Nanoracjonalizm wojen religijnych w epoce nuklearnej


Andrzej Koraszewski 2023-08-21

Kadr z amerykańskiego filmu niemego „Nietolerancja” z 1916 roku. (Źródło: Britannica)
Kadr z amerykańskiego filmu niemego „Nietolerancja” z 1916 roku. (Źródło: Britannica)

Absolutny racjonalizm jest absolutną utopią, jesteśmy jednak istotami racjonalnymi, więc złodziej uważa, że jest rzeczą irracjonalną nie skorzystanie z okazji, jeśli sądzi, że ryzyko złapania i kary jest stosunkowo niewielkie. Codziennie przeprowadzamy liczne kalkulacje racjonalności wyboru takiego lub innego zachowania. Codziennie oskarżamy innych o brak racjonalności.   


Richard Dawkins w artykule na łamach „Evening Standard” pisze o trudnościach dyskusji, kiedy mówimy różnymi językami. Brytyjski biolog pisze o patologicznej nadwrażliwości, która praktycznie uniemożliwia rozumienie tego, co ludzie widzą i słyszą. W efekcie nie ma szans na żadną dyskusję, reakcją są inwektywy i cenzura, przerwanie komunikacji. 


„Jeśli chcemy owocnych sporów, powinniśmy mówić tym samym językiem - pisze Dawkins - rozumiejąc przez to poszanowanie znaczenia słów, badanie kto i co przez dane słowo rozumie, rzeczową argumentację”.


Autor opisuje zdumiewający, a równocześnie znamienny incydent z lutego 2020 roku, kiedy brytyjski satyryk, Harry Miller napisał, że przy narodzinach przypisano mu tożsamość ssaka, ale on czuje się rybą, więc prosi, żeby nie mylono go z innym gatunkiem. Po tej publikacji w jego domu pojawiła się policja. Poinformowano go, że co prawda nie popełnił przestępstwa, ale został wpisany do rejestru jako osoba szerząca nienawiść. Dawkins przypomina, że satyra jest satyrą, że wywołuje dobroduszny śmiech i otrzeźwia. Dotarliśmy jednak do sytuacji, w której mówienie, że dwa i dwa jest cztery wymaga odwagi. Jak pisze w zakończeniu tego artkułu, coraz częściej zaciskamy zęby i wybieramy autocenzurę w obawie przed atakami podnieconego tłumu oburzonych.


Oczywiście ten napastliwy tłum przekonuje nas, że kieruje się racjonalnymi przesłankami i szlachetnymi intencjami. Być może warto zastanowić się nad pytaniem, na czym właściwie polega ta racjonalność i gdzie są fundamenty tych „szlachetnych intencji”.            


Mogę być w błędzie, ale mam wrażenie, że łatwiej analizować ten problem posługując się przykładem, który w Polsce nie wywołuje emocji, a wydaje się dobrze pokazywać ten racjonalizm prowadzący do zaburzeń postrzegania rzeczywistości.


Arian Khameneh jest młodym dziennikarzem pochodzącym z Bliskiego Wschodu, mieszka obecnie w Danii, nie jest związany z żadną redakcją, publikuje gdzie się da. Jego najnowszy artykuł opublikowany na łamach amerykańskiego magazynu „Tablet”, (polskie tłumaczenie jest tutaj), traktuje o zdumiewająco wykoślawionej percepcji Iranu w amerykańskich mediach głównego nurtu i na amerykańskich uniwersytetach. Pisze o szoku irańskich emigrantów nie mogących w żaden sposób zrozumieć, dlaczego obraz ich ojczystego kraju rozpowszechniony w społeczeństwie amerykańskim tak dalece różni się od tego, co znają z własnych doświadczeń i dlaczego amerykańska lewica ocenia tyranię w Islamskiej Republice Iranu w sposób, który uciekinierom z tej tyranii wydaje się rażąco sprzeczny z tym, co znali jako „wartości wolnego świata”.         


(Czytając ten artykuł przypominałem sobie jak poł wieku temu obserwowałem to samo zjawisko, kiedy jako emigrant z komunistycznej dyktatury próbowałem na szwedzkim uniwersytecie prezentować rzeczywistość w krajach Europy Wschodniej.)


Khameneh opisuje doświadczenia irańskich badaczy na amerykańskich uniwersytetach. Młoda feministka opowiadająca o dyskryminacji kobiet w Iranie była przekonywana przez amerykańskich kolegów, że musi się dokształcić. Ostatecznie dowiedziała  się, że jest „prawicowa” i popiera imperializm. Jej rozmówcy zdają sobie sprawę, że „nie wszystko jest dobrze”, ale święcie wierzą w jakiś irański „obóz reformatorski”. Dominuje przekonanie, że system jest stabilny, zwykli Irańczycy prowadzą normalne życie, a krytyka tyranii jest islamofobią. 


