Płacimy za grzechy dziadów

Dni kolonialne. Poznań w 1938 r.
Film Agnieszki Holland apeluje do naszej wrażliwości, artystka namawia nas, żebyśmy byli bardziej ludzcy, a może tylko mniej nieludzcy. Ten film nie wyjaśnia problemu masowej imigracji. Nie taki jest jego cel. Ten film nie odpowiada również na pytanie, jaka polityka imigracyjna byłaby mądra i skuteczna, ani dlaczego mamy dziś do czynienia z rosnącą falą migracyjną. Ponownie możemy powiedzieć, że nie taki jest jego cel. Ktokolwiek wygra zbliżające się wybory, kolejny rząd będzie musiał szukać polityki imigracyjnej mądrzejszej, bardziej skutecznej i bardziej ludzkiej, niż ta, którą mamy obecnie.

Na początek warto sobie uświadomić fakt, że migracje ludności są tak stare jak ludzkość. Wszyscy jesteśmy potomkami migrantów z Afryki. W dzisiejszym świecie płacimy za nierównomierny rozwój, za bestialstwo kolonializmu, za okrucieństwo wobec społeczeństw własnych i obcych.


Na przestrzeni ostatnich stu lat byliśmy świadkami wojny o kolonie, której efektem było ostateczne zakończenie epoki kolonializmu. Odzyskana niepodległość dla większości nowych państw okazała się znacznie trudniejsza niż sądzono, zaś próby wspomożenia rozwoju byłych kolonii z reguły przynosiły więcej szkód niż pożytku. Dziś setki milionów mieszkańców byłych kolonii marzy o ucieczce od własnych elit, a miliony podejmują dramatyczne próby, żeby się dostać do tej części świata, która ich przez stulecia zniewalała.


Sto lat temu czuliśmy żal do świata, że „wszyscy” mają kolonie, a my jesteśmy od macochy. Też bardzo chcieliśmy mieć swoich Czarnych i miejsce, gdzie moglibyśmy wysiedlić, tych, którzy nam tak bardzo przeszkadzali. Nie chcieliśmy być gorsi od tych Portugalczyków, Holendrów, czy Duńczyków (o Francuzach, czy Brytyjczykach nawet nie wspominając). Szczęśliwym zbiegiem okoliczności te marzenia były bez szans na realizację, więc chociaż tego nie chcieliśmy, w tej sprawie płacimy dziś za cudze grzechy, a nie za własne.


Nie wszystko jest winą chrześcijańskiego i islamskiego imperializmu i kolonializmu. Dołożyły się do tego postkolonialne ruchy narodowo-wyzwoleńcze inspirowane przez obiecujący powszechne braterstwo komunizm, dołożyli się do tego postkolonialni inwestorzy, a na ostatnim etapie różni aktywiści, walczący z nauką w rolnictwie i obiecujący wspaniałą zieloną energię, zamiast tej, której my używamy.


Zapewne najgorszą zarazą okazały się plemienne waśnie wspierane przez mocarstwowe pieniądze. Muzułmanie mordują się milionami walcząc o jedność w służbie Allaha, w Afryce trwa ludobójstwo chrześcijan, przewroty wojskowe i trwające przez dziesięciolecia wojny domowe. Trudno się dziwić ludziom, że próbują uciec z tego raju do świata, w którym nie rządzą swoi. Uciekają najlepiej wykształceni, najbardziej przedsiębiorczy i najbardziej bezwzględni.     


Trudno jest przyznać, że w wielu miejscach na świecie mamy do czynienia z błędnym kołem religijnego fanatyzmu i kultywowanego przez elity zacofania. Wystarczy tu wymienić Afganistan, Pakistan, Iran, Irak, Jemen, Sudan, Libię i wiele innych.


Dziesiątki lat temu fascynowało porównanie rozwoju gospodarczego Niemiec Zachodnich i Wschodnich, Korei Południowej i Północnej, Chin kontynentalnych i Tajwanu. Liban, do pojawienia się tam armii zbirów Arafata, miał wszelkie szanse stania się pierwszym prawdziwie nowoczesnym krajem w świecie islamu. 


Wzbierająca fala migracyjna jest doskonałym narzędziem szantażu dla państwowych terrorystów w rodzaju Erdogana czy Łukaszenki. Zarówno Organizacja Narodów Zjednoczonych, jak i Unia Europejska okazały się organizacjami niezdolnymi do wypracowania dalekosiężnej polityki powstrzymania fali migracyjnej. Politycy licytują się dziś, kto ma lepszy pomysł na ochronę granic, polityka imigracyjna staje się z roku na rok tym czynnikiem, który szczególnie silnie wpływa na wyniki wyborów. Walczymy ze skutkami, ponieważ brak chociażby dyskusji na temat próby zatrzymania tego trendu.


Na wojny domowe, zamachy wojskowe, na motywowany przez religię terroryzm mamy praktycznie zerowy wpływ, podobnie jak beznadziejne wydają się próby przekonania polityków w rodzaju Putina, Erdogana, czy irańskich ajatollahów, że ich marzenia o podboju świata, ambicje wielkoruskie, neoosmańskie, czy budowanie światowego kalifatu są irracjonalne i szkodzą zarówno im, jak i reszcie ludzkości.                                                                

Próby  ich ugłaskiwania jak dotąd przynosiły efekty odwrotne od oczekiwanych.


