Kłopot z filmami idealizującymi amerykańskich komunistów


Jonathan S. Tobin 2023-09-11


Epicki hit „Oppenheimer” i nowy dokument „A Compassionate Spy” ilustrują moralną ślepotę traktowania stalinizmu jako rozsądnego wyboru.

 

Jeśli lubisz filmy, nie możesz przegapić okazji obejrzenia nowego, genialnego filmu Christophera Nolana „Oppenheimer”. Choć dziwacznie łączony z jeszcze bardziej popularnym filmem „Barbie” jako duet bijący rekordy letnich hitów, film biograficzny o Robercie Oppenheimerze – fizyku nuklearnym, który kierował pracami nad stworzeniem pierwszych bomb atomowych – jest imponującym dziełem sztuki filmowej. Jest zarówno uderzający wizualnie, jak i prezentuje zróżnicowane spojrzenie na problem. Nie jest jednak jasne, jakie wnioski historyczne wyciągną miliony widzów z narracji filmu, która skupia się na złożonej osobowości Oppenheimera i jego ubolewaniu z powodu osiągnięcia celu, a także powojennych wysiłkach mających na celu wymazanie go z amerykańskiego programu nuklearnego przez tych, którzy wątpili w jego lojalność.


Dlatego też wydało mi się interesujące, że w tym samym czasie, gdy trzygodzinny epos Nolana gromadził widzów w multipleksach, w kinach artystycznych w całym kraju wyświetlano dokument o jednej z osób pracujących w zespole Oppenheimera Manhattan Project. „A Compassionate Spy” Steve’a Jamesa nie obejrzy ułamek tych, których do kin przyciągnie szum wokół „Barbenheimera”, ale stanowi interesujące uzupełnienie tego bardziej popularnego filmu. Jest to zarówno życzliwy pomnik, jak i polemika na rzecz działań Teda Halla, amerykańskiego komunisty i sowieckiego szpiega, który przekazał reżimowi stalinowskiemu ogromny i znaczący zasób informacji na temat amerykańskich badań nuklearnych.


Te dwa filmy razem dają nam dwa odmienne spojrzenia na to, jak współczesna kultura popularna chce, by widzowie myśleli o historii amerykańskiego projektu nuklearnego, a także o wysiłkach zwalczania komunizmu w epoce powojennej. Jednak chociaż „Oppenheimer” nie jest tak nieuczciwy ani propagandowy jak „A Compassionate Spy”, prawdą jest również, że żaden z nich nie jest bliski pełnego zrozumienia argumentu na rzecz użycia broni nuklearnej w celu wymuszenia kapitulacji Japonii. Co równie ważne, nie wyjaśniają ogromu zbrodni rządu, który wspierali ci współczujący i przypuszczalnie idealistyczni młodzi Amerykanie. Nie dostrzegają też okrutnej ironii sytuacji, w której tak wielu Żydów wspierało antysemicki reżim radzieckiego przywódcy Józefa Stalina.


Promocja filmu “Oppenheimer.” Źródło: YouTube.
Promocja filmu “Oppenheimer.” Źródło: YouTube.

Dlaczego historia ma znaczenie


Można argumentować, że dzisiaj to wszystko nie ma większego znaczenia. Związek Radziecki jest na szczęście tak samo martwy jak reżim nazistowski, z którym się sprzymierzył, a następnie pokonał. O jego zbrodniach i dziesiątkach milionów ludzi, którzy zginęli w wyniku ucisku Stalina – czy to w wyniku czystek i masowych egzekucji, czy też głodu, takiego jak Hołodomor,  celowo spowodowanego brutalną polityką przywódcy, w wyniku którego zginęło miliony Ukraińców – pamiętają jedynie historycy. I chociaż broń nuklearna pozostaje zagrożeniem dla ludzkiej egzystencji, obawy związane z nią również zostały w dużej mierze zmarginalizowane, co stało się oczywiste poprzez beztroską gotowość tak wielu rzekomo oświeconych ludzi do zaryzykowania eskalacji wojny rosyjsko-ukraińskiej, niezależnie od ryzyka dla świata.