Próby dyskusji o masowych protestach irańskiego społeczeństwa natychmiast są zalewane lawiną argumentów o kolonializmie, Black Live Matters, izraelskiej przemocy i biednych Palestyńczykach oraz, oczywiście, o amerykańskich imperialistach, którzy wspierali irańską burżuazję okradającą robotników.


Jeśli próbujesz dyskutować z tego rodzaju papką, zostajesz skreślony, przestają cię zapraszać do dyskusji, twoje artykuły są odrzucane, a jeśli masz etat na uczelni lub w redakcji, to albo zostajesz zwolniony, albo po pewnym czasie sam rezygnujesz.     


Inna rozmówczyni autora tego artykułu opisuje kampanię przeciwko niej, kiedy w 2018 roku napisała książkę o irańskich protestach. Niektórzy Amerykanie z czasem zmienili trochę narrację, usprawiedliwiając swoje wcześniejsze napastliwe zachowanie twierdzeniem, że przecież „Nikt z nas nie wiedział, wszyscy tak myśleliśmy”. Ci ludzie natychmiast wyparli fakt, że sami byli narzędziem uciszania, że ostracyzm wobec tych, którzy wiedzieli więcej i myśleli inaczej, był ich raison d'etre.  


Racjonalizm tych postaw jest racjonalizmem religijnym, racjonalizmem braterstwa polegającego na mówieniu dwa razy dwa jest pięć. Wspólnotowe „razem” dostarcza poczucia moralnej wyższości, walki ze złem, przynależności do awangardy, do wybranych, którym powierzono losy świata. Decyzja o wysłuchaniu argumentów osób, które sprzeciwiają się katechizmowi lub dopuszczają wątpliwości, jest irracjonalna, ponieważ może prowadzić do dobrowolnego usytuowania się na marginesie, a tym samym do utraty przyjaciół, może zagrażać zawodowej karierze opartej na przynależności do religijnej wspólnoty, która kontroluje rynek pracy.


Twierdzenie Dawkinsa, że powinniśmy mówić tym samym językiem w religijnej wspólnocie oznacza coś zupełnie innego niż dla ludzi gotowych uznać, że mogą być w błędzie. W tych wspólnotach maksyma, iż warto być przyzwoitym, jest albo herezją albo wezwaniem do wstąpienia w szeregi inkwizytorów. Pozostają  nadal istotami racjonalnymi, świadomymi, że zwykła przyzwoitość pociąga za sobą wysokie koszty. Twierdzenie, że powinniśmy mówić tym samym językiem, często ma domyślne zastrzeżenie, że to zależy z kim.


Porzucenie wiary, w którą zaopatrzono nas w pierwszym okresie życia, nie oznacza porzucenia wszelkiej wiary. Religie się zmieniają, potrzeba przynależności do wybranych, do  najmądrzejszych i najszlachetniejszych skłania do gorliwości neofity, znajdującego racjonalność w fanatycznym konformizmie, co z natury rzeczy musi prowadzić do pogardy dla beznamiętnego poszukiwania prawdy o otaczającej nas rzeczywistości.


W ubiegłym stuleciu byliśmy świadkami starcia dwóch fanatycznych nowoczesnych religii, które spowodowało setki milionów ludzkich ofiar. Przez krótki okres czasu mogło się wydawać, że przyziemny racjonalizm umiarkowania zaczyna brać górę nad fanatyzmem religijnym (zarówno tym tradycyjnym, jak i nowoczesnym, w postaci ideologii przebranej za naukę). Dziś widzimy zdumiewający powrót atrakcyjności fanatycznych wspólnot z istotną różnicą w porównaniu do tego, co widzieliśmy zaledwie sto lat temu – postęp techniczny pozwala nie tylko na wielokrotnie sprawniejszą kontrolę jednostki przez dominujące fanatyczne grupy, ale starcia fanatycznych religii z permanentnymi zaburzeniami obrazu rzeczywistości przechodzą w fazę, w której ilość broni nuklearnej w rękach obłąkanych może skłaniać do pytań, których jeszcze boimy się zdawać.        


W krajach zachodnich od dziesięcioleci widzimy słabnące zainteresowanie seminariami dla duchownych, pustoszeją kościoły, nowa warstwa kapłańska przeniosła się do redakcji, gdzie wygłasza inne kazania z tym samym odwiecznym celem – umacniania przekonań o moralnej wyższości wierzących i podżegania przeciwko wszelkim próbom mówienia tym samym językiem. Czasem nazywają to nową plemiennością, czasem piszą o środowiskowych bańkach, zazwyczaj zapominając, jak łatwo racjonalizm lojalności osiąga poziom całkowitego zatracenia zdolności rozumienia rzeczywistości.