemal wszystkich dozwolonych kontraktem miejsc w Sejmie było szokiem nie tylko dla przegranych. 


Generał Jaruzelski nie miał obaw o Sejm, dopuszczał możliwość minimalnej utraty większości w Senacie. Aleksander Kwaśniewski był mniej optymistyczny, nikt nie przewidywał jednak, że opozycja zdobędzie praktycznie wszystko, na co pozwalały umowy Okrągłego Stołu. W pierwszej turze wyborów frekwencja wynosiła 62,4 procent uprawnionych.


Warto spojrzeć uważnie na dwie mapki, poparcia dla Komitetu Obywatelskiego Lecha Wałęsy w 1989 roku i poparcie dla PiS w 2019 rok.


Źródłó: histmag.org
Źródłó: histmag.org

Oraz rezultat wyborów w 2019 roku


Źródło: publicrelations.,pl <a href=\
Źródło: publicrelations.,pl 



Wielu zastanawia się nad tym jakby postępującym podziałem kraju, niektórzy podejrzewają tu trwające skutki rozbiorów, oglądają poziom dochodów, religijność, poziom uprzemysłowienia. Z pewnością wszystkie te czynniki działają równocześnie, nie bez powodu przywołuje się również czynnik znacznie starszy i dłużej oddziaływujący – pańszczyznę i dziedzictwo szlacheckiego narodu z jego uporczywą praktyką ubezwłasnowolnienia większości społeczeństwa.   


Przewidywania wyników zbliżających się wyborów w październiku są wróżeniem z fusów. Czytam stanowcze stwierdzenie, że o tych wynikach zadecydują kobiety. Prawda, kobiety to ponad połowa elektoratu, podobnie jak mężczyźni są w różnym wieku, mają różne wykształcenie i różne preferencje polityczne. W dotychczasowej historii udział kobiet w wyborach był niższy niż mężczyzn, najniższa frekwencja była jak dotąd w grupach wiekowych 18-25 i powyżej 60 lat. Czy w tych wyborach kobiety będą bardziej aktywne? To wysoce prawdopodobne. Jednym z powodów jest istotna zmiana struktury wykształcenia. Kobiety mają obecnie przewagę nad mężczyznami na studiach wyższych, kwestia stosunku do aborcji, środków antykoncepcyjnych jest bardzo silnie obecna. Jest więc możliwe, (ale nie jest pewne), że w populacji kobiet, które wezmą udział w wyborach w grupie wiekowej między 18 a 40 lat, będzie przewaga głosów na inne listy niż na Zjednoczoną Prawicę. Mobilizacja jest jednak widoczna po obu stronach barykady.    


„Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł pod tytułem „Idę na najmodniejszy plac w Warszawie zapytać młodych ludzi na kogo zagłosują 15 października”. W małym miasteczku, na obskurnym placyku za szkołą pięciu uczniów z najstarszej (maturalnej) klasy pali na przerwie papierosy elektroniczne,  pytam czy mogę im zadać kilka pytań. Interesuje mnie pytanie, skąd czerpią wiedzę o partiach politycznych i politykach. Powtarza się deklaracja, że polityka ich nie interesuje. Nazwiska przywódców różnych partii znają, ale na wszystkie wydają się reagować równie niechętnie. Czy będą głosować? Raczej nie, to nic nie da, jeśli to na Konfederację, mówi jeden z nich. Skąd czerpią wiedzę? „Z powietrza.” (Co prawdopodobnie oznacza raczej oglądanie różnych filmików „influenserów” niż czytanie jakichkolwiek wiadomości.) Czy wiedzą jak będą głosowali rodzice? Odpowiedzi są różne, stałe jest tylko lekceważenie instytucji wyborów i negatywna opinia o politykach. Idąc dalej do gminy uświadamiam sobie o ile więcej jest tych z obskurnych placyków od tych z tego najmodniejszego, którzy deklarują, że chcieliby głosować na lewicę, żeby świat był sprawiedliwy, ale pewnie będą głosować na Platformę, bo liczy się każdy głos, żeby odsunąć od władzy PiS.  Z jakiegoś powodu przeskakuję myślą do czytanego w ich wieku artykułu rosyjskiego inteligenta Aleksandra Hercena, który w latach 60. XIX wieku wyrażał nadzieję, że Rosja odbije się jak na trampolinie od doświadczeń i błędów Zachodu i zbuduje doskonalsze społeczeństwo. Czytając ten artykuł w sto lat po jego napisaniu, uświadomiłem sobie ponad 60 lat temu, jak te inteligenckie marzenia zrujnowały szansę na stopniowe zbudowanie obywatelskiego społeczeństwa w Rosji i nie tylko w Rosji.


Rozkochani w lewicowej opcji inteligenci obiecywali chłopom, że robotnikom będzie lepiej, a po rewolucji zabrali się za „doganianie i przeganianie” budując industrializm oparty na państwowej pańszczyźnie. (Oni też zbierali się na najmodniejszych placach i rozmawiali uczenie o poezji.) 


Kiedy na dwa miesiące przed wyborami Donald Tusk zaprosił na listę Koalicji Obywatelskiej przywódcę Agrounii, Michała Kołodziejczaka, w reakcjach inteligentów z najmodniejszych placów dominowało zdumienie i gniew.       


Media społecznościowe kipiały z oburzenia, Oko.press pisało o szaleństwie tej decyzji i zastanawiało się, po co Tusk to robi. „Gazeta Wyborcza” pisała, że „Tusk, przyjmując lidera Agrounii na listy, ryzykuje, ale wie, że bez tego ma małe szanse na zwycięstwo”.


