Śmierć byłego nauczyciela historii

Pracuj, pracuj, mróweczko - powiedział kierownik Malinowski bez złych intencji, dodając po chwili, że można by nawet powiedzieć: zapierdalaj mróweczko, bo widzisz, w pewnych kontekstach można używać takich słów, a to mógłby nawet być tytuł książki. Świata nie zmienimy – mówił dalej - a na chleb i dach nad głową trzeba zarobić. I na rachunki – dodał, jakby nagle przypomniał sobie o czymś ważnym. Co ja ci powiem, mróweczko, też myślałem, że życie będzie dla mnie łaskawsze, ale nie chciało, a może nie mogło, czy ja wiem. Tej Biedronki nie kocham, ale Biedronka mnie karmi, a inni nie chcieli.

Miałam właśnie towary na półce z serami uzupełnić i dżemy sprawdzić, kiedy kierownik Malinowski skorzystał z okazji, że byliśmy sami, żeby wyrazić współczucie. Nie pierwszy raz kierownik Malinowski korzystał z okazji. Trochę mnie śmieszyła ta jego „mróweczka”, długi taki, niezręczny, podbiegał jak któraś z nas podnosiła ciężką pakę i pomagał, czasem nawet bardziej przeszkadzał niż pomagał, ale widać było, że chciał dobrze.

 

- Zastanawiałaś się nad tymi rachunkami – zapytał, przekrzywiając głowę. I co mu miałam powiedzieć, że się nie wyrabiam, że jak wszystko zapłacę, to ledwie mi potem na życie zostaje. Spojrzałam na zegarek, który nie  tylko kroki liczy, ale nawet godzinę pokazuje. A on dalej mówił, że mi wszystkiego nie powie, bo nikt wszystkiego nie mówi, straszne rzeczy by się działy, gdyby ludzie wszystko mówili.  A z tymi rachunkami to jest tak, że utrzymanie niewolników kosztuje. Ale niewolnicy to dobra rzecz i wodę dostarczą, i nieczystości zabiorą, ogrzeją i oświetlą, dobrze jest mieć tylu niewolników, chociaż prawda, dużo kosztują. To wszystko mogłoby być lepiej urządzone – powiedział, a potem dodał, że może nie mogło, trudno powiedzieć.

 

Uśmiechnął się do mnie kierownik Malinowski, jakby chciał powiedzieć, że pora wrócić do roboty i odwrócił się do swojego biurka, na którym leżały sterty różnych papierów.

 

Głowę zawracał kierownik Malinowski i chyba nie mnie jednej. Pobiegłam między półki, żeby zrobić, co szefowa naszej grupy kazała, bo z nią żartów nie ma, jak coś jest nie tak, to od razu na człowieka wskoczy.

 

Zapomniałabym o tej rozmowie, gdyby nie to, że następnego dnia już go nie było. Dowiedzieliśmy się, że jego matka zadzwoniła, że położył się wieczorem spać, a rano znalazła go martwego. Nie wyglądał na chorego, więc może połknął coś, co mu pomogło nie obudzić się więcej.

 

Zastanowiło mnie potem, bo on nigdy nie mówił „zapierdalaj”, więc to nie było do niego podobne. Kto wie, może już wtedy wiedział, co chce zrobić, a może ratunku szukał, albo mi się zdaje, bo nikt o samobójstwie nie mówi, a taka śmierć we śnie czasem się zdarza, mógł mieć słabe serce, albo coś takiego. Dziwny był kierownik Malinowski, jak przyszłam do pracy to wypytywał, czemu nie chcę się dalej uczyć. Powiedziałam mu, że rozmawiałam z mamą i doszłyśmy do wniosku, że mama nie da rady, bo studia kosztują, nawet jak są za darmo. Powiedziałam mu, że popracuję rok, a potem zobaczę, co się da zrobić. Zapytał, co bym chciała studiować, uśmiechnął się na moje niezdecydowanie i powiedział, że jest historykiem, że uczył w szkole, ale i mało zarabiał, i nie bardzo mógł uczyć tak jakby chciał.

 

- Historia jest ciekawa, ale pieniądze daje głównie fałszerzom. Coś jeszcze mówił, ale nie bardzo pamiętam, coś, że życie zawsze jest trudne i nic się na to nie poradzi, a potem, żebym nie czekała za długo, bo utknę w markecie za kasą.

 

Kiedyś, pamiętam, wynosiłam kartony do kontenera za magazynem, a on stał pod daszkiem i patrzył na deszcz. Powiedział, że woda to życie, a potem bez związku, że Szekspir mieszkał z żoną i dziećmi z rodzicami, ale uciekł do Londynu i dopiero tam zaczął pisać te swoje sztuki teatralne.