Jednak błędem byłoby ignorowanie konsekwencji naszej chęci zamiecenia tych kwestii pod dywan. Nieuczciwość w sprawie amerykańskiego komunizmu oraz jego niewolniczego i nielojalnego stalinizmu jest ważna nie tylko dlatego, że chodzi o zachowanie prawdy o naszej historii. Ma znaczenie, ponieważ gdy idealizuje się wysiłki tych, którzy usprawiedliwiają ruchy totalitarne i antysemickie, kładzie się podwaliny pod ponowne zrobienie tego samego w przypadku współczesnych zagrożeń. Co równie istotne, błędem jest gloryfikowanie tych, którzy oczerniają patriotów lub przedstawiają Stany Zjednoczone jako naród o nieodwracalnych wadach, który zasługuje na zdradę lub na chwalenie jego przeciwników. Robiąc to, pomagamy tym, którzy – z zupełnie innych powodów – kontynuują dziś dzieło marksistów z przeszłości.


Oppenheimer był fascynującą postacią historyczną, której osiągnięcia zasługują na uznanie. Jednak zarówno w filmie, jak i w biografii American Prometheus autorstwa Kaia Birda i Martina Sherwina, na której jest on oparty, jest jeden rażący błąd. Jak przekonują historycy Harvey Klehr i John Earl Haynes w artykule, który trzeba przeczytać w czasopiśmie „Commentary”, założenie, że fizyk był jedynie pełnym dobrych intencji towarzyszem podróży komunistów, jest błędne. Wbrew twierdzeniom, że jest niewinny, był członkiem Partii Komunistycznej i brał udział w wysiłkach na rzecz budowania poparcia dla Związku Radzieckiego przed jego przystąpieniem do II wojny światowej – kiedy nie tylko dopuszczał się on masowych mordów na własnych obywatelach ale najeżdżał sąsiednie kraje i pomagał nazistom.


Klehr i Haynes są czołowymi ekspertami w dziedzinie historii sowieckiego szpiegostwa i pisali obszernie o dowodach, które wyszły na jaw po ujawnieniu akt amerykańskiego projektu Venona i akt moskiewskiego wywiadu po upadku Związku Radzieckiego. Jak wynika z ich prac, Komunistyczna Partia USA nie była wcale amerykańskimi liberałami, tylko nieco bardziej na lewo niż większość Amerykanów, ale działała na rozkaz rządu Stalina. Był to niezwykle udany spisek, który miał pomóc Sowietom, i byli, między innymi, odpowiedzialni za kradzież największej tajemnicy zachodnich sojuszników: pracy Projektu Manhattan Oppenheimera.


Klehr i Haynes słusznie argumentują, że powojenne wysiłki mające na celu odebranie Oppenheimerowi certyfikatu bezpieczeństwa były błędem. Do tego czasu opuścił partię komunistyczną, więc wytykanie mu, że ma wątpliwości co do bomby, było bezcelowe i niesprawiedliwe. Ale również prawdą jest, że Oppenheimer zrobił wszystko, co mógł, aby zatuszować lub skłamać na temat swojej przeszłości. Jak zauważają, czyni to fizyka czymś w rodzaju postaci wyciągniętej z greckiej tragedii, a nie jedynie męczennika ekscesów antykomunistycznej czystki maccarthyowskiej.


Chociaż film „Oppenheimer” nie przedstawia wyraźnego argumentu na rzecz komunistów, którzy – według jego historii – go otaczali, przedstawia ich jako idealistów, podczas gdy ci, którzy chcą ich wytropić, są złoczyńcami.


Truman zasługiwał na coś lepszego


To przygotowuje grunt pod sposób ukazania w filmie decyzji o zrzuceniu bomby. Choć film ukazuje niesamowitą moc broni, którą naukowcy zbudowali (przy wsparciu armii USA), a także jej przerażający wpływ na ofiary w Hiroszimie i Nagasaki, wyraźnie mamy współczuć Oppenheimerowi w kluczowej scenie jego spotkania z prezydentem Harrym Trumanem, podczas którego starał się nakłonić go do podzielenia się z Sowietami tajemnicami nuklearnymi i do zaprzestania dalszego rozwoju broni.