W kawiarniach zaczęły się uczone dyskusje, co to da. Historii nikt nie przypominał.


Podczas zaborów, wcześniejsze zniesienie pańszczyzny i rynkowe reformy chłopskiego rolnictwa miały miejsce tylko w zaborze niemieckim.  Po odzyskaniu niepodległości ziemiaństwo i Kościół skutecznie ograniczyły reformę rolną do pozorowanych działań, po wojnie komuniści oszukali rolników reformą rolną, która szybko zmieniła się w kolektywizację, zablokowanie rozwoju indywidualnego rolnictwa, pozostawiając je na poziomie czerpania wody wiadrem ze studni, orki konnej i przerzucania gnoju widłami, oraz (oczywiście) państwowego skupu płodów rolnych. „Solidarność” była na wsi marzeniem o prawdziwym sojuszu robotniczo-chłopskim, ale miejska „Solidarność” w marcu 1981 roku wystawiła wieś do wiatru. Inteligencka kawiarnia obudziła się na kilka tygodni przed wyborami w czerwcu 1989 roku i obiecała wsi ekonomiczną i obywatelską uczciwość. Po zwycięstwie natychmiast okazało się, że to jest zbyt trudne. W „Gazecie Wyborczej” buzowała inteligencka pogarda dla wsi, konkurująca z marzeniami o rolnictwie wielkoobszarowym i pozbyciu się tych głupich chłopów, zaś uczeni i uczone z Instytutu Socjologii Wsi PAN płakali rzewnymi łzami, że rolnicy niepotrzebnie kupują ciężki sprzęt po pegeerach, bo to nie jest racjonalne. Kościół i działacze ZSL grabili upaństwowioną wcześniej ziemię udając, że to oni są najlepszymi opiekunami chłopów.  


Inteligenckie sentymenty najuczciwiej niechcący wyjaśnił prezydent Lech Wałęsa, który oznajmił, że on nie chce, żeby powstała jedna partia chłopska „bo wtedy rolnicy nie dadzą nam chleba”.


W 1989 roku na wsi mówiono: „będziemy głosowali na krowę, byle miała znaczek „Solidarności”. W kolejnych wyborach oszukana wieś masowo głosowała na PSL i lewicę, która na kilka tygodni przed wyborami rzuciła na rynek nowe obietnice dla wsi. (Powstał rząd PSL/SLD, a na czele rządu w latach 1993-1995 był Waldemar Pawlak.)  


Zniknięcie Unii Demokratycznej ze sceny politycznej było naturalnym następstwem wyobrażeń wałkowanych w dyskusjach na najmodniejszych placach stolicy i innych wielkich miast.


Ostatecznie, tak jak pańszczyznę (wbrew protestom Kościoła i szlachty) znieśli w końcu zaborcy, zmieniając chłopów w wolnych najmitów, tak po upadku komunizmu znaczące zmiany na wsi dokonały się wraz z przyjęciem Polski do Unii Europejskiej i zmuszeniem polskich polityków do zaakceptowania Wspólnej Polityki Rolnej.


W 2007 roku (na kilka tygodni przed wyborami) Donald Tusk zdecydował się na koalicję z PSL. Co było mądrym posunięciem, mimo, że PSL zaczęła tracić poparcie wsi.


Tymczasem na wsi zaczęły się ujawniać zarówno błędne sposoby realizacji Wspólnej Polityki Rolnej w Polsce, jak i radykalne zmiany tej polityki w Brukseli. Stymulację rozwoju wydajności w rolnictwie zatrzymała podejrzliwość inteligentów wobec nauki i zahamowanie biotechnologii. Stymulację rozwoju wsi i małego miasta powstrzymywały biurokratyczne bariery dławiące rzemiosło i drobną wytwórczość. Prawdziwym dramatem okazał się brak rolniczej spółdzielczości, która miejskim inteligentom wydawała się jakimś socjalistycznym przeżytkiem, a bez której rolnicy wystawieni są na gangsterstwo monopolistów skupu i przetwórstwa, co prowadzi do marzeń o dobrym państwie, zamiast poszukiwania drogi do silnej pozycji na rynku. 

Kiedy czytamy dziś program Agrounii  dowiadujemy się, że skupieni w niej rolnicy domagają się, żeby co najmniej 50 procent mięsa warzyw i owoców trafiających do marketów było wyprodukowanych w Polsce, domagają się również obniżenia marż na nawozy, energię, gaz, paliwa, towarów, które w znacznym stopniu są dystrybuowane przez spółki skarbu państwa.  


Powraca tu rejowskie „ksiądz pana wini, pan księdza”. PiS przekonuje wieś, że rolników kantują firmy zagraniczne, Kołodziejczak doskonale wie, że nie jest to nawet ćwierć prawdy. Jak wieś i małe miasto zagłosują w tych wyborach? Przewaga głosów oddanych na wsiach i w małych miastach na Zjednoczoną Prawicę jest niemal pewna. Siła i znaczenie tej przewagi zależeć będzie od frekwencji i (w mniejszym stopniu) od umiejętności dotarcia do wyborców, którzy ani „Gazety Wyborczej” nie czytają, ani nie oglądają TVN.       


Wybór posłów polskich nie jest sprawą łatwą ani małą. A efektem tak czy inaczej będzie polski sejm (będący od stuleci na Zachodzie synonimem pustosłowia). Niestety młode pokolenie z najmniej modnych placów jest o tym całkowicie przekonane i chwilowo na bardziej obywatelskie postawy nadziei nie widać.