 

Zapomniałam o tym, ale przypomniałam sobie, jak mi koleżanka opowiedziała, że kierownika Malinowskiego żona zostawiła i mieszka z matką. Nie znam szczegółów, ale pomyślałam sobie, że jak facet po czterdziestce mieszka z matką, to coś jest nie tak, chociaż, co ja mogę wiedzieć, ludziom się różnie układa.

 

Upatrzył mnie sobie chyba, bo zatrzymywał się czasem jak rozkładałam towary na półce, pytał jak mi idzie, czasem żartował, że jestem pracowita jak mrówka i że ta moja pracowitość powinna pchać mnie do nauki, bo mnie na Biedronkę szkoda. Pytał, czy książki czytam, jakby mu na tym zależało.

 

Wszedł kiedyś jak żeśmy się z koleżanką na coś złościły i różne słowa leciały, a on potem na osobności mówił: „Nie mów tak, mróweczko, bo język to ważna rzecz, trzeba słowa jak kwiaty traktować. Zakląć czasem można, ale lepiej rzadko, albo wcale.” Wzruszyłam ramionami, bo co miałam powiedzieć, wszyscy tak mówią i nic się na to nie poradzi.

 

Pogrzeb kierownika Malinowskiego był w piątek, ale poruszenie z powodu jego śmierci było tylko pierwszego dnia, potem szefowa zajęła jego biurko, i nagle było tak, jakby go nigdy nie było. Śmierć go wymazała.

 

Zamieniłam się w piątek z koleżanką i pojechałam na cmentarz. Nie było tłumów, siedem osób. Stara kobieta w czerni za trumną to musiała być jego matka, kobieta z dwójka dzieci to pewnie jego była żona, jedna pani z kierownictwa Biedronki i dwie inne osoby, może rodzina, a może przyjaciele. Ksiądz w kaplicy fałszował, potem coś ględził, a potem trumnę podwieźli do wykopanego grobu.

 

Stałam daleko od żałobników, patrzyłam jak spuszczają trumnę do grobu, popatrzyłam w niebo. Sępów nie było, kilka jaskółek uwijało się na niebie. Pracuj, pracuj, mróweczko, przypomniałam sobie jego słowa na kilka godzin przed śmiercią. Odwróciłam się, żeby uciec. Dwa metry za mną stała inna dziewczyna, Starsza ode mnie. Zapytała mnie czy też mnie uczył. Odpowiedziałam, że był moim kierownikiem w Biedronce. Powiedziała, że dopiero z nekrologu dowiedziała się, że pracował w Biedronce. Dyrekcja w szkole go zaszczuła – dodała - a to był mój najlepszy nauczyciel, najlepszy, powtórzyła, jakby chciała się upewnić, że rozumiem.


Szłyśmy razem alejką między grobami, gorący dzień, zielono, prawie jak w parku.

 

Zapytała dlaczego przyszłam na jego pogrzeb. Powiedziałam, że mnie lubił, często zagadywał, więc najpierw myślałam, że zagaduje jak facet, ale nie, dziwne rzeczy mówił.

- Mówił ci, rozwiń skrzydła, kochana – zapytała z jakimś rozbawieniem? Bo mnie czasem mówił – rozwiń skrzydła, kochana, popatrz z góry na świat, a zobaczysz więcej, a do tego potrzebna historia, pozwala na dystans, na porównania. On nas naprawdę lubił i za to go zaszczuli.                    

 

Powiedziałam, że w pracy, po dwóch dniach było tak, jakby go  nigdy nie było. Firma wykupiła nekrolog, ludzie natychmiast zapomnieli.

 

- On miał rację – odpowiedziała – mówił, że jak spojrzysz z góry, to zobaczysz, że jesteś tylko maleńką kropką.

 

Doszłyśmy do bramy cmentarza. Już na ulicy zapytałam ją, czy myśli, że on umarł? Spojrzała na mnie pytająco, więc powiedziałam, że mógł odejść na własne życzenie, mógł chcieć pofrunąć tak wysoko, żeby już nie widzieć tej małej kropki.

 

Spojrzała w kierunku przystanku, krzyknęła, cześć, mój autobus nadjeżdża i pobiegła.

 

Chciałam ją zatrzymać, ale nie wiedziałam jak, więc to była ostatnia osoba, z którą mogłam rozmawiać o kierowniku Malinowskim.       

Marcin Kruk

Autor książki Grzeszyć inteligencją, o szkole, uczniach, nauczycielach i polityce.  

Wydawnictwo Stapis: https://www.stapis.com.pl/?product=grzeszyc-inteligencja-opowiadania-dla-obdarzonych-laska-krytycznego-rozumu-marcin-kruk
(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version