Węgiersko-amerykański fizyk teoretyczny Edward Teller w 1958 roku jako dyrektor Lawrence Livermore National Laboratory. Źródło: Wikimedia Commons.
Węgiersko-amerykański fizyk teoretyczny Edward Teller w 1958 roku jako dyrektor Lawrence Livermore National Laboratory. Źródło: Wikimedia Commons.

Chociaż występuje tylko w jednej scenie, przedstawienie Trumana przez Nolana jest niesprawiedliwe. Pokazano go jako nieczułego i lekceważącego wobec Oppenheimera, którego nazywa „płaksą” za mówienie o krwi na jego rękach.


Jak zauważył Truman, jeśli ktoś miał krew na rękach, to właśnie on sam. Choć zadręczała go decyzja o zrzuceniu bomby, rozumiał, że jego obowiązkiem jest uratować jak najwięcej istnień ludzkich, a nie słuchać tych, którzy stracili zainteresowanie tą bronią po pokonaniu nazistów. Dzięki temu uratowano życie setek tysięcy Amerykanów, którzy zginęliby, gdyby inwazja na Japonię była konieczna, a także niezliczonej liczby Japończyków, którzy wielokrotnie demonstrowali wolę walki do ostatniego człowieka, zamiast się poddać. W rzeczywistości, kapitulacja Japonii nie była pewna nawet po zrzuceniu dwóch bomb.


Inną niedokładnie przedstawioną postacią jest Edward Teller, węgierski Żyd, fizyk, którego oddelegowano do zbadania możliwości powstania bomby wodorowej. Teller, który w późniejszym życiu stał się zagorzałym syjonistą, był otwartym antykomunistą. Choć piętnowany w popkulturze – sądzi się, że tytułowy bohater „Dr. Strangelove” Stanleya Kubricka jest połączeniem postaci Tellera i byłego nazistowskiego naukowca zajmującego się rakietami, który stał się bohaterem NASA, Wernera Von Brauna – obwinianie Tellera choćby za część upadku Oppenheimera jest błędne.


Jednak ambiwalencja wokół bomby i komunizmu ukazana w „Oppenheimerze” jest niczym w porównaniu z prokomunistyczną i antyamerykańską narracją „A Compassionate Spy”.


Szpieg Stalina, któremu uszło to na sucho


Szpiegiem, o którym mowa, był Theodore Hall, cudowne dziecko fizyki, który w 1944 roku w wieku 18 lat ukończył Harvard, a następnie został zwerbowany do wysiłków atomowych w Nowym Meksyku. Będąc zdeklarowanym komunistą, przekazał Sowietom skarbnicę tajemnic nuklearnych, w tym dokładne plany bomby plutonowej „Fat Man” zrzuconej na Nagasaki.


Chociaż laboratoria w Los Alamos były pełne komunistów, nikt nie zrobił więcej, by wręczyć bombę Stalinowi niż Hall. Jednak w przeciwieństwie do innych, w tym niemiecko-brytyjskiego naukowca Klausa Fuchsa i Davida Greenglassa, mechanika projektu, który przekazał tajemnice swojej siostrze i szwagrowi Ethel i Juliusowi Rosenbergom – sowieckim agentom, którzy ostatecznie zostali straceni za szpiegostwo – Hall nigdy nie został złapany. Choć przesłuchiwany w okresie powojennym, uniknął oskarżenia, głównie dlatego, że zdemaskowanie go zaszkodziłoby jego bratu Edwardowi Hallowi, który pomagał w opracowywaniu rakiet międzykontynentalnych dla sił powietrznych USA. W końcu przeniósł się do Wielkiej Brytanii, gdzie bez wyrzutów sumienia spędził swoje życie z rodziną, pracując na Uniwersytecie Cambridge.



Jego historię w filmie dokumentalnym opowiadana jest głównie słowami jego kochającej żony, która także była komunistką. Za dobrą monetę przyjmuje się jego twierdzenia, że szpiegowanie na rzecz Stalina było „współczującym” posunięciem, ponieważ Stany Zjednoczone były rzekomo kapitalistycznym krajem uciskającym innych, który wykorzystałby monopol nuklearny do stworzenia kolejnego Holokaustu w stylu nazistowskim.