Czy zasadne są apele o wspieranie rozwoju wszędzie tam, gdzie jest na to szansa? Apele, aby Zachód przestał drenować ludzki kapitał z krajów rozwijających się, są skazane na niepowodzenie. Drenaż mózgów będzie trwał i co najwyżej można wspierać wykorzystanie pracujących na Zachodzie specjalistów w rozwoju ich krajów macierzystych.     


Wspieranie stawki na szybki wzrost wydajności drobnych rolników wydaje się być sprzeczne z wszystkimi wartościami aktywistów i aktywistek niosących Internetową dobrą nowinę. Dziś w Afryce rolnictwo produkuje więcej na eksport niż produkuje się żywności dla własnej ludności. Setki milionów drobnych rolników żyje na skraju nędzy z minimalnymi zyskami z produkcji towarowej. Co oczywiście powoduje ucieczkę do miast, gdzie jest minimalne zapotrzebowanie na pracę niewykwalifikowanych robotników.  (Ta migracja nas nie interesuje, mimo, że jest pierwszą przyczyną docierającej do nas fali migracyjnej.) 


Mimo ogromnych możliwości rolnictwa w Afryce, kontynent jest zależny od importu żywności. Trzy gatunki roślin uprawnych: kukurydza, pszenica i ryż zaspakajają 50 procent światowego zapotrzebowania na białko i kalorie. Według najnowszego raportu kontynent afrykański dostarcza 7 procent światowej produkcji kukurydzy, 5 procent pszenicy i 4 procent ryżu. Dążenie do wielkoobszarowej i wysokodochodowej produkcji rolnej na eksport pogłębia dramat Afryki. Wykorzystanie biochemii w rolnictwie rodzinnym pozwala na redukcje strat z powodu chorób i szkodników, redukcję kosztów nawozów i środków ochrony roślin, redukcję zużycia wody i paliwa. Do tej pory Europa stawała na głowie, żeby zablokować zarówno GMO, jak i edytowanie genów metodą Crispr/Cas9. Wyższa wydajność drobnych rolników oznacza nie tylko więcej żywności na rynku lokalnym i większą siłę nabywczą w rękach ludności wiejskiej, ale w szybkim tempie przekłada się zarówno na ożywienie drobnego przemysłu, jak i na wzrost nakładów prywatnych na oświatę dzieci.        


W wielu raportach powtarza się dziś ta sama diagnoza fundamentalnego błędu polityków afrykańskich w chwili uzyskania niepodległości – dążenie do zapewnienia taniej żywności dla mieszkańców miast, w efekcie niskie dochody rolników uniemożliwiają inwestycje i rozwój, co w dłuższej perspektywie prowadzi do słabego wzrostu gospodarczego lub regresu. Innymi słowy jest to recepta na wzrost biedy, społecznych niepokojów (a z biegiem czasu migracji).      


Około 90 procent ludności wiejskiej w Afryce utrzymuje się z rolnictwa i jest uzależniona od deszczów. Długotrwałe susze powodują spadek plonów i wzrost chorób roślin. Kropelkowe nawadnianie plus biochemia to główny kierunek radzenia sobie z problemem niedoborów wody. To wymaga pospiesznego przegnania europejskich aktywistów siejących panikę przed GMO, inwestycji w gospodarkę wodną, rozwoju roślin odpornych na suszę, nowoczesnych technik dostarczania nawozów do gleby.       


Na długą metę polityka imigracyjna krajów rozwiniętych powinna się koncentrować na wsparciu rozwoju krajów zbyt powolnie rozwijających się, ponieważ tylko rozwój i szansa godziwego życia we własnym kraju może zatrzymać tych, którzy ryzykują życiem, żeby wydostać się z beznadziei.


Madagaskar, gdzie tak bardzo chcieliśmy mieć własną, polską kolonię, należy do najbiedniejszych krajów na świecie. Przybysze z takich krajów, mogą podzielić się z nami swoim piekłem, jeśli ograniczymy się do zawsze niedostatecznie skutecznego zamykania granic.  


Polskie apetyty na polską kolonię związane były nie tylko z naszą dumą narodową i pragnieniem wejścia do klubu kolonialistów, ale również z gorącym pragnieniem wysiedlenia Żydów, którzy strasznie irytowali nas swoją przedsiębiorczością. Resztki tych, których nie wymordowano w mrocznych czasach wojny dotarły do Palestyny, gdzie zmienili malaryczne moczary i suche pustynie w kwitnące ogrody. Mimo braku rolniczych tradycji po pierwsze byli do tego zmuszeni, po drugie wiedzieli, że kraj buduje się od fundamentów, gdyż inaczej rynek jest chory, a wieś dostarcza więcej nędzy i społecznego niezadowolenia niż żywności.  


W innych miejscach postkolonialna niepodległość budowana była na ogół na komunistycznych mitach, plemiennych waśniach i chytreńkiej pomocy zamożnego świata, zainteresowanego głównie  surowcami mineralnymi i rynkami zbytu. Dziś jedni krzyczą „Barbarzyńcy u bram” inni kręcą „Zieloną granicę”.  Ale problem fali migracyjnej nie zniknie, możemy go próbować złagodzić, otwierając nie tyle serca, co głowy.  

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version