Podobnie jak w przypadku niektórych bohaterów „Oppenheimera”, ślepe oddanie Hallsów sowieckiemu komunizmowi nawet po masowych czystkach w latach trzydziestych XX wieku i pakcie Stalina z Hitlerem w 1939 r. ilustruje zarówno gotowość tak wielu lewicowców do łudzenia się co do Rosji, jak i głębię ich fanatyzmu.


To, że odnoszący sukcesy dokumentalista taki jak James, który jest najbardziej znany ze swojego uznanego filmu „Hoop Dreams” z 1994 roku, przedstawił Hallsów jako bohaterów, a nie, w najlepszym przypadku, oszukanych ekstremistów, powinno być szokujące. Ale to samo dotyczy wielu popkulturowych przedstawień amerykańskiego komunizmu z ostatnich 40 lat, w których staliniści są ofiarami, a ci, którzy starali się chronić amerykańską wolność, są czarnymi charakterami.


Do upadku Związku Radzieckiego i opublikowania rewelacji z projektu Venona amerykańska lewica była zaangażowana w fałszywą narrację o niewinności takich ludzi jak Rosenbergowie i Alger Hiss, urzędnik administracji Franklina Roosevelta, który był kolejnym komunistycznym szpiegiem. Kiedy nie dawało się już tego utrzymać, zaczęli bronić tych, którzy pracowali dla Stalina, jako idealistów zasługujących na naszą pochwałę, a nie potępienie.


 „A Compassionate Spy” nie jest pierwszą tego typu próbą nie tyle uniewinnienia amerykańskich komunistów, co uhonorowania ich. Należy do tego samego gatunku, co na przykład nagrodzona nagrodą Pulitzera sztuka Tony’ego Kushnera z 1991 r. „Angels in America” i „Heir to an Execution” Ivy Meerpool z 2004 r., upamiętniająca jej dziadków, Rosenbergów.  


Żydowscy zwolennicy antysemickiego reżimu


Takie wysiłki doprowadzają do wściekłości, ale jeszcze bardziej pogarsza sprawę założenie, że pochodzenie takich ludzi jak Hall i Oppenheimer, z których obaj byli całkowicie oderwani od swojego żydowskiego dziedzictwa, w jakiś sposób sprawiło, że przyjęcie komunizmu było dla nich czymś naturalnym. To samo dotyczy prób twierdzenia, że ich wywrotową działalność należy postrzegać jako próbę przeciwdziałania antysemityzmowi. Sprzeciwiali się nazistom. Jednak wspieranie innej totalitarnej potęgi europejskiej stawiało ich w pozycji popierania  zbrodni Stalina, który również nienawidził Żydów dyskryminując ich i prześladując i, gdyby nie umarł, jego plany, których realizacja miała się rozpocząć od rzekomego „spisku lekarskiego”, prowadziłyby do masowego morderstwa.


Nie chodzi tu jedynie o zniekształcanie historii. Ten sam sposób, w jaki utopijne ideały zostały użyte jako broń w złej sprawie komunizmu, jest obecnie stosowane przez nowe pokolenie lewicowców, którzy również w imię praw człowieka toczą wojnę z Zachodem. Ci kulturowi marksiści atakują Amerykę, a teraz Izrael, z powodu tego samego rodzaju potępienia i delegitymizacji, jakiego użyto przeciwko krytykom Związku Radzieckiego. W ten sam sposób zwolennicy intersekcjonalności i krytycznej teorii rasy, którzy uważają się za idealistów, w tym niektórzy Żydzi, prowadzą obecnie wojnę ideologiczną, która – jak miało to miejsce wiele dekad temu – raczej prowadzi do stoczenie się w antysemityzm niż z nim walczy.


„Oppenheimer” to film dobry, który – jak przyznają Klehr i Haynes – jest „w miarę wierny” historii. Powinniśmy jednak uważać na wszystko, co łagodzi prawdę o tych, którzy popierali morderczy, antysemicki reżim. Amerykańscy staliniści nie byli ofiarami; ich dziedzictwo powinno przypominać, że za takimi utopijnymi złudzeniami zawsze kryje się ucisk i nienawiść.


Link do oryginału: https://www.jns.org/arts-entertainment/communism/23/8/28/314058/

JNS Org, 28 sierpnia 2023

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Jonathan S. Tobin
 jest redaktorem naczelnym amerykańskiego magazynu JNS (Jewish News Syndicate).